Andrzej Pitoń-Kubów
wiersze, teksty z archiwum
HISTORIA OSADNICTWA · część X

Z pozbawionych przemysłu powiatów Galicji zachodniej, od Raby aż do Sanu, odpływała ludność na emigrację zamorską, do Stanów Zjednoczonych, Brazyli, Argentyny i innych państw. Drugi taki obszar zarysował się na wschód od linii Bug - Złota Lipa (Podole), skąd chłopi ukraińscy udawali się do Kanady.
W obu częściach kraju istniał nadto znaczny odsetek ludności żydowskiej, która – wobec nieuznawania w urzędowych statystykach tego typu narodowości – przyznawała się w przytłaczającej większości do narodowości polskiej, albo austriackiej.

Pierwszą polską osadą była osada Parisville w stanie Michigan założona w latach czterdziestych XIX w. Kilka lat później wychodźcy ze Śląska założyli w Teksasie osady Panna Maria i Częstochowa (1854).
W 1850, założono pierwszą polską dzielnice w Chicago, w pobliżu Division i Noble.
Z czasem zaczęły powstawać pierwsze polskie organizacje: Towarzystwo Polaków w Ameryce (1842), Organizacja Polska w Ameryce (1874), Zjednoczenie Polskie Rzymskokatolickie (1874), Związek Narodowy Polski (1880). Wiodącą rolę w jednoczeniu Polaków odegrały misje katolickie, z których z czasem wyodrębnił się Polski Kościół Katolicki.

Historia miasta Chicago

Chicago założone zostało 4 marca 1837 roku. Miasto to jest położone w centralnej części Stanów Zjednoczonych, na południowo-zachodnim brzegu jeziora Michigan. Mówi się o nim Wietrzne Miasto ze względu na prawie bezustanny wiatr wiejący od strony jeziora.
Nazwa miasta prawdopodobnie pochodzi od indiańskich słów "Checagou" lub "Eschikagou". Sam wyraz "Checagou" znaczył dla Indian wódz / szef. Wyraz "Eschikagou" znaczył śmierdzące cebulą miejsce, ponoć w tym czasie były tutaj duże plantacje dzikiej cebuli. Dlatego dziś, niekiedy Chicago nazywane jest „Big Onion”
Chicago, hoć ma krótką biografię, doznało już okresów świetności i upadku, przeżyło momenty wzniosłe i tragedie. Chicago rozwija i rozwijało się szybciej jak inne miasta ze względu na jego położenie, gdyż leży ono na południowo-zachodnim brzegu jeziora Michigan w ujściu rzeki Chicago, poprzez którą ma połączenie kanałami z odległymi portami Zatoki Meksykańskiej.
W 1673 roku po raz pierwszy odkryli to miejsce dwaj europejczycy: misjonarz - Jacques Marquette i podróżnik - Louis Jolliet. W 1779 roku osiedlił sie tutaj pierwszy mieszkaniec przyszłego miasta, murzyn - Jean Babtiste Point du Sable. Pochodził on z Sainte-Domingue (Haiti). Wybudował sobie dom nad rzeką i ożenił się z lokalną indianką. Jean Babtiste Point du Sable był pierwszym pod kilkoma innymi względami. On to zawarł pierwsze małżeństwo w okolicy, zainicjował pierwsze wybory, a nawet utworzył pierwszy sąd. Ponieważ był katolikiem, katolicyzm uznaje się za pierwszą religię obecną w Chicago.
Ze względu na strategiczne położenie, w roku 1803 w Chicago wybudowano fort, który nazwano Fort Dearborn. Został on jednak w 1812 roku podczas wojny zniszczony. W 1812 roku był ponownie odbudowany i przez 21 lat zajmowany przez wojska amerykańskie. Porzucony później w roku 1856. 

Druga połowa XIX wieku to okres gwałtownego rozwoju amerykańskich miast. W wielu z nich dominowała wówczas zabudowa drewniana, a więc pożary były zjawiskiem częstym i niemal naturalnym.
8 października, 1871 roku, kilka minut po godzinie 9 wieczorem, w oborze za domem państwa O'Leary, którzy mieszkali pod adresem 13 DeKoven Street wybuchł pożar. Ogień szybko przerzucał się na północ oraz wschód. Drewniane domy, sklepy oraz fabryki i zakłady były szybko pożerane przez ogień. To jednak, co zdarzyło się w Chicago, przerosło wszelkie wyobrażenia i zyskało miano jednej z największych katastrof XIX wieku.
Chicago było już wtedy dużą, liczącą ok. 300 tys. mieszkańców metropolią ze znaczną liczbą budynków drewnianych, a więc informacja ta nikogo nie zdziwiła. Gdy wkrótce potem podobne sygnały zaczęły lawinowo napływać z innych rejonów aglomeracji, sytuacja stała się dramatyczna. W ciągu zaledwie kilku godzin płomienie ogarnęły znaczną część miejskiej zabudowy, czemu sprzyjał silny wiatr. Pożar szalał trzy dni, pozbawiając dachu nad głową ok. 100 tys. ludzi. Zginęło od 250 do 300 osób. Całkowitemu zniszczeniu uległo ok. 18 tys. domów (w większości drewnianych) na obszarze 6 km kw., co stanowiło prawie jedną trzecią wszystkich budynków mieszkalnych ówczesnego Chicago. Ogień z łatwością strawił również murowane budynki użyteczności publicznej. Zagładzie uległ ratusz, gmach Opery oraz teatry, świątynie, zakłady produkcyjne, wielkie hotele i bogate centra handlowe.
Pastwą płomieni padły cenne zbiory biblioteczne (ok. 3 miliony książek) i archiwalne a także publiczne i prywatne kolekcje dzieł sztuki. Według relacji świadków, nawet marmur miał płonąć jak węgiel, a konstrukcje metalowe topiły się w niebywałym żarze. Jedną z nielicznych ocalałych budowli była wzniesiona z wapienia w 1869 roku wieża ciśnień. Łączne straty spowodowane przez żywioł oszacowano na 222 miliony ówczesnych dolarów.
Gigantyczne rozmiary katastrofy i ogrom spowodowanych przez nią strat w pełni uzasadniały dążenie do wyjaśnienia jej przyczyn. Początkowo ustalono, że winę za wywołanie pożaru stulecia ponosi... krowa Patricka i Catherine O`Leary. Nieszczęsne bydlę podobno niecierpliwiło się oczekując na wieczorny udój i w zdenerwowaniu przewróciło rogami, kopnęło lub zrzuciło machnięciem ogona lampę naftową, od której zapaliła się obora, a następnie sąsiednie zabudowania. Ta oficjalna – podobno wymyślona przez dziennikarza - wersja utrzymywała się przez wiele lat. Istnieje zresztą kilka relacji na temat szczegółowych okoliczności zaprószenia ognia. Z czasem pojawiły się jednak poważne wątpliwości.
Dociekliwi badacze zainteresowali się szczegółami dotyczącymi przebiegu pożaru i wnet natrafili na wiele dziwnych przekazów. Okazało się na przykład, że ogniska pożaru powstawały ponoć jednocześnie w kilku częściach miasta, a więc trudno mówić o pojedynczym zarzewiu ognia, z którego pożoga miałaby się dopiero z upływem czasu rozprzestrzeniać na kolejne dzielnice. Świadkowie wydarzenia mówili o jakoby spadającym z nieba ogniu lub o głowniach lecących w powietrzu i zapalających odległe od siebie domy. Na drogach w okolicach Chicago znaleziono podobno po pożarze setki martwych ludzi, których ciała nie nosiły jednak na sobie śladów ognia ani innych obrażeń mechanicznych. Jaka zatem mogła być przyczyna ich zgonu?
Co najważniejsze, w tym samym czasie odnotowano podobne przypadki pożarów w kilku miejscach stanów Indiana, Iowa, Kansas, Michigan, Minnesota, Nebraska i Wisconsin oraz na wybrzeżu Pacyfiku.
Czy można to tłumaczyć jedynie panującą wówczas suszą, wysoką temperaturą i silnym wiatrem?
Po połączeniu tych wszystkich faktów, wysunięto w 1982 roku hipotezę o kosmicznej przyczynie powstania pożaru. Dowodzono mianowicie, że katastrofę wywołał „ognisty deszcz” meteorytów, który w pamiętną październikową noc przeszedł niemal przez cały amerykański kontynent. Zwolennicy tego poglądu w ten właśnie sposób usiłowali wytłumaczyć niebywałą gwałtowność pożaru i śmierć uciekających z miasta ludzi zatrutych jakoby przez gazy wydobywające się ze spadających z nieba odłamków.

