Andrzej Pitoń-Kubów
wiersze, teksty z archiwum
POWSTANIE CHOCHOŁOWSKIE · Listy J. K. Andrusikiewicza


Listy Jana Kantego Andrusikiewicza z więzienia w Nowym Sączu.

Do brata młodszego Wojciecha Andrusikiewicza,
organisty i nauczyciela w Krościenku nad Dunajcem.

 

Serdecznie ukochany Wojtusiu!

Piszę 4/4 może ostatni raz do was; lecz Bóg wie, kiedy i te głoski odemnie Cię dońdą. Lecz dosyć — by tylko doszły. O losie mym sam nie wiem; co zaś nędzy i biedy, to nadto i to w piwnicy, o czem się kiedy od kogo dowiesz. Smuci mię los mych dzieci, a osobliwie myśl o drogich Rodzicach, których trudno podobno — bym mógł kiedy widzieć; ale cóż robić, Bogu się tak podobało. Całuję drogim Rodzicom ręce, polecając w opiekę moje dzieci i dziękuje, oraz za moje wychowanie. Trapi mię mocno los Ich, z przyczyny bójki przy Gdowie i nadzieja w owsie, który może zrabowany, a których może tak, jak wszystko moje w Chochołowie zrujnowano.
Ja prosił W. Konsyliarza, aby Tobie pozostałe dzieci z pozostałemi rzeczami, stajnią moją własną i chlewem oddano pod opiekę. Przyrzeczono i zanotowano; ale czy skutek jest? nie wiem. — Pozostało nawozu w 2 miejscach w dołach, któreby sprzedać można. Suknie, spodnie wszystkie, zegarek, 14 R. C. M. oddałem o czem i gosposia wie. — Zaś bieliznę, kamizelki i coś pieniędzy, — byłej Mamce Kojsce, którą znasz, a która w Cichem mieszka u Łatasów. Ta była mi przychylną, i spodziewam się — rzetelną będzie. Potę — przez Stohandlową starać się trzeba — by do Ciebie przyszła, zamówić ją, a myślę, że odda wszystko. Tylko: czem prędzej, — tem lepiej i ostrożnie. — U Bachmana mam 4 książki, u Sewielskiego około 18, u Kołtasa 7 i u Paszkowskich; wszystkie mym podpisem zaopatrzone. Te niechby u Ciebie zostały, dla dzieci kiedyś. — Bo może tyle pozostanie im; bo mi się zdaje, — że co zostało — jest już, albo będzie skonfiskowane.
— Z dziećmi postąpcie — jak z Ludwikiem uradzicie. Nauki nie popłacają dziś, i nie ma o czem; niech będą uczciwymi rzemieślnikami, — to lepiej; w Nowym Targu niechby zostali w szkole. Romana napędzać bo próżniak; zresztą proszę Was — bądźcie im ojcami.
— Całuję Was oboje z dziećmi, moje dzieci, ks. Ludwika, Paszkowskich, a najserdeczniej najukochańszych i najdroższych Rodziców w Rączki i Nóżki, — najprzywiązańszy syn, — a Wasz brat Kanty Ąndrusikiewicz, w piwnicy zamkowej w Sączu z 33-ma więźniami. d. 17. kwietnia 1846. —

 

Drogi bracie!

Od 18/4 siedzę z p. S. po wyjściu z piwnicy, odkąd i lepiej się mi powodzi, co mi obejście się z p. Ko.i Fiu. sprawiło. Gdyby on chciał, mógłby mi dużo pomagać; a przecież dwa razy życie ocaliłem mu. Dotąd w żadnej indagacyi nie byłem. Prosiłem W. Kons. Guber., aby Tobie szczątki pozostałe po mnie wraz z dziećmi w opiekę oddać, — co zanotowano, ale skutku nie wiem. Przez drugich od Des. wiem, żeś był w Gdowie, ale nic więcej. Suknie moje czyś odebrał? były one u ks. Su. — 0 czem i gosposia wie, a i więcej. Spodnie letnie cyrkasowe przyślej z odpisem małym, a węzłowatym, tą samą drogą, by przez kajdany przeciągnąć. Rodziców i Was wszystkich przebardzo całuję.

