Andrzej Pitoń-Kubów
KSIĘGA RODOWA
ŻYCIE SIĘ TOCZY

Życie się toczy swoistym rytmem ...

– Nie wiem, jak to jest gdzie indziej ... ale w swojej wsi człowiek dorasta wśród swoich – sąsiadów.
Oni znają cię od małego. Obserwują – najpierw gdy jako dzieciak biegasz w koszulinie koło domu, później, gdy pierwszy raz idziesz z ojcami w pole, na zagon, za wozem obładowanym ostrewkami, aż w końcu gdy jako kilkunastoletni brzdąc gdzieś w ukryciu zakurzysz swoją pierwszą fajkę. Dla nich jesteś wtedy tą konkretną postacią, konkretnym parobkiem – już nie Jasiem ... ale Janem.
Sąsiedzi we wsi to wścibskie i upierdliwe typy, nic się przed nimi nie ukryje i zawsze są gotowi cię obgadać z każdej strony. Ale też zawsze można na nich liczyć.
Kiedyś sąsiadom spłonął dom. Był cały osmolony, zaczadzony. O pomoc nikt nikogo nie musieli prosić. Przyszła natychmiast. Pojawiły się zbite na wartko łóżka, ubrania, żywność – wszystko było ... aż za dużo.
Tu wszyscy się znają, tworzą wspólnotę. Plotkują na siebie, ale w trudnych sytuacjach potrafią sobie pomóc. Tam słowo „sąsiad” niejednokrotnie oznacza „bliski przyjaciel”. Nie daj Boże, jak komuś coś złego się przytrafi, jakaś choroba, jakaś krzywda albo przypadłość – wszyscy o nią dopytują, modlą się za takim w kościele, a nawet płaczą. Nie zdajemy sobie sprawy, że dla ludzi z którymi może nigdy nie zamieniliśmy słowa, nasze życie czy zdrowie w takim wypadku coś znaczy. Tu, nie ma obcych, wszyscy są sąsiadami.

Rzeczywiście, w małych środowiskach, gdzie każdy zna każdego, informacje rozchodzą się lotem błyskawicy. Jedna sąsiadka spotkana następną, następna kolejną w drodze do domu i już ziarno plotki zostaje zasiane. I rośnie szybko, czasami wydając trujące owoce. Na wsi wszyscy się znają, widują na co dzień i rozmawiają o byle. Nie da się uciec od opinii drugiej osoby. Trafi ona do ciebie zawsze, nawet jeśli po drodze zostanie kilka razy przekazana z ust do ust. Nie można się więc dziwić, że dla mieszkańca wsi tak ważne jest swego rodzaju „dobre imię”, czyli opinia, jaką się chce cieszyć wśród sąsiadów.

Niekiedy taka pantoflowa poczta przynosi fatalne skutki.
W sąsiedztwie powiesiła się dziewczyna, Elżbietka, z powodu nagromadzenia plotek na jej temat. Młoda dziewczyna popełniła samobójstwo, po tym jak cała wieś huczała od plotek o jej romansie z dużo starszym i żonatym mężczyzną. Mieszkańcy wsi natychmiast wydali własny wyrok i przesądzili o romansie dziewczyn. Dało się słyszeć całe legendy na jej temat od chyba wszystkich naokoło. Niby nic, ale sytuacja taka oddaje, jak to ludzie na wsi nie mogą mieć własnego życia. Oczywiście mam na myśli osoby powielające takowe legendy. W niedziele po kościele, przed którym była wytykana palcami, po powrocie do domu – Elżbietka, powiesiła się w przyłazie. Została zaszczuta przez mieszkańców wsi i przez plotkę, jaka się narodziła.