Pozostała jeszcze do wyjaśnienia sprawa pochodzenia śmiercionośnych meteorytów.
Nazwane imieniem odkrywcy (3D/Biela) ciało niebieskie wywołało prawdziwą sensację wśród uczonych w roku 1846, kiedy to na oczach obserwatorów rozpadło się na dwie części. Był to pierwszy raz widziany „na żywo” przypadek podziału jądra komety. Obie części oddaliły się od siebie na znaczną odległość, co było doskonale widoczne podczas kolejnego ich zbliżenia do Ziemi w roku 1852. Posiadały też oddzielne warkocze.
W tym właśnie miejscu pora wrócić do wątku komety 3D/Biela. Pamiętamy, że podzieliła się ona na dwie części, a później została uznana za zagubioną, gdyż nie pojawiała się w wyznaczonym terminie na niebie, po badaniach i obliczeniu trajektorii okazała się być kometą okresową o okresie obiegu wynoszącym 6 lat i 226 dni.
Z dużym zainteresowaniem oczekiwano zatem następnej „wizyty” podwójnej komety 3D/Biela, która jednak w przewidywanym terminie nie nastąpiła. Trzeba było więc uznać, że niesforny obiekt kosmiczny uległ zagubieniu i już nigdy nie rozjaśni firmamentu nad głowami mieszkańców naszej planety. Czy aby stało się tak na pewno?
Zdaniem niektórych, mające miejsce kilkanaście lat później wydarzenia sugerują, iż ekscentryczna kometa Biela raz jeszcze jednak dała o sobie znać, niosąc grozę i zniszczenie.
Strażacy nie byli w stanie uporać się z ogniem, aż dopiero po dwóch dniach zaczął padać deszcz. 10 października 1871 roku ogień zgasł pozostawiając doszczętnie spalone miasto.

Jak już wiemy około 300 osób poniosło śmierć w płomieniach, 100 000 zostało pozbawionych dachu nad głowa, a wartość zniszczeń oszacowano na ponad 200 milionów dolarów. Po większości z chicagowskich fabryk pozostały tylko gruzy.
Pożar ten był największą katastrofą w dziewiętnastym wieku i jest pamiętany i poruszany, jako największe wydarzenie w historii miasta Chicago. Do dziś nie wiadomo dokładnie, w jakich okolicznościach to się stało.
Otóż wyznawcy przedstawionej powyżej hipotezy doszli do wniosku, że to właśnie zapomniana już kometa Biela – a właściwie jej szczątki – nawiedziła Amerykę Północną w roku 1871. Problemem była tu jednak data, bowiem teoretycznie kometa zjawić się miała dopiero w listopadzie 1872 roku. I tę wątpliwość udało się wyjaśnić. Przyjęto mianowicie założenie, iż wędrowne ciało niebieskie uległo dalszej destrukcji i ostatecznie rozpadło się na tysiące fragmentów. Odłamki pochodzące z jednej części komety musiały zmienić nieco kurs i dlatego weszły w ziemską atmosferę wcześniej niż to wynikało z obliczeń dotyczących obiektu 3D/Biela. W przewidywanym terminie, tj. 27 listopada 1872 roku, obserwowano na nocnym niebie w Europie ogromny rój meteorów, które mogły być z kolei szczątkami zachowującej pierwotną trajektorię drugiej części komety.
Nie będziemy tu oczywiście rozstrzygać o słuszności lub fałszywości przedstawionej teorii. Niechaj tajemnica sprzed 140 lat nadal pobudza ludzką wyobraźnię. My tymczasem powróćmy z międzygwiezdnych otchłani na pogorzelisko Chicago, gdzie po samoistnym wygaszeniu pożaru przystąpiono do odbudowy miasta z zastosowaniem nowatorskich rozwiązań architektonicznych i urbanistycznych.

Czarna ospa w Chicago. / wg. zeznań naocznego świadka ks. A. Bakanowskiego /

W krótkim czasie po pożarze wybuchła zaraza, tak zwana „czarna ospa”. Prawie każdy, ktokolwiek był dotknięty tą okropną chorobą, z niej nie wyszedł, lecz w kilka dni kończył życie. A strasznie wyglądał taki zarażany ospą: cały pokryty ciemnymi wrzodami, twarz jakby zgangrenowana. Ociemniały, niemy, ledwo jakiś tam znak życia okazywał. Wnet też zawiązał się komitet dla pielęgnowania chorych. Gdziekolwiek w jakim domu był zarażony tą chorobą, nie wolno było tam mieszkać zdrowym, musieli stamtąd się usunąć. Magistrat wydał rozporządzenie, aby każdy taki dom miał na drzwiach plakat z napisem: „Czarna ospa”. Prócz wyznaczanych dla pielęgnowania osób, tylko ksiądz, lekarz i komitetowi mieli prawa wejść do takiego domu.

Dzień i noc byłem na usługach chorych, udzielając im Sakramentów świętych. Mieliśmy dla nich osobne Oleje święte, których udzielaliśmy przy pomocy małego srebrnego krzyżyka. Dla ostrożności kazałem sobie zbudować z desek odosobniony, mały alkierzyk, gdzie przechowywałem rzeczy, w które się ubierałem, gdym szedł da zarażanego domu. Nie na wiele się to jednak przydało, gdyż byłem tak cały przesiąknięty zaraźliwym powietrzem, że czułem, jak je wszędzie roznoszę. W jednym domu byłem świadkiem następującej sceny: na parę tygodni przed zarazą przybył z Europy da Chicaga pewien Polak wraz z swoją siostrą; i on dostał tu czarnej ospy. Wtedy dano mi znać, bym pospieszył z Sakramentami dla niego. Wszedłszy do jego mieszkania, zauważyłem, jak kilku panów z komitetu zmuszała siostrę chorega, by koniecznie opuściła mieszkanie. Biedna opierała się, błagając ze łzami, by jej pozwolili pielęgnować brata; odmówili jej. Skoro tylko wszedłem do pokoju, poczęła zaraz prosić mnie o to samo. Przejęty jej głębokim bólem, wstawiłem się za nią, by ją pozostawiono. Przystali na to pod warunkiem, że ja wezmę odpowiedzialność całą na siebie. Uszczęśliwiona, pielęgnowała do końca chorego brata, a P. Bóg tak zrządził, że nie tylko się nie zaraziła sama, ale i brat wyzdrowiał. Zaraza ta trwała parę miesięcy, aż w końcu ją mrozy zniszczyły.”

Naoczny świadek tego pożaru, ks. Wincenty Barzynski ze strachu pisał, że "prócz Sodomy, Gomory i zburzenia Jerozolimy świat coś podobnego nie widział. Bogu dziękujemy, ze nas wybawił od tej strasznej kary sodomskiej - tylko 50 familij polskich zgorzało".

