Andrzej Pitoń-Kubów
KSIĘGA RODOWA
NOWE KOLONIE · Simon D Piton

Simon-Dominique Piton,

znany również pod nazwiskiem Simon-Dominique Pichon-Toulouse. Urodzony ok. 1657 roku w Toulouse, w Langwedocji, Haute-Garonne, Midi-Pyrenees, Francja; zmarł 30 maja 1737 roku w Montrealu, Quebec, Kanada, -- w wieku ok. 80 lat.
Jego żona, Marie-Anne Barsa vel. Belsa (wg LeFleur), znana także jako Maria Bresac lub Braseau, urodzona 14 marca 1673 roku w Verchères, Quebec, Kanada i ochrzczona 4 maja 1673 r. w Boucherville, Compté do Chambly, zmarła 11 marca 1752 roku w Montréalu, Quebec, Kanada.

ID nr 398245
Simon-Dominic Piton. Zawód: murarz, kamieniarz. W latach 1680-tych wyjechał do Kanady z grupą fachowców budowlańców, którzy potrzebni byli do pracy w rozwijających się szybko miastach.

Źródła: Słownik Genealogiczne Rodzin Quebec Origins A 1730 René Jette wydania: 1983, Uniwersytet Montreal, Strona: 342 i 925 (St-Charles Yvon)
http://www.nosorigines.qc.ca/GenealogieQuebec.aspx?genealogy=Simon–Dominique_Piton&pid=398245&lng=en

Ojciec Simona-Dominica, również Simon w poszukiwaniu lepszych warunków do życia powędrował w świat. Z dwoma innymi kolegami ze swojej górskiej miejscowości w pobliżu Nantua, ponad rok wędrowali, zatrudniając się po drodze do różnych dorywczych prac aby zarobić na swoje utrzymanie.
W końcu dotarli do Tuluzy, gdzie Simon, wraz z kolegami dostali prace na budowie. Tu też założył swoja nową rodzinę. Wkrótce doczekał sie pierwszego syna, któremu zgodnie z tradycja nadano imię Simon-Dominique. Młody Simon-Dominique, już jako 15 letni zaczął pracować z ojcem jako pomocnik. Ojciec jego w tym czasie był wziętym i cenionym murarzem. Tuluza, to także miejsca spoczynku świętego Jakuba, jednego z dwunastu apostołów, uczniów Jezusa.

W tamtych latach mnóstwo ludzi którzy mieszkali w górskich regionach opuszczało swoje siedziby, aby iść w nieznane i tam szukać lepszego losu. Wioski się wyludniały, pozostawali tylko starsi i dzieci. Każdy , który czuł się na siłach marzył o jednym – iść i zarobić, ulżyć w domu, pomóc rodzinie.

Podobnie jak większość – uczynili również Pitonie, kuzynowie Simona – Louise (Ludwik), Pierre (Piotr), Mathurin (Mateusz) Piton, wszyscy razem udali się na północny-zachód w kierunku Bretanii, bo słyszeli z opowiadań innych ludzi, ze tam jest mnóstwo pracy. Trafili do Brest, Audierne, Quimper, Concerneauy. Osiedlili się, założyli rodziny, mieli po kilka urodnych córek i synów. Brest nabierał znaczenia jako stale rozbudowywany port handlowy i wojenny. W 1683 roku rozpoczęto tu budowę fortyfikacji prowadzoną przez Sebastiana Vaubana, słynnego inżyniera króla Ludwika XIV, który był najznakomitszym twórcą i budowniczym ówczesnego francuskiego systemu obronnego fortyfikacji i twierdz). Przy przebudowie i robotach portowych zatrudnionych było kilku mężczyzn noszących nazwisko Piton.
Za swojego życia Vaubane zbudował 33 nowych i przebudował ponad 300 istniejących starych, mocno zdegenerowanych twierdz.
Prawdopodobnie,  ci sami – Piton-iowie pracowali z nim wcześniej, przy twierdzy Mont-Dauphin, która była usytuowana w Wysokich Alpach, o kilka mil drogi od miejsca ich pierwotnego zamieszkania.

Louis de Rouvroy, książę de Saint–Simon, w swych Pamiętnikach  opisywał Vaubana następująco:
( ...) Vauban... pochodził z drobnej szlachty burgundzkiej, lecz był chyba najszlachetniejszym i najcnotliwszym człowiekiem, poza tym, że zyskał sobie sławę największego znawcy sztuki oblężniczej i fortyfikacji. Ponadto był najbardziej prosty, szczery i najskromniejszy. Niewielkiego wzrostu, przysadzisty, o minie wojownika. Charakter jego nie odpowiadał w niczym wyglądowi. Nigdy chyba nie było człowieka bardziej łagodnego, współczującego, uprzejmego, grzecznego, choć szorstkiego. Najbardziej skąpy w szafowaniu życiem ludzkim, przy wielkiej waleczności i szlachetności, co kazało mu przyjmować wszystko złe na siebie i ustępować wszystko co dobre innym. Trudno pojąć, jak człowiek tak prawy i szczery, niezdolny przyłożyć ręki do jakiegokolwiek fałszu czy nieuczciwości, mógł sobie zaskarbić tak wielką przyjaźń i zaufanie Louvois i króla ...”.

Prawdopodobnie sam inżynier Vauban namówił wcześniej poznanych pracowników z rodziny Piton, którzy za sumienną i fachową robotę zaskarbili sobie przychylność wybitnego inżyniera, aby zgodzili się na dalsze roboty przez niego czynione. I tak też się stało! Piton-iowie, zapuścili tu, w Bretanii, swoje nowe korzenie na dłużej, na stałe. Z ludzi gór stali się ludźmi żyjącymi z morza! Z tych w Bretanii osiadłych rodzin, najwięcej Piton-iów, wyemigrowało właśnie do Ameryki i do Kanady. Jak podają historyczne fakty, w Ameryce osiedlali się najchętniej w Nowym Orleanie, w ówczesnej kolonii francuskiej – Luizjanie.

W zamierzchłych czasach Bretania – to była Rzymska – Armoryka, w V-VI wieku zasiedlona przez celtyckie plemię Bretonów, wypierane z brytyjskiej Kornwalii przez germańskich Anglów i Sasów. Następnie znalazła się pod zwierzchnictwem Franków. Wobec ciągłych buntów w Bretanii, Karol Wielki utworzył na jej granicy Marchię Bretońską. We wczesnośredniowiecznej Francji hrabstwo Bretanii stanowiło jedno z wielkich lenn korony francuskiej, będąc często przedmiotem rywalizacji między Francją i Anglią. Od 1213 w posiadaniu bocznej linii Kapetyngów. W 1297 podniesione do rangi księstwa.