Wasz Kanty.

 

10/6
Serdecznie ukochany Bracie!

Przyjemności — której doznaję z sposobności pisania do Ciebie — nie potrafię Ci opisać, a która się zwiększy po otrzymaniu zaspakajającej wiadomości o Was wszystkich mi drogich. Pamiętaj tę drobno na takim kartusiu nadesłać tąż drogą, którą już straciłem; ale Bóg dał, że mię znowu dano nazad do p. S. — Korzystając z tej sposobności, piszę do Ciebie, byś mi odpisał na poprzedzające moje życzenia, tj. — czy Rodzice zdrowi, i czy nie mieli dla mnie jakich nieprzyjemności? dlatego, że u mnie byli przed powstaniem. — Chociaż — prawda — ja o tem nikomu i im nic nie mówił, jednak być może, że Rodzice byli, albo będą o to, lub o coś podobnego pytani, tak i ks. Brat
— Dotąd nie był w indagacyi żaden z nas powstańców Chochołowskich. — Ksiądz Sutorski, który zupełnie o niczem nie wiedział, a o którym od niedawna dopiero wiem — że siedzi, dostał kajdany. Siedziałem także z ks. Prefektem Hełmeckim, ks. Makuchem i śp. Głowackim, który u/6 zmarł wskutek ohydnego obejścia się z nami. Jednak muszę Ci o tem pokrótce nadmienić:
Po poddaniu się mojem 24. lutego, które we wsi Cichem wskutek dwóch pchnięć bagnetem i cięcia dosyć mocnego pałaszem, z osłabienia nastąpiło, mimo, — wzgląd czynić powinnego mego obejścia się z p. komisarzem Fiutowskim, zostałem spluty po twarzy, i zbity w imieniu .... od oberkomisarza, einemera i strażników, a nawet za włosy i wąsy targany. W Nowymtargu zwolniono swą srogość, ale zato znowu w Sączu, wszystkich — jak nas widziałeś, bez wyjątku, księży, odzierano do koszuli z sukien, bito po twarzy, targano za włosy, szturchano, a jak mnie, to pół faworytu wydarto, poczem w koszulach tylko — wpychano na głowę do piwnicy i kijem — po razu każdy dostał w zepchnięciu. Wszyscy — jak byliśmy, dostaliśmy guzy, a ja na murze o mało sobie nie rozdarłem boku. — Rachowano nas w piwnicy kijem po głowach jeszcze. W tej ani słomy, ani okien nie było; my w koszulach 4 dni i nocy o głodzie i wodzie, t. j. pół bochenka chleba na dzień mając, w zimnie takiem, żeśmy zupełnie całych nóg nie czuli, — przesiedzieli w ciągłem oczekiwaniu nowych katuszy. Aż dopiero 4. dnia dano nam zwierzchnie suknie, rozdzielono nas i do piwnicy pod zamek znowu spychano. W tej było cieplej, ale wilgoć ogromna z lejącej się wody po murach. Ale gołe deski gniotły ciało na dobre; dane sienniki nie pomogły, bośmy się rozchorowali wszyscy; nogi popuchły i ból nieznośny rwał po kościach. Do tego głód dojmował każdemu, gdyż niepodobna było [...] zaspokoić głodu. Gdyśmy