Na odgruzowanym i uporządkowanym terenie miała stanąć nowoczesna metropolia założona na planie siatki przecinających się prostopadle ulic o kierunkach północ-południe i wschód-zachód. W nowym centrum wznoszono budynki o ogniotrwałych konstrukcjach z betonu i stali, a zastosowanie cegły i kamienia stało się powszechne. Po trzech latach intensywnej pracy udało się niemal całkowicie zatrzeć ślady pożaru.
To właśnie wtedy został ukształtowany tzw. styl chicagowski, który charakteryzował się odejściem od modnych w drugiej połowie XIX wieku stylów historycznych. Miał on z czasem wpłynąć na architektoniczne oblicze wielu miast w Ameryce i na innych kontynentach. W Chicago powstały też pierwsze w świecie wysokościowce. W roku 1885 wzniesiono 10-piętrowy gmach Home Insurance Building, a w roku 1888 zbudowano 11-piętrowy biurowiec Rookery.
Zabrało trochę czasu zanim Chicago ponownie się rozbudowało. Zaczęto ponownie budować domy, mosty, drogi, duże wieżowce, sklepy i kościoły... Przybywali tutaj przeróżni ludzi z różnych zakątków świata. Dużo przybyło tutaj Irlandczyków, którzy do dzisiaj rządzą miastem. Niemcy przeważnie zajmowali się rozwijaniem biznesów, przeróżnych fabryk. Nie zabrakło również Polaków, ale pierwszym Polakiem, który przybył do Chicago w 1837 roku był kapitan John Napieralski. Polacy słynęli przeważnie z budowli kościołów. Następnie zaczęły tworzyć się dzielnice, według narodowości i tak do dzisiaj pozostało. Dzielnice te stale się jednak przemieszczają. 

Według historycznych ksiąg i dokumentów, jak już wiemy, pierwszym Polakiem, który przyjechał do Chicago w 1837 r., był kapitan John Napieralski, powstaniec. Znana rodzina Sadowski / Sadowsky była już w Ameryce od roku 1710, zaś w stanie Illinois jeden z jego synów, Jozef wedle listu - J.J. Green'a z roku 1842 do "The American Pioneer", mieszkał w stanie Illinois, w powiecie Vermilion o kilka mil od Danville. Był więc pierwszym poznanym osadnikiem polskim w Illinois.

Do roku 1820 imigracja do Stanów Zjednoczonych była zupełnie nie kontrolowana przez władze amerykańskie. Od roku 1820 do 1890 istnieją tylko bardzo niedokładne statystyki rządowe. Dopiero od r. 1890 są dokładniejsze. Otóż według rządowych statystyk Departamentu Skarbu, zawartej w "Tables Showing Arrivals and Immigrants in the United States from 1920 prepared by the Bureau os Statistic, Treasury Dept." - 1888r. przybyło do Stanów Zjednoczonych w latach:

1820-1830 -- 21 przybyło Polaków do USA
1830-1840 -- 369 przybyło Polaków do USA
1840-1850 -- 429 przybyło Polaków do USA
1850-1860 -- 2088 przybyło Polaków do USA
1860-1870 -- 2345 przybyło Polaków do USA

Rządowe statystyki można przyjąć jedynie, jako ułamek naszej sumy wychodźczej i jako niezbity dowód ciągłego napływania wychodźstwa polskiego do Ameryki od najdawniejszych lat.
W rzeczywistości juz przed rokiem, 1870 czyli przed wielką imigracją ludową, było w USA około 50 000 Polaków, albo i 5 razy więcej, bo podawali oni narodowość spod jakiego zaboru się wywodzą. I tak ci z Galicji, podawali, ze przybywają, jako narodowość austriacka, inni niemiecka, albo rosyjska.
Jak niedokładna jest rządowa statystyka, pokazuje to na przykład roku 1834. W tym roku według rządowego spisu przybyło tylko 54 Polaków, tymczasem juz same dwa austriackie okręty dnia, 31 marca, 1834 r. przywiozły do Nowego Jorku 235 powstańców polskich.


Powstawanie pierwszej polskiej parafii

Powstawanie pierwszej polskiej parafii i kościoła parafialnego św. Stanisława Kostki jest związane z ks. Leopoldem Moczygembą z Teksasu, który w czasie Wielkiego Postu 1864 r. przybył do Chicago, na zaproszenie Piotra Kiołbassy z posługą duszpasterską oraz doradztwem, w celu procedury przygotowawczej celem utworzenia parafii i postawienia kościoła. W 1867 r. utworzono parafię, a prace budowlane nad pierwszym drewnianym kościołem rozpoczęły się w 1869 r. Uroczystość poświęcenia kościoła odbyła się 18 czerwca 1871 r. Aktu poświęcenia dokonał ks. bp Foley, ówczesny ordynariusz Diecezji Chicago w asyście pięciu kapłanów.

Ale zanim poświęcono kościół...

Kiedy kościół był juz pod dachem, tutejszy biskup zażądał tytułu własności. Należy pamiętać, że w owym czasie były dwa obozy wśród Polaków, jeden skupiony wokół Towarzystwa św. Stanisława, drugi przy Gminie Polskiej założonej przez Dyniewicza o duchu narodowym.
Pierwsza grupa w przyszłości będzie zalążkiem Zjednoczenia Polsko-Rzymskokatolickiego, druga – pierwszą w Chicago grupą Związku Narodowego Polskiego. Dyniewicz, jako składający wniosek na budowę nowego kościoła, którego podpis był wymagany na dokumencie o własności kościoła, podczas składania wniosku (dołączył klauzulę) lub był do tego zmuszony przez kancelarię biskupa, aby prace mogły ruszyć z miejsca; że kościół będzie należał do biskupa, Dyniewicz dopisał jeszcze: ale będzie na użytek Polaków. Biskup, odrzucił ten dokument, argumentując, że kościół musi być wyłączną własnością kościelną. Takie brzmienie werdyktu nie podobało się pewnej grupie Polaków, którzy zaczęli wetować. Mimo zabiegów Piotra Kiołbassy o przysłanie do parafii kapłana ze zgromadzenia Zmartwychwstańców, których znał wcześniej z posługi duszpasterskiej w Panna Maria w Teksasie. Był to zakon, który powstał w Paryżu niedługo po Powstaniu Listopadowym z uciekinierów i inteligencji katolickiej. Przywódcą duchowym, był Bogdan Jański nazwany „apostołem emigracji”, który swoim życiem moralnym stał się przykładem do naśladowania. Do zakonu wstępowali ludzie świeccy, modlili się, czytali Biblię, pogłębiali wiarę, składali ślubowania. Zgromadzenie szybko się rozrastało, przybywali nowi bracia, tworząc dwa odziały w Paryżu i Rzymie. Prowadzili duszpasterstwo emigrantów. Jednymi z pierwszych księży spod tego sztandaru byli; Piotr Semenenko – filozof, Hieronim Kajsiewicz, Aleksander Jełowiecki, Wincenty Barzyński oraz Adolf Bakanowski, który w roku 1866 w Panna Maria, założył pierwszą polską szkołę.

Praca obu tych księży w Teksasie nie była jednak długotrwała. Najważniejszym ośrodkiem stało się szybko rosnące Chicago, gdzie pierwszą placówką była idea kościoła św. Stanisława Kostki. Zgromadzenie Zmartwychwstańców objęło cztery lata później patronat, budując kościoły, szkoły, schroniska, zakładali bractwa i towarzystwa.

Czego nie dokonał powstaniec, dokona Zmartwychwstaniec...

Ks. Adolf Bakanowski, najprawdopodobniej od swoich zwierzchników klasztornych z Rzymu, dostał polecenie opuszczenia Panny Marii, aby udać się do Chicago; kto wie czy w tym nie maczali palce - Piotr Kiolbassa, ze swoim stowarzyszeniem, ks. Foley - biskup chicagowski, oraz przełożony Zmartwychwstańców w Rzymie o. Kajsiewicz?

Nie cieszył się ks. Juszkiewicz długo probostwem u Stanisława Kostki. Z powodu intryg a nawet pobicia, zmuszony został po roku na opuszczenie parafii, którą niby samowładnie z jakąś grupą Polaków, bez zezwolenia biskupiego, zawładnął. Kościół nie był więc poświęcony. O. Bakanowski natomiast, chcący się przypodobać biskupowi, obiecał mu podpisać własność o ile zostanie na parafii. 18 czerwca 1871 roku, tak pokierował sprawami, iż w końcu rada podpisała akt własności dla biskupstwa. Biskup w zamian wydzierżawił Zmartwychwstańcom pierwsza polską parafię na 99 lat, jako prawo wyłączności w ich posłudze duszpasterskiej dla Polonii. Kościół poświęcono.

Posłuchajmy, jaką relacje napisał w swoich wspomnieniach wydanych w 1904 sam Bakanowski.