„Pieśń o Rolandzie”.
Utwór składa się 291 pieśni i bardzo ciekawie opowiada o zdarzeniach związanych z panowaniem Karola Wielkiego. Najistotniejszą jego częścią jest opis bitwy w wąwozie Roncevaux między rycerzami frankońskimi (którymi dowodzi hrabia Roland) i Saracenami. Przedstawia także to, co działo się przed nią i po niej.
Na początku poznajemy strony, które biorą udział w wojnie. Jedną z nich jest cesarz Karol Wielki, a drugą król Saragossy, Marsyl. Dowiadujemy się, co aktualnie dzieje się na ich dworach. Marsyl proponuje Karolowi Wielkiemu zawarcie pokoju. Cesarz z odpowiedzią wysyła do niego Ganelona (do tego, aby on został wybrany na posła przyczynia się hrabia Roland). Ten jednak zostaje przekupiony przez Marsyla i jego poddanych. Ma sprawić, aby w tylnej straży wojsk frankońskich był hrabia Roland, a Saraceni tylną straż zniszczą. Ganelon wraca do Karola Wielkiego z informacją, że Marsyl zgadza się poddać i przyjąć chrześcijaństwo. Realizuje też zdradliwy plan. Roland, stając na czele kwiatu frankońskiego rycerstwa, prowadzi tylną straż armii cesarza. W tym czasie na dwór Marsyla zjeżdżają się jego poddani i szykują do napaści na oddział dowodzony przez hrabiego Rolanda. Wkrótce stutysięczna armia Marsyla atakuje dwudziestotysięczny oddział Rolanda
.

Zanim dochodzi do bitwy, Olivier (przyjaciel hrabiego) prosi o zadęcie w róg i tym samym wezwanie na pomoc głównej części wojsk Karola Wielkiego. Roland odmawia jednak, uznając taki czyn za niegodny rycerza. Arcybiskup Turpin błogosławi wojska i rozpoczyna się bitwa. Frankowie ze swoim okrzykiem bojowym (Montjoie!) ruszają do ataku.
Początkowo walka wygląda w ten sposób, że najdzielniejsi rycerze frankońscy zabijają głównych dowódców saraceńskich. Następnie wygrywać zaczynają też poddani Marsyla. Rycerze walczą konno, wpierw przy pomocy kopii, następnie mieczy. Roland, Olivier, arcybiskup Turpin i inni Frankowie dokonują nieprawdopodobnych, heroicznych czynów. Kiedy Roland widzi, że ginie coraz więcej Franków, chce zatrąbić w róg i wezwać pomoc. Tym razem jednak Oliwier, powołując się na honor i dumę rycerską, powstrzymuje go od tego. Roland przekonany przez arcybiskupa Turpina dmie jednak w róg. Karol Wielki słyszy to i chce spieszyć z pomocą. Ganelon namawia go, aby nie jechał. Cesarz podejrzewa zdradę, karze uwięzić zdrajcę, a sam rusza z pomocą oddziałowi tylnej straży.
W tym czasie trwa bitwa, Roland potyka się z samym królem Marsylem i ucina mu prawą rękę. W wyniku tego król Saragossy uchodzi z pola walki, ale Saraceni atakują dalej. W końcu giną rycerze frankońscy, ginie i Oliwier. Na polu bitwy pozostają Roland i Turpin. W międzyczasie zostaje zabity koń hrabiego, Wejlantyf.

Kiedy do wąwozu Roncevaux zbliża się z pomocą Karol Wielki, Saraceni wycofują się. Turpin zostaje śmiertelnie ranny, a Roland chodząc wyczerpany walką i poraniony na polu bitwy, układa ciała poległych rycerzy frankońskich. Turpin modli się i umiera. Roland również czuje, że jego śmierć jest blisko. Zabija Saracena, który chce pozbawić go ostatecznej broni, a następnie próbuje zniszczyć swój miecz, Durendal. Nie udaje mu się to jednak. Wchodzi na wzgórze i układa się pod drzewem, obok czterech głazów. Pod swoim ciałem umieszcza róg oraz miecz. Dokonuje skróconego aktu pokuty, obraca twarz w kierunku południa i umiera. Jego dusza zostaje zabrana do nieba przez aniołów.

Na pole bitwy przybywa z armią Karol Wielki. Widząc, że nie przeżył żaden frankoński rycerz, wyrusza w pościg za uciekającymi Saracenami. Niebawem ma jednak nastać noc. Cesarz modli się i prosi Boga o to, aby dzień trwał dłużej. Staje się cud? Zmrok nie nadchodzi, aż do czasu, kiedy Karol Wielki nie pomści śmierci bohatera.

Po tym odbywa się pogrzeb Rolanda i innych poległych rycerzy. Karol Wielki walczy jeszcze z kolejnymi wojskami Saraceńskimi, dowodzonymi przez emira Baliganta. Mimo że wrogowie mają przewagę liczebną, wygrywa całą wojnę. W końcu powraca do Akwizgranu (stolicy Franków). Tam oddaje pod sąd zdrajcę Ganelona, a następnie wymierza mu okrutną karę.

(Streszczenie pieśni opracowane przez Bartosza Charachajczuka)

Tutejszy ród książęcy wymarł w 1488 na Franciszku II. Jego córka Anna Bretońska poślubiła w 1491 króla Francji – Karola VIII, a po jego śmierci w 1499 – Ludwika XII. W 1514 córka Anny – Klaudia de Valois, wyszła za Franciszka I – późniejszego króla Francji, który w 1532 formalnie włączył tutejsze tereny jako lenna bretońskie do Korony francuskiej.

Bretania jest regionem wyróżniającym się dużym znaczeniem rolnictwa i dziedzin związanych z morzem. Skaliste wybrzeża, wioski wtopione w zielony krajobraz i wyjątkowo urocze skaliste plaże oraz urwiste i klify. Czym dalej od morza w kierunku lądu, to wszędzie widać rejony typowo rolnicze – uprawa pszenicy, kukurydzy, owsa, ziemniaków, warzyw i owoców.
W Bretanii produkuje się około ½ francuskiego drobiu i mięsa wieprzowego, prowadzona jest także hodowla bydła mlecznego jak również bydła na rzeź.
W zatokach hodowla małży i ostryg. Hodowle w Bretanii dostarczają niemal 1/3 tj. ok. 210 tys. ton ostryg produkowanych we Francji. Na wybrzeżu rozwinięte rybołówstwo przybrzeżne i dalekomorskie (m.in. porty w Concarneau i Lorient). Ze względu na wyjątkowe położenie geograficzne Bretanii od stuleci istotną rolę w jej gospodarce odgrywa dobrze rozwinięty handel morski.

Jak głosi stara legenda; (...)
Ciągłe mgły zasłaniają tu widoczność. Już ponad miesiąc minęło od jesiennego zrównania się dnia z nocą. Dla rybaków i mieszkańców wybrzeży nastały ciężkie chwile.