się na dobre rozchorowali, przydano garnuszek barszczu dziennie, ale i to nie zaspokoiło żołądka. — Wszy, tego nie znośnego owadu — nie mogłem od siebie pozbyć, bo w koszuli 8 tygodni chodzić musiałem, chociaż miałem swoje, o które prosząc, — w odpowiedzi: »aby mię zjadły« — otrzymałem. Innym dawano wojskowe, gdy swoich nie mieli, a mnie ani swoich, a bielizna w której byłem, dziurawą była i zgnojoną od wilgoci i brudu. Dopiero od Wielkiejnocy, gdy się dowiedziano o mem obejściu się z p. Komisarzem Fiutowskim, posłano święcone i przykrycie dosyć porządne na kozę od urzędników verwalteryi. Poczem przeniesiono z innymi z piwnicy do domu; gdzie bez pomocy lekarskiej samą naturą z ran się wygoiłem i dziś niejako do sił przychodzę. — Obchodzenie się lepsze cokolwiek niż było, ale słyszymy, że nas do Lwowa powiezą, a ztamtąd może na Kufstein, co leży na terenie Austrii, zaczem proszę Cię, poślej do drogich Rodziców dla mnie po dwie koszule i 2 gaci nowych, by były wyznaczone; także spodnie letnie i odpisz przytem, co się z mojemi dziećmi i rzeczami stało. Spodziewam się, że mi to jak najspieszniej uskutecznisz i pewny jestem, że i w tej mojej smutnej doli nie przestaniesz być dla mnie tem, czem byłeś i dawniej. — Może Bóg — pozwoli, iż wysiedziawszy moję — Bóg wie — gdzie i jak długą — karę, powrócę znowu do Was; oby Bóg dał, by jeszcze drogich Rodziców — przy drogiem nam życiu zastać! — Łączę tu do nich karteczkę, którą odeślej. — Te karteczki zniszcz, bo gdyby się wydało, zaostrzono by bardzo nasze — już dosyć grobem będące więzienie.
— Tamte dwie kartusie gdyś odebrał, załatwij jak najspieszniej, a zwłaszcza o bieliźnie od Rodziców pamiętaj, bo inaczej musiałbym w skarbowym chodzić, i bez tej miłej przyjemności: mieć swoję bieliznę — obejść się. — Odpisz mi — jak z dziećmi i więcej; nie żałuj fatygi, bo to nie z Chochołowem korespondencya. — Może dziś, albo jutro wypadnie opuścić miłego p. S., a tem samem cała sposobność widzenia i otrzymania od Was — prze padnie, a to może na długie lata. — Boję się, by mię nie porwano przed odpisem od Ciebie. Spiesz, — pamiętaj — jak najprędzej!...
pozdrawiam. Ks. Ludwika, Jasia z Karoleczką i córeczkę ich — jak Ciebie drogi Bracie z lubą Twoją Żoną, która poświęciła łzę dla Twego Brata w czasie mego przewozu, a z cacaną Kasią, płaczącą za stryjem — mym polubieńcem Kurtą, małym Wojtusiem — Jasiem krześnikiem — i co Bóg Wam da jeszcze, — najserdeczniej całuję. Pamiętajcie na mnie; to moje tu tchnienie jedynie Wam i przeszłości szczęśliwszej należy.