„Nazajutrz byłem już na okręcie, odpływającym z Teksasu do Nowego Orleanu. Tu wsiadłem do wagonu i żelazną koleją jechałem do Chicago.
Piękną miałem podróż wzdłuż rzeki Mississippi. Brzegi jej gubią się gdzieś daleko, ledwo ich okiem dojrzeć. Rozmaite parostatki, jakoby piętrowe domy, pływały po spienionych jej wodach, goniąc się nawzajem. Wszędzie wesołość, radość, zabawa. W ciągu tej podróży, w jednym mieście, zatrzymał się pociąg o godzinie 8. z rana. Konduktorzy oznajmili nam, że dziś niedziela, wobec tego musimy wychodzić z wagonów, iść do kościoła na nabożeństwo, a dopiero o 8. wieczorem pojedziemy dalej. W Ameryce, tak samo jak w Anglii, w niedzielę pociągi nie kursują. Magazyny, sklepy, kawiarnie, restauracje itp. pozamykane. Mieliśmy więc cały dzień zmarnowany; miejscowość jakaś nieznaczna, i nie można było niczym się rozerwać. Tak spędziliśmy czas na ciężkich nudach aż do wieczora. Wreszcie o godzinie ósmej wyruszyliśmy dalej, i po kilku dniach stanęliśmy w Chicago.
Było to 1870 roku, kiedy pomiędzy Francją a Prusami wybuchła wojna. Zawahałem się, czy mam dalej jechać, gdyż okręty francuskie i pruskie były zatrzymane, a innym, już nie wiem dlaczego, jechać nie chciałem. Postanowiłem więc zatrzymać się w Chicago, i zaraz wysłałem list do O. Kajsiewicza z zapytaniem, co mam czynić dalej. Przedstawiłem się miejscowemu Biskupowi i otrzymałem na jeden miesiąc pozwolenie odprawiania Mszy św.
Mieszkałem u jednej polskiej rodziny. W Chicago był już ksiądz polski, mieli też Polacy i kościół swój Stanisława, tylko plebanii jeszcze nie było; ks. Proboszcz mieszkał w najętym domu. Polaków było tam wówczas 10 tysięcy z górą z różnych dzielnic Polski. Dzisiaj już ich tam liczą na 300 tysięcy.
Przybyłem tu w chwili bardzo smutnej, cała bowiem tutejsza Polonia podniosła bunt przeciwko swojemu księdzu, ‘„a nawet kilku zuchwalszych rzuciło się na niego, chcąc go obić. Byłem więc rozjemcą między nimi, i strony pogodziłem. Niedługo to jednak trwało; nietaktowne bowiem postępowanie księdza znowu ludzi rozburzyło. Bo też istotnie nie odznaczał się on gorliwością pasterza, dbał raczej o grosz, często z krzywdą parafian, jak o tym w końcu sam się przekonałem. Polacy tamtejsi prosili mnie, bym li nich pozostał na razie jako pomocnik Proboszcza. Odmówiłem stanowczo, tłumacząc się tym, że jestem w drodze do Rzymu, a tu zatrzymuję się tylko czasowo. Następnie, by uniknąć wszelkich podejrzeń, a zwłaszcza ze strony księdza, jakobym umyślnie tu przybył, by zająć jego miejsce, uchyliłem się zupełnie od polskiego kościoła, i przeniosłem się na drugi koniec miasta.

Wkrótce otrzymałem list od O. Kajsiewicza, w którym mi donosił, że mogę zatrzymać się w Chicago aż do ukończenia wojny. Polonia tymczasem coraz większych dokładała starań, by mnie zatrzymać w Chicago. Kłótnie pomiędzy parafianami a Proboszczem powtarzały się coraz częściej, aż w końcu przyszło do bardzo smutnych następstw. Pewnej nocy sześciu zamaskowanych ludzi zadzwoniło do jego drzwi, wzywając go rzekomo do chorego; lecz po otworzeniu drzwi rzucili się na niego, obalili na ziemię, okryli szczelnie płachtą, i poczęli bić jakimiś kauczukowymi basałykami, jak on to sam potem twierdził. Wzywali go przy tem, by im dał słowo, że wyjedzie stąd dobrowolnie, a w przeciwnym razie grozili mu śmiercią. Ksiądz pod bolesnymi razami nic nie odpowiadał.
Tej samej nocy, kiedy to się stało, byłem z wizytą u pewnego doktora Polaka, który niedawno temu, wraz z całą rodziną, przyjechał z Europy. W ich miałem towarzystwie czas mi przeszedł do późnej bardzo godziny, tak, że musiałem już u nich przenocować. Stało' się to opatrznościowo, gdyż, jak się potem okazało, ksiądz posądzał mnie o czynny udział w tym napadzie. Zaraz na drugi dzień po tej smutnej nocy zjawił się z rana około godz. ósmej u tegoż doktora dla skonstatowania swoich ran. Przyznał wtedy sam, że mnie posądzał, i tak mocno twierdził, iż ledwo w końcu uwierzył, żem u doktora nocował. Były i takie przypuszczenia, że spisek ów był uknuty przeciwko mnie, a najęci wykonawcy omylili się co do osoby, i zamiast mnie, zbili jego.
W każdym razie czyn ten zbrodniczy oburzył nas wszystkich i przemyśliwaliśmy nad tem, jakim by sposobem. sprawców jego odkryć. Kiedy ks. Biskup o tem wszystkim się dowiedział, posłał po mnie i zaproponował, żebym na razie misję tę objął i napisał w imieniu jego list do O. Kajsiewicza z prośbą o księży ze Zgromadzenia naszego. Przy tym dał mi zaraz, jako polskiemu proboszczowi, zupełną jurysdykcję rządzenia parafią.
Przykra była moja pozycja. Nie wiedziałem, od czego mam zacząć: czy rozpocząć śledztwo, by winnych oddać pod sąd, czy dać pokój temu i zabrać się do swoich nowych obowiązków.
Po dochodzeniu przekonałem się, że winnych nie znajdę; sprawa była jakaś ciemna, zawiła, dwuznaczna, bez żadnych jasnych dowodów. Ludzie twierdzili, że go zbili jacyś ukryci.Masoni, i on sam twierdził, jak podczas bicia namawiali go, by się do nich zapisał. Musiałem więc tej sprawy zaniechać, wszystko Bogu polecić i zabrać się do obowiązków parafialnych. Przeniosłem się zaraz do polskiej dzielnicy, by zamieszkać bliżej kościoła.
Gdy ów ksiądz, po kilku tygodniach leczenia się, powrócił do zdrowia, wezwał do siebie najsławniejszego adwokata, opowiedział mu całe swoje przejście, wskazał, na kogo ma podejrzenie, i tych kazał aresztować. Podał aż dwunastu, wśród których, jakoby na pewno, miało być owych sześciu. A do sądu miało już należeć skonstatowanie ich tożsamości. Po umówieniu się z adwokatem o wynagrodzenie, połowę zapłacił zaraz, a drugą połowę miał złożyć przy końcu procesu. Rzeczywiście aresztowano wszystkich dwunastu, a dla wywarcia silniejszego wrażenia aresztowanie ich odbyło się po północy. Nic nie pomogły płacze i prośby ich rodzin; wszystkich odprowadzono do więzienia. Ale nazajutrz, po złożeniu kaucji, wszystkich wypuszczono. Sąd każdego z nich odbywał się osobno, ale jeden po drugim wykazywał swoje alibi, twierdząc, że nie mógł na żaden sposób brać udziału w owym pobiciu księdza. Kiedy już tylko kilku ich pozostało do przesłuchania, adwokat zażądał od księdza reszty pieniędzy, a samemu zalecił, aby jak najprędzej uciekał, zanim się proces skończy.
Każdy bowiem z nich chciał go potem skarżyć o potwarz, o odszkodowanie, i tym sposobem ksiądz musiałby jakie kilka lat przesiedzieć w więzieniu. Uciekł też zaraz, a wszelki ślad za nim zaginął. Oskarżeni wszyscy zostali uwolnieni.