W owych czasach nie wybudowano tu jeszcze żadnego portu, ani po stronie zatoki Pol, ani po stronie cypla Créac’h, na którym wysłannicy diabła Viltansous, odbywają z czarownikami wyspy swój sabat. Każdego dnia kobiety i mężczyźni pchali lub ciągnęli do morza swoje łodzie: ich ciężkie kadłuby ślizgały się po kamieniach porośniętych wodorostami i morszczynem.
Dzieci chodziły wiecznie głodne. Każdego dnia to samo, otrzymywały tylko trochę cienkiej zupy i miseczkę zacierki z kleiku owsianego. Nic więcej. Szczęśliwie, ale tylko od czasu do czasu dostawało im się coś lepszego w postaci kilku krabów, które same zbierały, podczas odpływu, kiedy morze oddalało się od brzegów wyspy i wydawało się nieco spokojniejsze. Tak właśnie wyglądało życie na Ouessant.

Któregoś dnia fale wyrzuciły na plażę rozgwiazdy. Były całe pokurczone. Odczytano to jako zły znak. Następnej nocy duchy kamieni opuściły zatoczki i wybrzeże, i rozpoczęły swą włóczęgę pośród biedy niskich domostw. Następnego dnia była niedziela. Wszyscy wyglądali powrotu Marie-Clotilde. Nadal nie było o niej żadnej wiadomości. Nadal nie pojawiła się w redzie Brestu. Starsi wiekiem już od co najmniej dziesięciu niedziel byli przekonani, że nigdy nie przypłynie. Kolejny już raz sztorm i morze sprzysięgły się, by zabrać piękny statek, by wymazać go ze świata.

Tego ranka Aziliz zdecydowała się na opłakiwanie swego narzeczonego Erwana, zaginionego wraz z wszystkimi innymi z Marie-Clotilde. Nie pobiorą się już. Erwan nie będzie już mógł jej tulić ukradkiem po majowej procesji, ani po wieczornych pogawędkach. Potrafił to czynić tak zgrabnie, że nie przekrzywiał jej koronkowego czepca.
Już nigdy ... Ten, którego ręce były delikatniejsze od obejmujących Ouessant morskich prądów. Odtąd będzie mieć prawo tylko do symbolicznego krzyża na cmentarzu w Lampoul.
Aziliz wylewała łzy, a mewy śmiały się z niej. Dobrze wiedziały, że wylano już wiele takich łez, które sprawiły, że morze jest takie słone. Na Ouessant, matki i kobiety, chłopcy i dziewczęta, wszyscy – opłakiwali zaginionych z Marie-Clotilde. Płakali, ale nie wygrażali oceanowi, że któryś już raz – zatrzymał sobie kolejne dzieci okolicy.

I znowu, po kilku dniach sztormu na Ouessant zabrakło jedzenia. Został im tylko jeden stateczek w kiepskim stanie; przed wypłynięciem w morze powinno się go co najmniej uszczelnić. W imieniu wszystkich głos zabrał najstarszy mieszkaniec wyspy, osmagany bryzą morską starzec.
– Wiem, co powinniśmy wszyscy zrobić– powiedział.
Wziął głęboki oddech i dodał:
– Wiem, co trzeba zrobić, by zdobyć jedzenie. W młodości byłem piratem na francuskim statku korsarskim. Na morzu dokonywałem rzeczy, których nie podjąłby się normalnie żaden chrześcijanin. Ponieważ ... sam Bóg o nas niekiedy zapomniał, ktoś Inny może nam pomóc.
– Jaki Inny? – odezwał się ktoś drżącym głosem.
– Diabeł.
Wszystkie matki i kobiety, wszystkie dzieci, chłopcy, dziewczęta, i nieliczni już przy życiu starcy w pośpiechu uczynili znak krzyża.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała Soaz, matka Aziliz.
– Że każdy z nas może stać się prawdziwymi rabusiami wraków. Za bardzo doskwiera nam głód. W końcu wszyscy pomrzemy z wycieńczenia. Już teraz twarze naszych dzieci są koloru deszczówki. Nie mamy innego wyjścia – musimy stać się grabieżcami!
– Grabieżcami? Nie, tylko nie to!
– Nigdy!
– Skażemy się na wieczne potępienie, jeszcze za życia!
Kiedy tak przekrzykiwano się nawzajem, starzec dodał:
– Lepiej być potępionym, niż pozwolić dzieciom umrzeć z głodu!
– Nie można być potępionym na wieki, kiedy chce się utrzymać przy życiu własne dzieci – dodała Soaz.
Nikt już więcej się nie odezwał. Wszyscy milcząc uklękli wokół starego pirata, stłoczeni jedni przy drugich. Wiedzieli, że muszą uciec się do grabieży, ponieważ już od dawna żadna pomoc nie nadchodziła, ani z morza, ani z nieba.

Jeszcze tego samego wieczora, zaraz po zapadnięciu zmroku, kiedy rozszalała się burza, zapędzili bydło na skały od strony, gdzie spod fal wynurzają się podwodne skały, rozpruwające kadłuby statków niczym złowrogi miecz.
Każdej krowie do rogów przyczepiono dwie zapalone pochodnie.
Było by rzeczą niemożliwą, aby w tak okropną noc, gdy sztorm i zawierucha wdawały się tańczyć swój sabat, choć jeden statek nie zabłądził. Nawet najbardziej doświadczony kapitan, jeśli nie posiadał jakiejś dobrej gwiazdy, która pozwoliłaby mu odnaleźć się pośród wycia wichru, nie potrafił znaleźć drogi.
A zatem doszło do tego ... do czego musiało dojść – to znaczy, co było wolą Boga ... a może i Diabła?
Zabłąkany kapitan zauważył światło po prawej stronie burty. Tak, to bez wątpienia latarnia!
Cała naprzód, prosto na światło! Prosto na czekającą śmierć ... światłem nie było nic innego, jak tańczący błędny ognik, ogień wydostający się z diabelskiego kotła, ogień z piekła!
Dwumasztowiec podpłynął z rozpiętymi tylko marszżaglami. Mieszkańcy wyspy to ujrzeli, tuż przed roztrzaskaniem się statku, kiedy to podwodne ostre skały rozpruły mu kadłub, a jego postrzępiony bomkliwer łopotał jeszcze na wietrze, jakby chciał zapisać na ołowianym niebie ostatnie przesłanie rozpaczy. Starzec wysunął nóż z pochwy. Uprzedził – To po to, by dobić tych, którzy ocaleją ... to konieczne ... inaczej skończymy na stryczku.
W blasku pochodni ich oczy błyszczały. Nikt nie potrafiłby powiedzieć, czy woda spływająca im po twarzach to bryza czy łzy. Nagle w ciemności rozległ się głos kapitana:
– O mój Boże! Przeklęci! Zwiedli nas!
I to było wszystko. Drewniany kadłub roztrzaskał się o skały. Aziliz, skulona, znieruchomiała w kolanach, sparaliżowana zbyt wielkim ciężarem smutku, płakała.