— Bądźcie zdrowi! Wasz Brat Kanty Andrusikiewicz. —

 

Najukochańsi i najdrożsi Rodzice moi.

Smutny los, który nietylko mnie, ale i wielu innych z woli Najwyższego spotkał, już tu musi być wiadomy. Wiem, że smutkiem są drodzy Rodzice otoczeni, ale Ten, co zasmucił, to i pocieszy znowu. I mnie się także bardzo źle powodziło, a dziś nietylko od panów w kozie lubiony, ale i od urzędników szanowany jestem. Bóg wie — co się z owsem moim stało, i czy się choć drogiemu Tacie za furmankę pieniądze wróciły. Ten owies był całym moim gotowym majątkiem, który — mój niby — cały majątek — do dzieci należeć powinien, dlatego, że z wiana ich matki — ruchomości, książki nabyłem, a który — jak słyszę — przez strażników zniszczony i do reszty skonfiskowany został. — Gdyby się kto upomniał, możeby to zwrócili, ale bez tego i tak będą ludźmi przecie. — Może się kto szlachetnie myślący znajdzie, co pomoże.
Teofil gdyby mógł być organistą, byłoby dla jego oka najlepiej, a Wojtuś by go wyuczył. Romana możnaby dać dalej, gdyby było o czem. Proszę drogiej Mamy o wyznaczone — gdyby całem imieniem dwie koszule i dwoje gaci nowych i nadesłanie tych jak najprędzej do Wojtusia. Było nas w Sączu uwięzionych przeszło 300, ale dziś podobno 100, zaczem spodziewamy się, że do indagacyi wnet i na nas kolej przyjdzie, a wtenczas może do Lwowa, albo wprost gdzie za świat nasz kochany wywieziony będę. — Oby Gdów jeszcze — by w przejeździe widzieć!! — Księdza Ludwika proszę, aby za żoną w rocznicę 9. Września Mszą Św. chciał odprawiać, a ja za niego znowu paciorek odmówię. — Może być, że on, jak i drodzy Rodzice będą mieli z przyczyny mojej nieprzyjemności dla tego, że w tym tygodniu powstania byli u mnie, jak i on, chociaż prawda — nic nie mówiłem o podobnych rzeczach, bo dopiero po odjeździe, — przez nieznane mi osoby pod karą śmierci do tego zmuszony zostałem, co i wykonałem, a o czem jak Ks. Brat, tak i drodzy Rodzice nie wiedzieli, ani mogli wiedzieć. — Na to jednak względu nie ma i każdy z panów musi się z tego tygodnia z każdego dnia rachować, gdzie, po co — był. — Lecz — cóż robić? takie przeznaczenie, — przy jednych muszą i drudzy cierpieć.
— Dzieci pozdrawiam i całuję serdecznie, niech teraz chodzą i boso do szkoły; lepiej że się przyzwyczają zawczasu do biedy, bo trochę wygodnie dotąd wychowałem je. — Roman trochę próżniak; trzebaby z nim ostrzej postąpić; gdyby się nie chciał uczyć, niech idzie do rzemiosła, i tam są ludzie, byle był tylko uczciwym człowiekiem.
— Drodzy Rodzice niech się nie martwią mym losem, bo już teraz lepiej trochę, a gorzej — niepodobna — aby już było; i śmierć nie byłaby mi niespodzianką, która już była pożądaną.
— W. Ks. Prob. Kusionowiczowi — łączę mój powinny ukłon. — Może nie raczy z zawodu Brata być urażony i co Jego wspaniałomyślność wskaże, na tych mych biednych — bez Rodziców — synków ofiarować zechce. Za przeszły rok otrzymałem tylko 100 R. W. W., od: 26. listopada 1845 do 21 lutego 1846 r. na nowo nic nie otrzymałem.
— Przytem kończę, całując najukochańszym, drogim mojemu sercu Rodzicom rączki i nóżki, do grobowej deski najobowiązańszy i najwdzięczniejszy

syn Kanty Andrusikiewicz
— N. B. Dałem oberstrażnikowi Wolfartowi, który mię eskortował do Sącza — 4 cwancygiery, by dług za wino — za kwitkiem w Suchej górze zapłacił. —

 

Najukochańsi Rodzice!