W tym czasie otrzymałem znowu list od Ojca Jenerała, w którym mi donosił, iż w Chicago mogę się zatrzymać i nadal. A co się tyczy przyjęcia tej misji, nic stanowczego na razie nie odpowiedział, zostawiając tę sprawę aż do swojego przybycia do Ameryki.
Niedługo mieszkałem w najętym domu. Parafianie bowiem zbudowali mi plebanię, dokąd się zaraz przeniosłem, i rozpocząłem swoje obowiązki misyjne. Wiedziałem dobrze, że mam do czynienia z różnorodnymi ludźmi, i że nie tak łatwo pójdzie mi tutaj, jak w Teksas. Polacy chicagowscy byli podzieleni na rozmaite stronnictwa. Niemal przy każdym zebraniu wszczynały się kłótnie, sprzeczki i spory, tak, że wiece ich zwykle kończyły się na niczym. Na czele stronnictw stali ludzie jakiejś podejrzanej konduity, należący do tajnych stowarzyszeń. Księdza o tyle tylko poważali, o ile on im był potrzebny do ich osobistych celów. Niektórzy nawet nie taili się z tern, że należą do loży masońskiej.
Zadanie moje zatem nie było łatwe. Musiałem zawczasu przygotować się do rozmaitych trudności, a złemu roztropnie zaradzać.
Wojna prusko-francuska już była się skończyła, i O. Kajsiewicz przyjechał do Ameryki. Po krótkim pobycie w Kanadzie, przybył do Chicago. Na prośbę Biskupa przyjął misję, i mnie, jako już nieco obeznanego w miejscowej sytuacji,. mianował przełożonym. Potem przysłał mi do pomocy O. Wołłowskiego „

W związku z napływem nowych grup Polaków, nowe parafie powstawały za „Wielkiej Emigracji” w latach 1870-1885:

1873 – Parafia św. Trójcy w Chicago
1874 – Parafia św. Wojciecha w Chicago
1874 – Parafia św. Jacka w La Salle
1874 – Parafia św. Michała
1876 – Parafia św. Karola w Dubois
1882 – Parafia Niepokalanego Poczęcia w południowej części Chicago
1883 – Parafia ss. Cyryla i Metodego w Lemont
1884 – Parafia św. Jozafata w Chicago

Kościół św. Stanisława Kostki jest pierwszą polską parafią na terenie Chicago, wybudowany został przez Polonię w 1876 roku. Należy on do jednego z najstarszych kościołów miasta Chicago. Jest zaliczany do ważniejszych zabytków Chicago i Stanów Zjednoczonych. Jest to kościół, który każdy mieszkający w Chicago Polak powinien znać. Od początku był on nie tylko miejscem kultu wiary katolickiej, ale także zalążkiem, a później kolebką polskości zarówno w Chicago jak i w całej Ameryce.
W 1897 roku parafia liczyła osiem tysięcy polskich rodzin (ok. czterdzieści tysięcy osób) i była największą parafią w Stanach Zjednoczonych w tamtym okresie. Każdej niedzieli odprawiano tu dwanaście Mszy świętych. W latach 1874-1899 pod przewodnictwem prałata Wincentego Barzyńskiego kościół św. Stanisława był tzw. Matką wszystkich polskich katolickich parafii w Chicago. Jego architektem był Patrick C. Keely, jeden z najwybitniejszych architektów tamtego okresu. Jego dziełem jest także projekt katedry Świętego Imienia ( Holy Name Cathedral) w Chicago. Kościół św. Stanisława, wzorowany jest na kościele Mariackim w Krakowie.
Architektura wnętrza jest urzekająca. Nad bogato zdobionym, barokowym ołtarzem znajduje się kopuła zdobiona freskami Tadeusza Żukotyńskiego. Z boku ołtarza umieszczone są dębowe i ręcznie rzeźbione ławki. Nad nimi zawieszono kryształowy żyrandol, który, jak twierdzą znawcy, jest arcydziełem samego Louisa C. Tiffaniego. Dopełnieniem piękna są witraże, które dodają wnętrzu świątyni uroczystego i niezwykłego wyglądu.

Wiek XX wraz z rozwojem przyniósł zmiany demograficzne całego miasta. Znamiennym ich momentem była budowa autostrady Kennedy’ego. Zmiany dały się odczuć również w parafii św. Stanisława Kostki. Polacy rozpoczęli przeprowadzkę w inne okolice, a ich miejsce zajmowali Amerykanie różnorodnego pochodzenia etnicznego. W 1981 roku parafia liczyła już tylko 850 rodzin. W chwili obecnej większość rodzin należących do parafii jest pochodzenia latynoskiego.

Pierwszy polski kościół - św. Stanisława Kostki (zbudowany w 1869 r.) - po kilku latach nie mieścił już przybyszów z Polski i stąd wśród parafian zrodziła się potrzeba budowy nowej świątyni. Nowy kościół zbudowano w 1873 r. i nadano mu tytuł św. Trójcy. Pod względem administracyjnym, była to filia kościoła św. Stanisława Kostki, opiekę duszpasterską sprawowali księża Zmartwychwstańcy.
Myśl o zbudowaniu nowego kościoła zrodziła sie w 1872 r., a już w 1873 r. kościół został poświęcony i nadano mu tytuł - Św. Trójcy. Inicjatorem i budowniczym kościoła było Towarzystwo św. Józefa, istniejące przy kościele św. Stanisława Kostki.
Na skutek różnych nieporozumień oraz dążenia "Trójcowian" do utworzenia odrębnej parafii, po trzech latach (1876r.) kościół został zamknięty.
Starania parafian jednak nie ustały i po roku Władze Kościelne udzieliły pozwolenia na odprawianie mszy św. - do czasu kanonicznego uregulowania statusu kościoła św. Trójcy. Nowym pasterzem wspólnoty został ks. Wojciech Mielcuszny, przebywający gościnnie w Chicago. Po czterech latach (1881 r.), ks. Mielcuszny niestety zmarł i kościół ponownie zamknięto. Zabiegi o utworzenie parafii oparły się tym razem nawet o Stolicę Apostolską. Po raz trzeci kościół otwarto w 1889 r., ale tylko na kilka miesięcy. Powodem zamknięcia były konflikty parafian z księżmi Zmartwychwstańcami.

Parafię św. Trójcy – Trójcowo, utworzyło pierwsze pokolenie emigrantów polskich w Chicago, pochodzili oni głównie z Wielkopolski, Śląska i Pomorza. Przy zbiegu ulic Division i Noble, gdzie zlokalizowany był "tygiel" osadnictwa polskiego, zbudowali obok siebie dwa kościoły.

Pierwszy polski kościół - św. Stanisława Kostki, zbudowany w 1869 r., szczęśliwie przetrwał czas wielkiego pożaru w Chicago (1871). Gorączkowa odbudowa miasta stwarzała duże zapotrzebowanie na robotników, stąd bardzo wielu Polaków przybyło wtedy do Chicago.
Kościół św. Stanisława nie mieścił już napływającej ludności i w 1873 r. zbudowano w pobliżu kościół św. Trójcy. Dopiero po dwudziestu latach w 1893 r. wyodrębniła się samodzielna parafia.
W tym czasie kolejne fale emigracji zarobkowej docierały do parafii, teraz dominowali przybysze z Galicji i Królestwa Polskiego. Mimo tworzenia sie w Chicago nowych parafii polskich, parafia św. Trójcy nie wyludniała się. Pod względem liczebnym, szczytowym okresem były lata pierwszej wojny światowej - kiedy to udzielano tu rocznie ok. 1300 chrztów.
Na te lata przypada też najwyższa liczebność towarzystw istniejących w parafii.

Działało tu wówczas 7 bractw religijnych, 10 oświatowo społecznych (m.in. Towarzystwo Pomocy Naukowej, Koło Literackie), dobroczynne - 2. Działało tu również 6 towarzystw dziecięcych i młodzieżowych o charakterze religijnym i kulturalnym. Wielu spośród parafian było działaczami organizacji polonijnych, zwłaszcza w Związku Narodowym Polskim a także w Zjednoczeniu Polskim Rzymsko Katolickim, Unii Polskiej, Związku Polek w Ameryce i innych. Chlubą parafii były szkoły - Elementarna i High School, cieszyły sie opinią najlepszych szkół polskich w Chicago. Uczniowie obydwu szkół mieli własne orkiestry, działali też w grupach teatralnych.