O świtaniu noże były już opłukane z krwi w morzu, udana grabież została zakończona. Niebu wyrażono wdzięczność. Zdobyte resztki ładunku pozwoliły przeżyć przez jakiś czas. Wkrótce jednak na wyspie znowu zabrakło pożywienia.

Trzeba było rozpocząć to samo na nowo. I później znowu, i znowu ... za każdym razem, kiedy trzeba było zatopić nowy statek, ze szczątków poprzedniego rozpalano wielkie ognisko na najwyżej położonym miejscu przylądka.
Nikt nie grabił dla przyjemności. Chodziło o nakarmienie dzieci, o to by samemu móc się posilić. Jako zadośćuczynienie w każdą niedzielę zapalano świece dla dusz ofiar.

Aziliz za każdym razem rzucała do morza wianek z kolcolistu, do którego wplatała kilka dzikich narcyzów lub skalnic. Biedaczce – pomieszało się w głowie. Zwracała się nieraz do morza, innym razem do chmur.
Jej policzki zapadły się głęboko, a róż z nich uleciał. Zupełnie jakoby nieobecność Erwana i brak jego miłości wywołały u niej ranę nie do zaleczenia ... spowalniając jej ruchy i uśmiech – zapowiadając śmierć.
Kiedy przestawała mówić do siebie i do kołatającego się po jej głowie obrazu Erwana, to tylko po to, aby myśleć o innych dziewczętach, podobnych do niej, o blondynkach, może rudowłosych, które gdzieś daleko, na brzegu innego oceanu opłakiwały narzeczonych zatopionych przez naszych grabieżców.

Kiedy któregoś razu znowu zabrakło pożywienia, mieszkańcy wyspy zaczęli szykować się do zatopienia kolejnego statku. Aziliz wybiegła przed zgromadzonych i krzyknęła:
– Nie! Przestańcie! Już dość! Nie, nie, nigdy tego więcej!
Odepchnięto ją. Na horyzoncie pojawił się znów żaglowiec. Dziewczyna wciąż krzyczała:
– Przestańcie! Ten biały żagiel, to suknia Matki Bożej! Przestańcie! Inaczej żagiel zamieni się w nasz całun!
Powalili ją na ziemię. Bez złości. Burza zagłuszała ich głosy. Wkrótce i ten statek wydany został na niełaskę podwodnych skał. Wielki maszt złamał się i opadł łagodnie, wskazując czubkiem, niczym palcem, na oczekujących na brzegu grabieżców. Przez krótką chwilę mgła opadła i księżyc wyłonił się zza chmur.
Starzec rozpoznał wielki biały żagiel tonący w otchłani fal, swoją lekkością przypominający welony, które nakładają panny młode albo według tutejszego zwyku na figurki świętych podczas uroczystych procesji.

Czas naglił. Trzeba było wkroczyć do akcji z nożami, skończyć z niezupełnie utopionymi rozbitkami jak również z tymi, którzy przeżyli, których sparaliżował strach.

Kolejny już raz w nocnym tańcu prym wiodła śmierć – kapłanka tutejszego wybrzeża. Z nastaniem świtu wyrzucone przez fale na brzeg ofiary zostały doszczętnie ograbione, a skrzynie i paki z towarami umieszczone w pewnym i suchym miejscu groty. Lecz, o zgrozo ... okrutna śmierć nie dopowiedziała jeszcze ostatniego słowa!
– Boże, cośmy uczynili?
Wszyscy odwrócili się i skierowali wzrok za siebie. Na kamieniu siedziała oszalała Aziliz.
W ramionach tuliła jakiegoś topielca ... swojego topielca: Erwana. Tak ... to był Erwan, jej – Erwan z medalikiem św. Gildasa , zawieszonym na szyi. Wtedy dopiero dojrzeli na kawałku burty nazwę statku: Marie-Clotilde.
– O Boże!...Pozabijaliśmy własne dzieci... Tak ... właśnie tej nocy u wybrzeży Ouessant przepływała Marie-Clotilde. Wracała, by nareszcie wpłynąć do macierzystej redy Brestu.


Thomas Pichon–Pithon (ur. 1700 – zm. 1781)
www.blupete.com biographies

Thomas Pichon

„Szpieg z Beausejour”, nazwany tak przez hrabiego Jean-Louis de Raymonds, z którym Thomas współpracował jako asystent, gdy ten piastował urząd Gubernatora w Nowej Szkocji w latach 1751–1753. Louis de Raymond miał patologiczną obsesje na temat swojej osoby oraz funkcji jaką sprawował w dawnej Akadii – Nowej Szkocji. Większość jego pomysłów odnośnie funkcjonowania francuskiej kolonii było niewypałami. Całość spraw załatwiał za niego i łagodził konflikty jego zdolny sekretarz – Thomas Pichon (fot).

Po kilkunastu miesiącach urzędowania de Raymonds został odwołany ze stanowiska, musiał powrócić do Francji, natomiast Thomas Pichon nie został zwolniony z pełniącej przez niego funkcji, o co najwięcej pretensji miał były gubernator, ze to niby Thomas wygryzł go ze stanowiska i wciąż donosił na niego do urzędów królewskich oskarżając o kumoterstwo z anglikami oraz szpiegostwo na niekorzyść Francji.

Thomas Pichon niekiedy występuje też jako – Pithon albo Pitton – wychował się we Francji.
Wygląda na to że mógł mieć jakieś wykształcenie medyczne, które na samym początku jego kariery doprowadziły do jego zaangażowania się w administrację szpitali na rzecz francuskich żołnierzy, którzy walczyli w państwach niemieckich w czasie wojny o sukcesję austriacką (1744/48).
Jego biografowie zauważyli również, że jako młody student ukończył aplikację radcowską, gdyż niedługo po ukończonych z wyróżnieniem studiach został zatrudniony jako wykwalifikowany aplikant w znanej i cenionej kancelarii prawnej.

Po kilku latach, nabrawszy biurowej rutyny oraz znajomości ważniejszych zagadnień prawnych Thomas, coraz częściej udzielał dobrych porad biznesowo-prawnych właścicielom spółek handlowych.
Wkrótce coraz więcej spółek powierzało mu swoje interesy, aby nimi mądrze pokierować.
Tym sposobem, Thomas wkręcił się w możne i wpływowe środowisko ludzi piastujących ważne stanowiska w lokalnej administracji a niekiedy nawet w rządzie.
Przez całe swoje życie, w oczach ludzi – Thomas Pichon, uchodził za człowieka o wysokich walorach kulturalnych, zaś w temacie wiedzy prawnej za wybitnego fachowca oraz dyplomatę.
Jak już nadmienione zostało wcześniej – prawdopodobnie podczas swojej służby w Niemczech w 1740, Pichon zapoznał się z Jean-Louis de Raymond, hrabią de Raymond. Pichon już wtedy właśnie udanie prowadził administrację oraz sekretariat szpitalny za który w jakimś sensie odpowiedzialnym był hrabia. Kiedy hrabia Raymond dostał poważną nominację i został mianowany francuskim gubernatorem Louisbourga, on oczywiście, znając sumienność Pichon, zaproponował mu stanowisko swojego doradcy oraz sekretarza . Namawiając go do dalekiej wyprawy do „nowego świata”
Obydwoje przybyli do Louisbourga w Nowej Szkocji, prawdopodobnie z wielką pompą i ceremoniami w czerwcu 1751 roku. Zamieszkali w samym centrum Louisbourga, – w Fort Beausejour.