Z bolesnem sercem byłem dziś uszczęśliwiony widokiem i pomówieniem drogiego Wojtusia. Oby mu Bóg Jego trudy wynagrodził! Trudny to i przystęp do nas, bo jesteśmy w najmocniejszem więzieniu i zdaje się, że nasze więzienie ma największych więźniów, bo trudna komunikacya, trudny przystęp i każda, najmniejsza usługa sowicie nagrodzona.
— Jednak o ile można, przecież teraz znośniej niż dawniej; bo jesteśmy w lepszem więzieniu, zdrowszem, z odmianą przełożonego, czyli dozorcy więzień, który był policyi rewizor miasta, zwany Piskozub, człowiek bez serca, okrótny, straszny oprawca. Mamy wikt lepszy i chleb, a bieliznę częściej, czyli co tydzień praną. Wychodzimy dwa razy w tygodniu na spacer na podwórzec i używamy pół godzinki tego Bożego, ogrzewającego światła, błogiego powietrza, co wszystko zbawienny wpływ na to zdrowie wywarło. O! bo też gdyby dalej tak było, musiałoby to zdrowie ustać, bo niepodobna byłoby, aby jeszcze raz tyle wytrzymać ile się już zniosło! Ale to Opatrzność wszystko rządząca, mnie w to koło wtrąciwszy, tutaj łaskawie ratuje! Bo gdy do Księdza zdalsza strzelano i poraniono, mnie zaś z bliższa proch osmrodził, kule koło uszu świsły i to nie nad 15 kroków nawet; w ataku przez głowę cięty od p. komisarza, od strażników bagnetem około lewego oka przy słabiźnie, w kołnierz u cuchy — i brzuch, w który — gdyby nie rzemień od pałasza, cucha i guzik u spodni były wstrzymały, byłbym na drugą stronę śmiertelnie raniony, tak jak obok mnie dwóch chłopów, którzy w kilka godzin Bogu ducha oddali. — Mnie żaden raz śmiertelny nie był przeznaczony, i tylko od silnego pchnięcia na ziemię powalony, na której broniąc się jeszcze, po razie rurą karabinową w głowę. —zniknąłem, sam nie wiem jak i gdzie, by po chwili przez ludzi być dźwigniętym, aby życie uratować komisarzowi, od mściwego (za kaleczenie) ludu.
— Wszystko to — jakkolwiek w oczach wysokiego Rządu — zbrodnią zwane, — po pierwszej furyi — znalazło uwzględnienie, które mi z woli tej Opatrzności ulgę, a może z czasem i uwolnienie z tego nieszczęsnego położenia sprawi.
— Dałby Bóg, by drogich Rodziców przy życiu jeszcze zastać, o które Boga proszę. — Bo po Bogu, na ziemi nie mam nic droższego nad życie już i tak blizko wiekowe, i najukochańszych i najdroższych Rodziców, o które — gdyby się drodzy Rodzice martwili, obawiać mnie się przyszło i z przyczyny tu tej bójki, dosyć smutno mi było.
— Proszę bardzo drogich Rodziców nic się nie martwić o mnie, by swoje — tak nam miłe z życiem zdrowie zachować, bym ja mógł mieć jeszcze tę pociechę, z powrotem stopy kochane uściskać. Ja z mojej strony przyrzekam także być spokojniejszym, do czego wiadomość od drogich Rodziców, Brata, Siostry, Jasia i dzieci — się przyczyniła, — a którą — jak talizman — dopóki się tylko da — zachowam. — Do tego czasu wiele włosów mi zbielało; ale odtąd pewnie mniej, bo odtąd będę spokojniejszy o los drogich mi Rodziców. Mój zaś los był podobno już taki w księdze przeznaczenia zapisany, któremu się bez szemrania poddałem i znoszę bez szemrania. O los mych dzieci jestem zupełnie spokojny i kontent zupełnie — że u Jasia są. Poznał ja to, że w Nowym Targu darmo siedzą, ale nie czas było do Jasia nazad wracać. — Czyby nie można w Seminaryum u którego księdza za chłopców do usługi ich pod dozór Guśkiewicza dać, aby tam 3., a gdyby i 4. klasę skończyć mogli? a byłby przecie wikt darmo. — Tak tu i w kozie mówią, że toby przecie zrobili. Zresztą zupełnie woli drogich Rodziców ich szczodrobliwości — jako i drogich Braci zostawiam.
Panowie, — którzy siedzieli ze mną — byli dla mnie bardzo łaskawi; nietylko że z wiktu swego udzielali, ale i po parę srokowców darzyli, za co się bułkę kupowało. — Jeden darował mi skórzaną poduszkę pod głowę, drugi przyrzekł i o dzieciach pamiętać. Przed kilku dniami otrzymałem -5 Ry. C. M. z rąk p. [...] który ma nad nami dozór, lecz nie chciał powiedzieć od kogo. Lecz nad wszystkich był mi najmilszy p. Antoni Skąpski, który mi moje położenie bardzo osładzał, a któremu się i to udzielenie tu zawdzięczyć winno. — Od W. p. Konsyliarza Kreutza otrzymałem tę derkę do przykrycia i święcone na Święta. W. Ks. Proboszczowi i za to co dał — dziękuję, i łączę winny ukłon, a brata Jego pozdrawiam.
— Może w przyszłym roku chociaż w przejeździe drogie mi miejsce naukochańszych Rodziców zobaczę.
— Ks. Brata, kochaną Siostrę z Jasiem i ich Ludwisią z Wojciem, jako i moich chłopców całuję serdecznie. — A podobno już w tym roku Jasiu nie będziesz z Czerwonego Wirchu plecami złaził? — bo-byś się zabił.
Drogim Rodzicom zaś całuję rączki i nóżki, aż przecie kiedyś rzeczywiście.