Parafia św. Wojciecha. tzw. Wojciechowo.
Wielu odwiedzających Chicago jest zachwyconych pięknem kościołów budowanych przez wspólnoty imigrantów na przełomie XIX i XX wieku. Przykładem jest parafia świętego Wojciecha znajdująca się w dz. Pilsen — dzielnicy położonej blisko centrum Chicago. Tutaj w 1874 roku została założona trzecia z kolei parafia narodowa służąca zamieszkałej tam niegdyś licznej Polonii. Na Wojciechowie przeważającą część parafian stanowili emigranci z Podhala – górale.
Bogactwo architektonicznego stylu włoskiego Renesansu kościół świętego Wojciecha zawdzięcza architektowi Henremu J. Schlacksowi. W 1912 roku został wkopany kamień węgielny. Dwa lata później budowla została uroczyście poświęcona przez biskupa Quigleja.
Cały koszt budowy wyniósł zaledwie 200 tys. dolarów. Wbudowane w fasadę kościoła renesansowe wieże mierzące 185 stóp, uwieńczone kopułami z miedzi, górują nad dzielnicą Pilsen przypominając jej mieszkańcom o obecności Boga w doświadczeniach codziennego życia. Wnętrze kościoła, ze swoimi potężnymi granitowymi kolumnami, przypomina rzymską Bazylikę Świętego Pawła za Murami. Do upiększania świątyni został użyty włoski marmur carrara.
Z tego budulca wykonano: przedsoborowy ołtarz z postacią św. Wojciecha, ambonę przedstawiającą czterech ewangelistów i proroków Starego Testamentu oraz kopię Piety Michała Anioła. Choć dzisiaj w Pilsen nie można znaleźć zbyt wielu Polaków, to wnętrze kościoła świętego Wojciecha przypomina o polskiej obecności. Wchodzący do świątyni zostanie przywitany znajomą modlitwą „Bogurodzica Dziewica”, przypisywaną autorstwu świętego Wojciecha męczennika, misjonarza na terenach polskich. Po obu stronach napisu ponad prezbiterium znajduje się fresk przedstawiający ważne wydarzenia z historii Polski. Po jego lewej stronie przedstawiony jest ślub królowej Jadwigi z księciem litewskim Władysławem Jagiełłą.
Po prawej zwycięska obrona Jasnej Góry przed Szwedami przypomina chlubne daty z historii Polski. Gdyby polskich akcentów było komuś mało, to także przepiękne witraże w oknach opowiadają o życiu i działalności licznych polskich świętych.

Biskup Paweł Piotr Rhode, pierwszy polonijny biskup, pełni posługę na Wojciechowie.
Mało kto wie o radości, która ogarnęła w 1908 roku Polonię w Chicago i w całych Stanach Zjednoczonych na wieść o wyborze pierwszego polskiego biskupa na ziemi amerykańskiej. Został nim zaledwie 36 – letni emigrant, kaszub pochodzący z Wejherowa, proboszcz polskiej parafii św. Michała Archanioła na południu Chicago, ks. Paweł Piotr Rhode. “Habemus Episcopum” – Mamy biskupa – taki nagłówek umieścił wówczas “Dziennik Chicagowski”.

Biskup Paweł Rhode urodził się 16 września 1870 roku w Wejherowie jako jedyny syn Augusta i Katarzyny z Kirschbaumów. Jego ojciec pełnił w tym czasie funkcję sekretarza w miejscowym sądzie. Gdy Paweł miał zaledwie 11 miesięcy, stracił ojca, który umarł na epidemię ospy. Matka przez kilka lat mieszkała w Wejherowie, skąd przeniosła się do Połchowa. W 1880 roku wyjeżdżają za ocean i osiedlają się w parafii św. Stanisława w Chicago. W szkole przy tej parafii Paweł podjął pierwszą naukę.
Mając 13 lat wstąpił do St. Mary College Kentucky, administrowanego przez księży zmartwychwstańców. Dalszą naukę pobierał w St. Ignatius College w Chicago (kurs klasyczny) i w St. Francis Seminary w Milwaukee. Święcenia kapłańskie przyjął w 1894 roku.
Pierwszą placówką duszpasterską dla młodego asystenta stała się parafia św. Wojciecha w Chicago. W grudniu 1895 roku arcybiskup Feehan polecił mu zorganizować parafię św. Piotra i Pawła. Jako Proboszcz pozostał na tym stanowisku do 31 października 1897 roku, gdy otrzymał parafię św. Michała w South Chicago. Szybko spłacił poważne długi ciążące na parafii i przystąpił do budowy okazałej świątyni. Oprócz niej wzniósł także przestronny klasztor dla sióstr.
PS. Spod tego kościoła św. Michała rokrocznie na początku sierpnia wyrusza pielgrzymka polonijna.

Uzyskane w tym czasie w Stanach sakry biskupiej przez Polaka nie było sprawą łatwą, ale wyświęcenie F. Houdra w 1907 roku, przyśpieszyło uzyskanie godności biskupiej przez ks. Pawła Piotra Rhode, który otrzymał ją 29 lipca 1908 roku. Proboszczem parafii św. Michała pozostał aż do roku 1915. Oprócz obowiązków sufragana we własnej archidiecezji spadły na niego jeszcze większe powinności w stosunku do Polonii w całych Stanach Zjednoczonych. Przemierzył cały kontynent amerykański odwiedzając polskie parafie i szkoły. Na terenie własnej archidiecezji przyczynił się do wzniesienia polskiego sierocińca św. Jadwigi w Niles III. Z dalszych pomników jego społecznej działalności należy wskazać na kolegium św. Stanisława, szpital polskich sióstr nazaretanek, domy starców i inne.
W 1915 roku został ordynariuszem diecezji Green Bay. Jego wkład w tę diecezję był bardzo znaczący: ustanowił 20 parafii, założono 19 szkół.

Parafia św. Wojciecha była miejscem wielu uroczystości związanych z działalnością Związku Podhalan w Ameryce, w okresie przedwojennym jak tez i po wojennym, o czym świadczą pamiętniki sejmowe. Wiele podhalańskich ślubów, komunii, pogrzebów miało miejsce w tej świątyni.

Lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku stanowiły moment zwrotny w życiu parafii. Wtedy to Polonia zaczęła wyprowadzać się z okolicy Pilsen. Liczba parafian zmalała tak drastycznie, że pojawiły się złowrogie plany zamknięcia parafii z uwagi na ogromne braki budżetowe.
Inicjatywą księdza biskupa Abramowicza powołano specjalną komisję parafian i to właśnie ona zdołała zebrać potrzebne na utrzymanie i naprawę kościoła fundusze.
Obecnie odpowiedzialność za funkcjonowanie i misję kościoła przejęła społeczność latynoska. Obok Eucharystii w języku hiszpańskim do dnia dzisiejszego w każdą niedzielę o godzinie 9 rano gromadzi się grupa około 50 parafian na polskiej Mszy św. Przewodniczy jej rezydujący w parafii ksiądz Antoni Bradło mający doświadczenie wieloletniej posługi dla Polonii w Ameryce Południowej. Daje on piękne świadectwo tego, jak przełamywać bariery kulturowe w imię misji Chrystusa.