Pierwsze osiedle francuskie w Akadii powstało w 1604 i liczyło 120 osiedleńców. Zostało założone przez Pierre’a du Gua de Montsa. W 1605 roku francuscy osadnicy założyli Port Royal, do którego się przenieśli. Przetrwało zaledwie trzy lata i po ciężkich stratach, głównie z powodu szkorbutu, koloniści powrócili do Francji. Niedługo potem, w 1611 r, większość z nich powróciła do Akadii, tym razem już lepiej przygotowana. Wspierani dość mocno finansowo przez hugenotów rozpoczęli drugi, tym razem już udany epizod kolonizacyjny. Co prawda, wobec pojawienia się jezuitów w Akadii, hugenoci wycofali swe poparcie, lecz akcja kolonizacyjna nabrała już wtedy odpowiedniego rozpędu.

W 1621r. Brytyjczycy zainteresowali się terenami Akadii. Król Jakub I Stuart objął Akadię swym protektoratem, przekazując funkcję wicekróla Williamowi Alexandrowi, księciu Sterling ze Szkocji. W 1629r. wysłał on tam pierwszą partię szkockich kolonistów w liczbie 100 mężczyzn, ale ostatecznie eksperyment ten skończył się niepowodzeniem. Podział władzy w Akadii został zakończony traktatem z St. Germain w roku 1632, kiedy to potwierdzono prawa francuskie do Akadii i Nowej Francji. W tym też czasie suwerenność kolonii została ograniczona poprzez włączenie jej w system państwowy Francji.

Pierwszym gubernatorem generalnym Akadii został Isaac de Razilly, mianowany przez Ludwika XIII.
Kolejne sto lat w historii Akadii to lata względnej prosperity, przerywanej wojnami toczonymi z Nową Anglią. Podstawą gospodarki kolonii był handel, głównie rybami I futrami. Mimo względnego dobrobytu, Akadia podobnie jak Nowa Francja nie zdołała zapewnić sobie samowystarczalności żywnościowej i była uzależniona od importu z Francji.
W ciągu ponad 140 lat historii Akadii jej ludność znacznie wzrosła, choć pozostawała daleko w tyle za podobnymi do niej koloniami brytyjskimi zwanymi Nową Anglią , oraz Nową Francją.

W ciągu dwóch lat ich wspólnej pracy dla kolonii – pomiędzy 1751 i 1753 razem podróżowali po Ile Royal i Ile Saint Jean o czym świadczą liczne raporty pisane ręką Tomasa Pichon, które zgodnie z poleceniem zwierzchnika – hrabiego de Raymond, odsyłano z powrotem do władz we Francji, aby pokazać aktywność na każdym odcinku zleconej mu misji.

Jedna z wersji (DCB) głosi, że T. Pichon, po jakimś czasie stał się zmęczony ironicznymi pomysłami oraz „władczym” usposobieniem hrabiego de Raymonda i zaangażował się z innymi oponentami w Louisbourgu, którzy także pracując razem pod nieludzkim rygorem i stresem, przekazali wspólnie podpisaną petycje do władz ... o odwołanie Gubernatora. Rzeczywiście, w październiku 1753 roku, de Raymond został zwolniony ze stanowiska i wrócił do Francji.

Pichon, jako sekretarz i doradca nie wrócił z nim, co było powodem wielkiej obrazy. Z tego powodu Raymond, wysunął wniosek, że to z zemsty doprowadził do jego usunięcia ze stanowiska aby samemu je zawładnąć. Co zresztą miało miejsce, ale tylko na krótki okres przejściowy, aż do czasu pojawienia sie kogoś z administracji królewskiej. Raymond, nazwał go z tego powodu „zdrajcą i szpiegiem”.
Były Gubernator Raymond, wciąż nie mógł pogodzić się z utratą stanowiska, będąc już we Francji wciąż pisał skargi do urzędów, (...) iż był przekonany, że miał szpiega gdzieś blisko siebie, bo zawsze mu się wydawało, że jego przeciwnik w Bostonie, gubernator Shirley, był dobrze poinformowany o sytuacji w Louisbourgu! Nawet kiedyś w kancelarii Pichona, znalazł w koszu na śmieci fragment listu pisanego do Shirleya. To było w lecie 1753 roku, ale że wtedy nie przyszło mu nawet do głowy aby przestać mu ufać. Chociaż Raymond, jak się wydaje, nigdy nie miał bezpośrednich dowodów, niemniej jednak zdeterminowany, wciąż nieustannie pisał do swoich przełożonych, co sugeruje, że po niejakim czasie Pichon, z nakazu odgórnych władz, został przeniesiony do Fort Beausejou, ponieważ dwa wcześniejsze pisma-zalecenia, nakazujące mu powrót do Francji, zostały przez niego zignorowane.

W Fort Beausejour, Thomas Pichon został zatrudniony jako główny urzędnik odpowiedzialny za handel ... jak sami widzimy (nieprawdopodobnej pozycji dla kogoś, kto nie może posiadać zaufania ) o jakim niby cały czas przekonywał hrabia Comte de Raymond, który był święcie przekonany że postawi kiedyś na swoim i wyrzuci Thomasa z zajmowanej posady w Louisbourgu (jestem pewien, że on kiedyś powróci do Francji)!

Thomas Pichon na nowe stanowisko pracy w Fort Beausejour, stawił się w listopadzie w 1753 roku.
Tu, naprzeciw siebie, na przeciwległych brzegach rzeki Missaguash, na przesmyku Chignecto, usytuowane były dwa forty: Fort Lawrence i Fort Beausejour, angielski i francuski. Rzeka była granicą przeciwnych sobie zaborczych Imperiów.
To właśnie tu w tym Forcie, w Pont-A'-Buot , doszło kiedyś do spotkania Thomasa Pichon i kapitana George Scotta, dowódcy Fortu Lawrence. Przypuszcza się, że raz albo dwa w ciągu ostatnich dwóch lat Scott był w Louisbourgu na jakiejś misji dyplomatycznej. W każdym razie, wkrótce po przybyciu Thomasa Pichon do Fortu Beausejour, doszło do spotkania Scott -- Pichon. Można się zastanawiać dlaczego francuski oficer spotyka się z angielskim komendantem fortu?
Jednak – to co należy tutaj pamiętać, w tamtych latach, w trakcie trwania pokoju – korpusy oficerskie były bardzo serdeczne wobec siebie. To były takie lata i takie panowały obyczaje arystokratyczne z dworską elegancją i uprzejmością na pokaz. Tak więc że oba obozy były od siebie w bliskiej odległości, zarówno francuscy jak i angielscy żołnierze oraz oficerowie regularnie zapraszali się nawzajem do odwiedzin. Nie było niczym niezwykłym, że angielski i francuski funkcjonariusz wymieniali się uprzejmością i prezentami.