— Do zgonu najobowiązańszy syn Kanty Andrusikiewicz. —

 

Drogi, najukochańszy Bracie!

Za poświęcenie się Twoje i widzenie się ze mną — wielkie Ci dzięki czynię. Smutno i bardzo smutno było się nam w tem położeniu widzieć, aleć smutniej byłoby się nie widzieć; dzisiaj jestem zupełnie zadowolniony i proszę Cię, — abyś się nie martwił. — Jeżeli mi wolno będzie, to ze Lwowa napiszę do drogich Rodziców, ale to aż po inkwizycyi, abyście wiedzieli.
— Mówiono mi, że p. porucznik Sybert, który ze mną konskrybował, miał dać 10 Ryńs. C. M. dla dzieci — gospodyni ich?
— U p. Bobakiewicza mam dwa odpisy metody — moją ręką pisane, które odbierz. — Nut dobrych zostało na chórze, które jeżeli nie Sylwester - (Sylwester Kusionowicz — bratanek ówczesnego proboszcza ze Gdowa, — który w Chochołowie uczył się gry na organach) to Klimonda zabrał. Śpiewnik mój; — a ten co u Ciebie — kościoła Chochołowskiego, który trzeba wymienić, bo kart brakuje. — O połowę — przynajmniej ze szkoły musisz u ks. Dziekana zrobić, bo Klimonda chytry i podły człowiek. — Gdy Ci z cyrkułu pozwolą rzeczy zabrać, to wtenczas jedź tam; pierwej nie, bo by Cię mogli aresztować, bo wiesz, — jacy to tam źli panowie na mnie. — O to — co w Cichem, mów w sekrecie z Chochołowską, lub pisz, aby Kaśka do Ciebie to odniosła. Ona mi się najprzychylniejszą okazała; u niej 4 obrazeczki. Sochor haniebnie się pokazał; a ja zaledwie lud wstrzymał, by go nie obracali, a może i nie ubili. — Tata z Ludwikiem gdy by chcieli być u W-go Fiutowskiego nim do Wiednia pojedzie, — a on tam mógłby i dla mnie łaskę wyprosić? Zachowajcie to, że tu piszę — w największym sekrecie, bo jeszcze-by nas bardziej doglądano.
— Ciebie Teofilko — z dziećmi Twemi kochanemi najserdeczniej całuję, a niech Cię nie obchodzi — żem wszystkich pieniędzy nie wziął, — bo ich nie potrzebuję.

— Całuję Was serdecznie, Wasz brat Kanty. —

PS. Dopisek — obcą ręką na końcu niniejszego listu skreślony:
»Dnia 10-go czerwca — o 3 godzinie z rana wywieziony został drogi nam wszystkim biedny Jasio do Lwowa«. —  Dnia 1-go sierpnia 1847 wywieziony został do Spielbergu, czyli Grajgóry, jak wówczas mawiano, dokąd przybył 5- go sierpnia 1847 w nocy i osadzony został w kaźni, ponad którą bezpośrednio umieszczeni byli Henryk Bogdański, Mikołaj Horodyński i Albin Dunajewski. Siedział tu z Władysławem Domaradzkim i jeszcze dwoma innymi.