Parafia Najświętszego Serca w Palos Hills jest jedną z najstarszych katolickich parafii w południowej części naszej archidiecezji. Została ona założona w 1872 r. przez niemieckich imigrantów, którzy pragnęli modlić się w ojczystym języku. Ziemię pod budowę kościoła ofiarował przyszły parafianin Mathias Junges, ale niestety zabrakło funduszy na zbudowanie kościoła.
W związku z tym do budowy świątyni zostali zaproszeni imigranci przybyli z Irlandii, Włoch i Polski. Kościół powstał w 1873 roku, a pierwszy ksiądz, który odprawiał tam Mszę św. raz w miesiącu przyjeżdżał z Lemont. W 1882 roku ksiądz Bollman został proboszczem pobliskiej parafii św. Jakuba i jego opiece została przydzielona misja Najświętszego Serca.
W 1928 roku, w związku ze zmianami demograficznymi i napływem ludności do południowych okolic Chicago, wspólnota Najświętszego Serca została parafią i jednocześnie placówką misyjną kościoła św. Michała w Orland Park. Parafia pozostawała misją do 1967 roku. Myślano o budowie nowego, większego kościoła. Msze św. Na ten czas zaczęto odprawiać w budynku szkolnym do momentu, kiedy wybudowano nowy kościół. W 1994 r. odbyło się poświęcenie nowego kościoła. Obecnie parafia Sacred Heart jest jedną z najbardziej prężnych parafii archidiecezji. Od stycznia bieżącego roku rozpoczęto tam odprawianie Mszy św. w języku polskim.

Parafia pw. św. Cyryla i Metodego w Lemont - prowadzi duszpasterstwo polonijne od 1884 r., od momentu założenia kościoła przez ks. Leopolda Moczygembę, tego samego, który musiał zbiec z Panny Marii z Texasu, udać się na poniewierkę, który to na wzgórzu zwanym... Jasną Górą - postanowił wybudować świątynię i zadedykować ją Matce Bożej Częstochowskiej. Niestety, istniejący wcześniej kościół w 1928 r. dokładnie w Środę Popielcową spłonął. Na jego miejscu wybudowano obecną świątynię. Dosyć liczna grupa Polaków osiedlała się w tej okolicy w latach 1860, pracując w tutejszych kamieniołomach i obróbce kamienia wapiennego, oraz przy budowie i umacnianiu okolicznego kanału wodnego – Illinois – Michigan oraz Calumet Sag, Chicago River. Przez wiele lat w Lemont była to parafia wyłącznie polonijna, następnie, z różnych powodów stała się parafią ogólnie amerykańską, ale znów od 1997 r. funkcjonuje, jako dwujęzyczna, polsko-amerykańska.
W okolicy istniał już dużo wcześniej pobudowany przez emigrantów z Irlandii, niewielki kościółek i cmentarz pod wezwaniem ST. James. Najpierw była to prowizoryczna kaplica drewniana z belek, postawiona w 1833 roku, aby w latach następnych wymurować go z tutejszego wapiennego kamienia, prace dokończono w 1858 r. Ludzie, pochodzący najczęściej z Irlandii, zostali zatrudnieni przy budowie kanału wodnego mogącego połączyć, jezioro Michigan z wielką żeglowną rzeką Mississippi. Prace nad kanałem zaczęto czynić już w 1824 roku, kiedy to miejscowy polityk i prawnik Samuel Lockwood, rozpatrywał dogodność połączenia dróg rzecznych Chicago River, Illinois River, do Mississippi River oraz Zatoki Meksykańskiej.
Kościółek w takim niezmienionym stanie istnieje do dziś dnia widoczny na polodowcowym wzniesieniu, obok dzisiejszej ul. Archer – 171 oraz Kingery Rd. 83.
Stoi on na historycznym miejscu, gdzie w 1673 roku zatrzymał sie pionier i odkrywca badacz terenów i rzek na terenie środkowej części Ameryki – francuski jezuita Jackues Marquette z towarzyszami, poszukujący połączenia wodnego z jeziora Michigan do wielkiej rzeki Missisipi. Płynąc po Des Plaines River, w tutejszej okolicy zatrzymali się na obozowisko. W tym też miejscu odprawił on mszę dla okolicznych napotkanych Potowatomi Indian.

Bardzo ciekawie o powstawaniu pierwszych parafii na terenie Chicago, opisuje w Tygodniku Katolickim - Niedziela, nasz dobry znajomy ks. Tadeusz Dzieszko. Więc przytaczam jego słowa.

Nie ma chyba kraju na świecie, w którym nie mieszkałby jakiś Polak, albo gdzie nie udałoby się znaleźć śladu bytności Polaków. Narzuca się więc pytanie: dlaczego? Na wędrówkę Polaków po świecie złożyło się wiele - poszukiwanie lepszych warunków życia, chęć przygód, tragedie wojenne czy też warunki polityczne. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej były i są Ziemią Obiecaną dla emigracji polskiej z powodów politycznych i ekonomicznych. 
Pierwsi Polacy przybyli do Chicago w 1837 r. Transkontynentalna Kolej (Union Pacific Railroad), która powstała w 1850 r. stworzyła szansę dla ekonomicznego rozwoju tzw. środkowego Zachodu. Polak Antoni Smarzeński był jednym z pionierów. Pierwsza polska dzielnica powstała w 1850 r. w okolicy Noble i Bradley niedaleko Divison.
Ponieważ prawie każdy Polak to katolik, dlatego konieczne stało się zbudowanie polskiego kościoła. Piotr Kiełbasa, jako pierwszy Polak zaangażowany w sprawy polityczne, przekonał bp. Duggana o zapotrzebowaniu w Chicago na polskich duszpasterzy. W 1859 r. zakupił on cztery działki przy ul. Noble za sumę $1700 na potrzeby przyszłej polskiej parafii.
Co więcej, na prośbę Biskupa, napisał list do Księży Zmartwychwstańców, prosząc ich o opiekę duszpasterską nad rosnącą Polonią chicagowską. 
Kiedy bp Duggan zachorował, jego wikariusz chciał, żeby Polacy popierali istniejące już irlandzkie i niemieckie kościoły. Kiedy Zmartwychwstańcy przybyli do Chicago, aby zająć się budową polskiej parafii i kościoła, spotkał ich wikariusz biskupi John Halligan tylko po to, aby zwrócić im pieniądze za podróż i odesłać z powrotem jako niepotrzebnych. 

Diecezjalny kapłan, ks. Józef Juszkiewicz został poproszony, aby zajął się duszpasterstwem polonijnym. Ze względu na brak taktu i zrozumienia polskich emigrantów ks. Juszkiewicz był ciągle uwikłany w różne konflikty. Pewnej nocy został nagle wezwany do chorego. Po drodze sześciu zamaskowanych mężczyzn napadło księdza i pobiło go dość poważnie. Po tym incydencie ksiądz spakował się i wyjechał. 
W tym samym czasie, kiedy sytuacja była dość krytyczna, ojciec Adolf Bakanowski ze Zgromadzenia Zmartwychwstańców jechał z Teksasu do Rzymu i po drodze zatrzymał się w Chicago. Ówczesny bp Foley nie widząc innego wyjścia, zaproponował o. Bakanowskiemu objęcie duszpasterstwa polonijnego. Nowy duszpasterz szybko zyskał sobie sympatię Polonii. 18 czerwca 1871 r. odbyła się uroczystość konsekracji pierwszego polonijnego kościoła pod wezwaniem św. Stanisława Kostki. Do parafii należało wówczas 2200 Polaków.
O. Bakanowski, jako dobry i zaangażowany duszpasterz, odszukiwał mniejsze środowiska polonijne, podróżując do South Bend, Peru i La Porte w stanie Indiana, jak również do Lemont i Momence w Illinois. 18 lipca 1871 r. bp Foley, zadowolony z pracy duszpasterskiej Zmartwychwstańców, poprosił Przełożonego Generalnego, aby podpisał umowę zobowiązującą Zgromadzenie do odpowiedzialności za duszpasterstwo polonijne w Chicago przez 99 lat.