Pichon był prawdopodobnie jednym z niewielu wysoko wykształconych mężczyzn w Fort Beausejour. I rzeczywiście, jest potwierdzone, że Pichon był zatrudniony przez francuskiego dowódcę de Vergor do pomocy w pisaniu handlowych raportów. w związku z jego zajmowaną pozycją oraz sprytem do handlu.
Pichon obmyślił niezły plan. Był w stanie dogadać się z dowództwem Fort Lawrence o wszelkiego rodzaju ukrytych bezcłowych transakcjach handlowych jakie mogliby wspólnie prowadzić w Halifax.

To na pewno było dość łatwe dla Thomasa Pichon, aby uzyskać pozwolenie na zbyt chodliwych angielskich towarów we francuskiej kolonii, jak również własnych, sprowadzanych z Francji, za to bardzo atrakcyjnych dla kupców w angielskim Forcie. Wszystkiemu przeszkodziła jednak wojna.
Oblężenie Fortu Beauséjour, które nastąpiło podczas wojen o kolonie amerykańskie – stanowiące północno-amerykański front tzw. wojny siedmioletniej, oznaczało rozpoczęcie brytyjsko-amerykańskiego natarcia na inne sąsiadujące kolonie w Ameryce Północnej.

Od 3 do 16 czerwca 1755 roku, potężna brytyjska armia 2300 żołnierzy pod rozkazami pułkownika Roberta Moncktona, oblegała garnizon Fort Beauséjour w celu zajęcia przesmyku Chignecto pod brytyjską kontrolę.
Pomimo intensywnego bombardowania dowódca Fortu de Vergor z 462 żołnierzami prawie 2 tygodnie utrzymywał fort, jednak realistycznie podchodził do swych szans w walce ze znacznie przeważającymi siłami brytyjskimi. Kiedy 16 lipca brytyjskie moździerze poważnie naruszyły umocnienia i bardzo poturbowały cały garnizon, De Vergor – skapitulował. Następnego dnia Francuzi opuścili także sąsiedni Fort Gaspareau, co przerwało ich komunikację z Akadią.
Jednakże cała ta kampania z roku 1755 nie przyniosła wielkiego strategicznego rozstrzygnięcia, nie zagroziła terytorialnej integralności Nowej Francji, z powodu jednoczesnej klęski Edwarda Braddocka w Dolinie Ohio (Bitwa nad Monongahelą).
W walkach po stronie francuskiej było 8 zabitych i 6 rannych.

Kiedy Anglicy zajęli Fort Beausejour w 1755 roku, Pichon wraz z innymi żołnierzami został wzięty do niewoli (rzekomo), ale to jego ręką został napisany akt kapitulacji wojsk francuskich, szybko wysłany do wiadomości w Louisbourgu. Pichon, który wraz z dowództwem był przetrzymywany przez kilka dni pod strażą w Fort Lawrence, na zasadzie „łaski” samego dowódcy angielskich wojsk Roberta Moncktona, został 4 lipca przeniesiony na jakiś czas do Fortu Edwards .
Nie mógł być także odwiedzany przez nikogo; szczególnie o wizytę zabiegali rządcy z Akadii, którzy szukali jego porady – co sami powinni zrobić w takiej sytuacji. Zwrócił im uwagę, że będąc więźniem, nie może nic dla nich zrobić, ale poprosił ich, aby sami rozważyli swoje położenie, choć należy pamiętać, że zwyczaje panujące w obozach jenieckich u Brytyjczyków były nieskończenie bardziej uprzejme niż u Francuzów. W końcu Pichon trafił do Halifax, gdzie spotkał wielu innych uwięzionych francuskich jeńców, dobrze strzeżonych przez wojska angielskie.
Według znanego historyka Webstera, który dosyć szczegółowo analizował ten okres i był zdania, że Thomas Pichon vel Pithon – najprawdopodobniej wkrótce musiał wyjechać z miasta Helifax na Nowej Szkocji, bo już jesienią tego samego roku znalazł się w Londynie.
Podobno Pichon następnie osiedlił się w Londynie pod zmienionym nazwiskiem - Thomas Tyrell.

Nowy angielski Lord z Halifax złożył wniosek (w piśmie z dnia 06 lipca 1756 roku), „w imieniu Pana Tyrell” aby ten zasłużony dla miasta Halifax obywatel oraz jako „dezerter z Francji i Cape Breton” na jego specjalną prośbę mógł otrzymywać emeryturę w wysokości 200 funtów w skali roku i przysługującej mu aż do śmierci, która nastąpiła w 1781 roku.
Pichon (Pithon) swoje ostatnie jedenaście lat życia, od 1770 do 1781, spędził na jednej z Wysp Normandzkich. Wyspa Jersey była tak blisko, jak tylko mógł sobie wymarzyć, niemal w zasięgu ręki, bo przy dobrej pogodzie widoczna była gołym okiem Francja, dokąd był w stanie dostać się nawet niewielką łodzią, ale z różnych powodów obawiał się powrotu do ojczyzny, albo dlatego, że zostanie tam aresztowany, lub, co bardziej prawdopodobne, że straci godziwą emeryturę.


Peter Du Val

Peter Du Val, (ochrzczony jako Pierre), pełnił w swoim życiu różne odpowiedzialne funkcje jako nawigator, kapitan statku, korsarz, kupiec i zdolny przedsiębiorca, oraz sędzia pokoju.
Urodzony 11 października 1767, ochrzczony 14 października 1769 w St. Brelade, na wyspie Jersey, syn Jean Du Val i Marie Piton; z matki – Elizabeth Hubert. Dziadkowie Petera ze strony matki – Piton, pochodzili z Francji, ale dziadek z powodów osobistych pod koniec życia wraz z rodziną osiadł na wyspie Jersey. Istnieje więc wielkie rawdopodobieństwo, że osoba tą mógł być właśnie wcześniej opisywany Thomas Pichon (Pithon, Piton), który potem zmienił swoje nazwisko na – Thomas Tyrell. Małżeństwo miało trzech zdolnych synów.

Tak oto można by było w wielkim skrócie opowiedzieć jego ciekawą historię.
Popularne wśród historyków, często powtarzane podania sugerują, że przodkami Petera Du Val byli francuscy kalwiniści, którzy zbiegli przed prześladowaniami religijnymi i zatrzymali się na Wyspach Normandzkich, leżących w cieśninie La Manche.