Przez 20 lat Zmartwychwstańcy mieli poważne kłopoty z realizacją tej umowy, gdyż powołań było niewiele, a potrzeby ciągle wzrastały ze względu na przybywające nowe fale emigrantów z Polski. Przez następne trzy lata pod kierowniczą rolą zmartwychwstańca, o. Wincenta Barzyńskiego, powstały polonijne parafie w stanach: Illinois, Indiana, Michigan, Nebraska i Wisconsin. To właśnie on zaprosił Siostry Nazaretanki, aby szczególnie zajęły się szkołami parafialnymi. W tym samym czasie Siostry Nazaretanki zajęły się sierocińcami.
Co więcej, wspominany o. Barzyński rozpoczął pracę polskiego wydawnictwa tzw. "Polish Publishing Co". Również za jego przyczyną powstało Polskie Zjednoczenie Rzymsko-Katolickie w Ameryce. Zjednoczone wysiłki i dobra współpraca z Siostrami Nazaretankami doprowadziły do założenia Szpitala Nazaretanek. On również zainspirował s. Teresę Dudzik, która w późniejszym czasie założyła Franciszkańskie Zgromadzenie Sióstr w Chicago, aby zajęły się opieką nad domami starców. 
W 1874 r. parafia św. Stanisława Kostki liczyła 400 rodzin, a w ciągu następnych 25 lat urosła do 8000 rodzin (40 tys. ludzi). 40 sióstr ze Zgromadzenia Notre Dame i 7 świeckich nauczycieli uczyło ponad 3000 dzieci. Klasy liczyły po 70 dzieci. Pięciu księży ze Zgromadzenia Zmartwychwstańców pracowało w parafii, gdzie działało 51 organizacji.
Dla ciekawości należy dodać, że chór parafialny liczył wówczas 300 członków. 
Możemy sobie wyobrazić, jak przeludniona była okolica i jak wielkie były potrzeby duszpasterskie, skoro w 1872 r. w niewielkiej odległości od kościoła św. Stanisława Kostki powstała parafia Świętej Trójcy.
Niefortunnie było to przyczyną podziału nie tylko parafii, ale i ludzi. Grupa Polaków o nastawieniu nacjonalistycznym założyła nową organizację, przeciwną w stosunku do Polskiego Zjednoczenia Rzymsko-Katolickiego, o nazwie Związek Narodowy Polski. Ten podział był tak widoczny, że Zmartwychwstańcy musieli opuścić parafię Świętej Trójcy.

W 1893 r. słynny kapłan Kazimierz Sztuczko ze Zgromadzenia Świętego Krzyża został proboszczem parafii Świętej Trójcy i pełnił tę funkcję przez 50 lat, aż do 1943 r. 
Rozpoczęta schizma wzrastała również w założonej w 1888 r. parafii św. Jadwigi. Młody i energiczny ks. Kozłowski został pominięty w nominacji na proboszcza. Uraza była tak wielka, że postanowił założyć tuż obok nową parafię.
Doprowadziło to wkrótce do przekształcenia w parafię Polskiego Kościoła Narodowego. 
Centrum Polonii ciągle znajdowało się w okolicy skrzyżowania ulic Milwaukee i Divison i przez tę okolicę przechodzili praktycznie wszyscy nowo przyjezdni ze Starego Kraju. Parafia św. Stanisława Kostki była jedną z największych parafii w całych Stanach Zjednoczonych. Około 4000 dzieci uczęszczało do parafialnej Szkoły Podstawowej, w której uczyło 67 zakonnic ze Zgromadzenia Notre Dame i 6 nauczycieli świeckich. W każdą niedzielę odprawiano w kościele górnym i dolnym 12 Mszy św., za każdym razem kościół był wypełniony po brzegi. W ciągu 47 lat historii parafii ochrzczono 50451 dzieci i dorosłych. 
Trzecią wśród najstarszych polskich parafii w Chicago jest parafia św. Wojciecha pod adresem 1656 W. 17th Str., która powstała w 1874 r., kiedy Polska zniknęła z map świata. Kościół urzeka swoją potęgą i wspaniałymi freskami z historii Polski. Freski wykonał uczeń Jana Matejki, Tadeusz Żukotyński. 
Stalownia Illinois Steel Works, gdzie znalazło zatrudnienie wielu Polaków, była przyczyną powstania w 1888 r. parafii, a w 1907 r. potężnego kościoła św. Michała. Budowa kościoła była ukończona w 1909 r. i kosztowała 240 tys. dolarów, same witraże tylko 20 tys. dolarów.
Dla porównania dobra płaca w 1921 r. wynosiła około 200 dolarów rocznie. Przy okazji warto wspomnieć, że pierwszy polski biskup w Ameryce został mianowany w lipcu 1908 r.
Był to drugi proboszcz parafii św. Michała Archanioła, ks. Paul Rhode. 
Śledząc niezwykłą ofiarność na rzecz Kościoła polskich emigrantów nie sposób pominąć powstałej w 1899 r. parafii Matki Bożej Anielskiej. Architektura kościoła jest wzorowana na Bazylice św. Piotra w Rzymie - miała to być świątynia godna pierwszego polskiego biskupa w Ameryce. 
Chciałbym jeszcze wspomnieć parafię pod wezwaniem Jana Kantego powstałą w 1893 r. dla ciągle rozrastającej się Polonii, która nie mieściła się w kościele św. Stanisława Kostki. Budowę jednego z największych kościołów w Stanach Zjednoczonych, w stylu romańsko-barokowym, zakończono w 1898 r. Pierwsza i druga wojna światowa spowodowały wiele nieszczęść, a jednocześnie wzrost zatrudnienia. Co bogatsi Polacy przeprowadzali się w lepsze dzielnice w kierunku północno-zachodnim miasta. Najsilniej na wyludnienie polskiej dzielnicy wpłynęła budowa trasy "Kennedy Expressway", która podzieliła polskie parafie, wiele domów zostało wyburzonych pod budowę trasy. W planach było również wyburzenie kościoła św. Stanisława Kostki, którędy to miała przechodzić trasa. 
Kiedy Polacy zaczęli się coraz liczniej wyprowadzać do północno-zachodnich przedmieść w Logan Square, parafia św. Jacka stała się centrum Polonii. Okolica przy Milwaukee, od Central Park aż po Belmont, stała się prawie w stu procentach polską. Historia lubi się powtarzać i tak jak kiedyś, tak dzisiaj, ci co się dorobili - dalej wędrują w kierunku północno-zachodnim. W ten sposób powstawały i powstają nowe silne skupiska polonijne, a w konsekwencji nowe parafie. 
Pisząc o wspaniałych polskich parafiach, które powstały jak grzyby po deszczu, nie mogę pominąć parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Cicero, gdzie jestem proboszczem, a której historia sięga roku 1895. Imigrantów ściągały potężne kamieniołomy, a później Zachodnia Kompania Elektryczna, gdzie tysiące ludzi znajdowało zatrudnienie. Dopiero w 1917 r. rozpoczęto budowę przepięknego kościoła w stylu neogotyckim. Urzekające są ołtarze wykonane we Włoszech z najdroższego na świecie marmuru z Carrary. 
Nie sposób jest omówić w tak krótkim artykule, nawet pobieżnie, wszystkich parafii i przepięknych świątyń wznoszonych przez Polaków, którzy mogą nam być ciągle niedoścignionym wzorcem miłości Boga i Kościoła. Chciałbym wspomnieć, że w 1900 r. na terenie diecezji chicagowskiej były 23 polskie parafie, w 1918 r. (koniec I wojny światowej) 35 parafii, a w 1945 r. (koniec II wojny światowej) aż 57 parafii. Warto wspomnieć, że obecnie na terenie archidiecezji chicagowskiej polska Msza św. jest odprawiana w 48 kościołach. Jest to dużo, a jednocześnie mało, jeśli się zważy fakt, że Chicago i okolice zamieszkuje najliczniejsza Polonia na świecie. Biorąc pod uwagę trzecie i czwarte pokolenia tych, po których zostało nazwisko i nikłe wspomnienie pochodzenia, jak również i tych z najnowszej emigracji, którzy tutaj tworzą drugą Polskę, stanowimy dość liczną grupę etniczną, sięgającą 1.450.000. Jaka będzie nasza przyszłość, zależy w dużej mierze od nas samych. Jedno, co może nas ciągle cieszyć to fakt, że Polacy na przestrzeni historii wiążą swoje życie z Bogiem i Kościołem. Niech z tego będzie dumny nasz wielki rodak Papież Jan Paweł II, który w tym roku obchodzi Srebrny Jubileusz Swojego Pontyfikatu.