Wyspy Normandzkie były zamieszkiwane od dawien dawna, mają także długą i kolorową historię. Wyspa Jersey, jest największą z nich i została zaanektowana przez Normanów w 933 r. Od wieków trwały tutaj walki pomiędzy Francją I Anglią o strefę wpływów do tego niewielkiego archipelagu. Ostatecznie Jersey, to dependencja Korony brytyjskiej. Już od dawien dawna dzięki niskim podatkom na wyspach – zasłynęły jako raj podatkowy – który odwiedzają najbogatsi z całego świata. Jersey zachwycała wszystkich swoim naturalnym pięknem oraz malowniczymi krajobrazami.

Peter Du Val od dziecka był pod silnym wpływem tutejszego uroku przyrody oraz buty brytyjskiej arystokracji, ich codziennego sposobu bycia prowadzonego na wyspie Jersey. Na wyspie toczyło się bardzo spokojne życie, nikt się nigdzie nie spieszył. Można powiedzieć, że jest to wyspa z dużą przewagą ludzi starszych, ponieważ ta grupa wiekowa najbardziej upodobała sobie ten zakątek świata na wypoczynek. Zwiedzając wyspę Peter widział mnóstwo uśmiechniętych staruszków. Trochę dziwnie się czuł jako jeden z najmłodszych podczas posiłków wśród nich. Wszyscy traktowali go tutaj jako swojego wnuczka.


Starsi Brytyjczycy są przemiłymi ludźmi, z manierami oraz wysoką kulturą osobistą.
Jersey to bardzo zielona wyspa. Im bardziej na północ tym widoki stają się piękniejsze – wysokie klify obrośnięte zielenią zachwycają swoją wielkością. Widać stąd dobrze wybrzeże francuskiej Bretanii oraz pobliską wyspę Guernsey. O ich skaliste brzegi rozbryzguje się błękitna woda Oceanu Atlantyckiego. Lokalne homary, ostrygi, kraby, przegrzebki, mule, langustynki – uważane są za jedne z najlepszych na świecie.
Wyspa może pochwalić się słynnym gatunkiem krów mlecznych. Jest to odmiana oryginalnej rasy ... „dżersejskich” o charakterystycznym wyglądzie. Piękne, smukłe krowy o jasnobrązowym umaszczeniu, dużych oczach oraz długich rzęsach – dają wyjątkowo smaczne mleko. Ich rasa należy do najbardziej ujednoliconych genetycznie ras bydła na świecie. Mieszkańcy wyspy 300 lat temu wprowadzili zakaz sprowadzania innych ras bydła. Dzięki temu krowy „Jersey” uważane są za szlachecki gatunek.
Wyspy Jersey, Guernsey, oraz kilka mniejszych wysp normandzkich, miały do wyboru zobowiązanie lojalności wobec Anglii lub wobec Francji. Wybrano Anglię. Od tego momentu Jersey zaczęła posiadać wewnętrzny samorząd i autonomię. Ze względu na bliskie położenie Francji rozpoczęto rozbudowę wzmocnień i fortyfikacji, a w roku 1770 spodziewając się ofensywy Napoleona, cała linia brzegowa gęsto pokryła się twierdzami obronnymi. Od czasu uzyskania suwerenności przez wyspę była ona kilkakrotnie najeżdżana przez francuską flotę, jednak bezskutecznie.

Petera Du Val od najmłodszych lat pociągało morze, godzinami mógł patrzeć na przepływające wzdłuż wyspy statki, które podążały z tutejszego portu wioząc przeróżne towary do Anglii oraz do nowych kolonii w odległej Ameryce.

Zawsze marzyły mu się dalekie morskie podróże. Podjął więc prace w porcie rybackim poznając przy tym wszystkie tajniki bycia marynarzem, od najniższego szczebla aż do kapitana większych statków oceanicznych. Jak sami widzimy w takim barwnym okresie wyrastał Peter (Piotr) aby stać się cenionym i znanym na wyspach kapitanem żeglugi. Od 1790 roku zostaje partnerem dużej transatlantyckiej spółki handlu i połowu dorszy na Oceanie Atlantyckim oraz daleko u wybrzeży Nowej Szkocji.
Spółkę utworzoną przez rodzinę Pilipe, Francis oraz John Janvrin, zarejestrowano na wyspie Jersey.
Peter du Val sprawujący rolę kapitana statków odpowiada za bezpieczeństwo załogi oraz udane rejsy. Przez 20 lat służy swoimi umiejętnościami sprawnej i bezpiecznej nawigacji, wyrabiając sobie reputację wytrawnego kapitana. Podczas wojen napoleońskich wszystkie statki spółki pod jego dowództwem zostały oznakowane na kadłubach mylnymi symbolami Republiki Batawii (Holandia).
Podczas podróży z wyspy Jersey do Arichat, na Cape Breton, na wiosnę 1813 roku nowy statek Phoenix oraz inne konwojowane przez niego zostały napadnięte, ograbione i splądrowane przez okręty – Paula Jonesa, licencjonowanego amerykańskiej korsarza.
Wszystkie trzy zagarnięte statki doholowane i zacumowane zostały w Halifax, porcie podległym gubernatorowi Nowej Szkocji – Alexander Croke. Phoenix po negocjacjach wrócił do swoich właścicieli po wpłaceniu kaucji oraz gwarancji pokrycia wszystkich wydatków poniesionych w celu uratowania statku.

W 1814 roku Du Val wynajął duże łowisko w pobliżu Dundee, Cape Breton, które zostało mu przyznane do 1818 roku. Swoją współpracę ze spółką Janvrins kontynuował bez przerwy do około 1818 roku, kupując oraz łowiąc ryby w Arichat, w Havre Boucher i Tracadie w Nowej Szkocji, w Regionie Gaspé. Następnie sprzedawał je w portach bałtyckich oraz śródziemnomorskich, dokonując niekiedy w ciągu roku trzykrotnych kursów tam i z powrotem, aż do czasu uzyskania wystarczającej ilości kapitału niezbędnego do rozpoczęcia prowadzenia własnych przedsięwzięć handlowych.
W 1819 roku z inicjatywy Du Vala powstała nowa spółka w Île Bonawentury. Partnerami w jego nowym buisnessie, pod szyldem – Peter Du Val and Company, był jego brat Nicholas (Mikołaj), John Perrée Sr, Philip Godfrey i Philip Le Gresley. Po kilku latach prosperity syn Petera Du Val,  Peter-John, odkupił w dniu 8 października 1825 r. firmę i zaczął ją rozwijać powiększając o nowe terytorium połowu, zakładając nowe łowiska, budując dodatkowe magazyny oraz przechowalnie przetworów rybackich w Havre de Gaspé i Newport, w Dolnej Kanadzie, na wyspie Caraquet, Miscou i Shippegan, NB, bazy w Hiszpanii, a później na wyspie Guernsey, gdzie mieściła się główna baza firmy.
Pod koniec 1820 roku założona przez Petera firma w Île Bonawentury w partnerstwie z Amice Du Val St Helier na Jersey, zaczęła nabywać mniejsze stacje rybackie w Île Bonawentury, Anse a Beaufils, Cannes-de-Roches, występując jako rodzinna spółka – ojciec i syn.
W 1830 r. spółka „Peter i John” posiadała trzy duże oceaniczne statki rybackie uczestniczące w połowach i handlu dorszem.

W 1833 roku spółka sprzedała część swoich udziałów wierzycielom z konsorcjum Shippegan oraz pięciu innym kupcom za kwotę 1000 funtów. W tym samym roku ojciec i syn sprzedali także swoje aktywa na Île Bonawentury i mnóstwo terenów i łowisk morskich w Havre de Gaspé kupcom z Jersey na pokrycie swoich długów zaciągniętych na sumę 978 funtów. W umowie umieścili jednak klauzulę na skorzystanie z pierwokupu oraz do prawa odkupienia swoich akcji po okresie pięciu lat.

Pogarszające się relacje z Johnem Fauvel, który zastąpił Johna Le Boutillier, jako nowego wierzyciela Percé dla firmy Charles Robin, najważniejszego i najbardziej dochodowego łowiska w Gaspé w północnej części New Brunswick, miał poważny wpływ na ich dalszą działalność.

W 1835 roku, po przybyciu Peter-Johna (Pierre-Jeana) z Jersey do Île Bonawentury, Peter-John, musiał tutaj znaleźć nabywców, aby na aukcji pozbyć się reszty swoich własności w spółce. Peter-John, załamał się takim stanem rzeczy do reszty, popadł w depresję. Zmarł wkrótce potem, 25 lipca 1835 roku, mając 41 lat (prawdopodobnie śmiercią samobójczą, skacząc z klifu w głębiny morskie).

Peter Du Val, jako dziadek, został prawnym opiekunem swoich wnuków. Wziął na siebie całą odpowiedzialność za biznesowe sprawy zmarłego syna. Z całą stanowczością próbował zebrać zaległe długi od miejscowych kupców oraz łowiących dla nich rybaków. Pięcioletnia umowa odkupienia swoich udziałów, której termin upływał w 1838 r., stała się nierealna.

Brak wystarczającej ilości kapitału uniemożliwiła mu odkupienie swoich nieruchomości, ale po negocjacjach z kupcami z Jersey oraz z firmami – Bertram, Godfray, Gray i Spółki, umowa została przedłużona na kolejne pięć lat, przy założeniu, że Du Val zapłaci im 800 kwintali „dobrej ryby handlowej czyli suszonego dorsza”. Peter Du Val przewiduje, że będzie on w stanie dotrzymać tego drugiego zobowiązania. Przepisał sądownie wszystkie pozostawione posiadłość zmarłego syna Johna (Jean) wraz z jego majątkiem osobistym na wnuka, który akurat ukończył 21 lat i stał się pełnomocnym. A wszystko to w celu zapewnienia swoim potomkom ciągłości prawnej i trwałego spadku.

Po wywiązaniu się z podpisanej wcześniej umowy na spłatę 800 kwintali suszonego dorsza oraz wyczyszczeniu hipoteki syna ze wszystkich jego długów wobec Bertram, Godfray, Gray, spółka odzyskała swój majątek odkupując go w 1843 roku przez terminowe wywiązanie się z umowy, zarówno przez Du Val, jak i zmarłego syna. Teraz Du Val wraz z wnukiem podpisują nowy dwuletni kontrakt na połów ryb, na nowych korzystnych dla nich warunkach.

W trakcie swojej długiej i bogatej kariery, Peter Du Val był aktywny także w życiu społeczności lokalnej. Już od 1812 roku otrzymywał prowizję od tutejszej policji na wyspie Jersey, a w 1829 roku został awansowany jako Centenier Brelade. Jednak oczy i całe jego zainteresowanie skierowane było na robieniu kariery w Dolnej Kanadzie, gdzie widział przyszłość dla swoich wnuków.

W latach 1831-38 otrzymał cztery kolejne nominacje jako sędziego pokoju w Île Bonawentury, na półwyspie Gaspe, w regionie Le Rocher-Perce, gdzie z powodu braku notariuszy został powołany jako znawca tematu, który za swojego życia podpisał setki różnych umów handlowych. Powołanie takie otrzymał w celu sporządzania podobnych aktów prawnych w swojej kancelarii. Akta wiążących umową transakcji służyły potem jako ważny dokument dla potwierdzenia nabytych bądź sprzedanych własności. Dokumenty przygotowane i sporządzone przez niego, potrafią do dzisiaj wyświetlić dogłębną znajomość i fachowość opisanych w nich zagadnień.

PS. Dokonania życiowe i cała kariera Petera du Val oraz jego zmarłego syna Petera-Johna została udokumentowana ze źródeł wtórnych, które podał jego wnuk John – brytyjski oficer marynarki.
Przekazywana rodzinna tradycja przypisuje mu także korzystanie ze swojego talentu literackiego i napisaniu kilku wspomnień oraz udokumentowanie historii jego rodziny. Peter (Pierre) DuVal zmarł w 12 lutego 1851 roku w Percé, Le Rocher-Percé Regional County Municipality, Quebec, Kanada.

Wykorzystane dokumenty:
AC, Bonawentura (Nowa-Carlisle), minutiers, Martin Sheppard, 3 avril, 2 juin, 2 juill. 1832; 22 juill. 1833; 1er, 3 août 1835;
Gaspé (Percé), État cywilnego, anglikanie, protestanci Kongregacja Biskupów (Gaspé), 13 févr. 1851 BE, Gaspé (Percé), reg. ,
1, no.130, reg. B, 1, nos.14-16, 26, 244, 263. Gloucester Urząd Stanu Cywilnego (Bathurst, NB), vol.1, no.511. PAC, MG 24, D9,
1; MG 28, III18; MG 55/24; RG 1, L7, 79; RG 4, A1, 37: 71, 73; RG 8, IV, 134, Phoenix; RG 68, indeks ogólne, 1651/41: 382, 389, 397, 643. patelnie, RG 20B, petycje, nos.569, 1896. Soc. jersiaise (Saint-Helier, Jersey), Saint-Brelade, reg. des baptêmes, 1769, 1822. JC Pouliot, La grande przygoda de Jacques Cartier (Québec, 1934). Thomas Pye, kanadyjskie krajobrazy: dzielnica Gaspé (Montreal, 1866). Donat Robichaud, Le grand Chipagan: histoire de Shippagan (Północna Beresford, n.-b., 1976).
Joan Stevens, wiktoriańskie głosy; wprowadzenie do dokumentów sir Johna Le Couteur, QADC, FRS ([Saint-Hélier], 1969).