Jeśli tak naprawdę chcielibyśmy pojąć, co wydarzyło się z Janem, który poszedł do cechu w Nowym Targu, musielibyśmy wcześniej zrozumieć, co wojsko i wojna może zrobić z człowiekiem.
Niestety nie sprawdza się też opinia, że jeśli człowiekowi ze wsi uda się wyrwać do miasta, to będzie starał się przekonać wszystkich, że świetnie radzi sobie w nowych warunkach.
A mitów i stereotypów nigdy i nigdzie nie brakuje. Słabszemu trudno jest znosić presję otoczenia. A my nie mamy prawa rozliczać poprzednich pokoleń z tego, że nie zdobyły się na heroizm.

Karczma na trakcie bez Żyda, jest jak ciało bez duszy … gdzie karczma, tam zawsze Żyd szynkwasi.
Żyd na ziemiach polskich XIX wieku skojarzony jest z karczmą, a karczma z Żydem jak dusza z ciałem. Nierozdzielna jedność. Podróżni wstępują więc do karczmy naprzeciw jednej ze świątyń leżącej. Charakterystyczna lokalizacja. Karczmy budowano właśnie w pobliżu kościoła, by chłopów, pracujących w dni powszednie na pańskim lub na swoich polach, przyciągnąć do tego przybytku w dniu świętym.
Była to jeszcze dość ranna godzina, bo na zegarze dopiero dziewiąta biła, a lud na nabożeństwo zgromadzony, jakby o nim zapomniawszy, pił w karczmie i niejeden już nie był w stanie udania się na modły. W Nowym Targu panują dokładnie te same zwyczaje, jakie podróżni znali z innych stron Polski. Żydówki oszukują pijanych chłopów, zaznaczając na tablicy więcej kresek, niż oni naprawdę wypili. Wszechobecny trunek pozwalał zapomnieć chłopom o ich nędzy.

Jaśnie pan – starosta nowotarski polecił ekonomowi zwołać całą wieś na rynek i oświadczył, że okowita musi być kupiona. Na każdego wypadała kwarta miesięcznie. Jeżeli ktoś nie kupi okowity i nie zabierze, jej do domu to za karę będzie mu zabrany kamień od żaren, ażeby nie miał na czym zemleć ziarna na mąkę. Przymuszeni do zakupu chłopi kupowali więc okowitę. Wtedy to chłopi tęgo zaczęli pić. Pijani chłopi nie wychodzili wówczas na pańszczyznę ani do cechu, więc pan zarządził, by okowitę sprzedawano tylko w niedzielę rano. Chłopi więc zamiast do kościoła, zaczęli wtedy chodzić do karczmy.
Zwiększone dochody nie przyniosły jednak „jaśnie panu staroście” szczęścia. Częściej jeździł poza miasta, hulał, przegrał w karty cały majątek. W późniejszych latach majątek jeszcze parę razy zmieniał właściciela, aż całkowicie przeszedł w ręce żydowskie. Stawiano już wtedy karczmę za karczmą po całym starostwie, według parytetu: 500 dusz – jedna karczma. Żydzi prowadzący wyszynk zimą jeździli do chłopów z wódką po kolędzie. Chrzciny i wesela odbywały się w karczmie, pijatyki i bijatyki – zepsuły obyczaje i zdrowie mieszkańców. Siwych głów nie było widać, bo mało kto dożył późnego wieku.

O tym, że natura ludzka ułomną jest wiemy nie od dzisiaj. Mądrzy ludzie podkreślają, iż trunki są dla ludzi, a ci, którzy po ich spożyciu zamieniają się nie do poznania nie powinni po nie sięgać.
Jednak, o tej prostej zasadzie zapomina się dziś, nie pamiętało się przed wiekami, a czy będzie się ją stosować jutro dowiemy się, gdy dożyjemy?
Zazwyczaj los popij-brata, niezależnie do jego stanu społecznego wyglądał podobnie. Na początku wódka, rozwesela, odbiera rozum, potem środki do życia i rodzinę, aby na końcu upomnieć się o duszę. Zdarzały się jednak przypadki, kiedy ten scenariusz nie do końca się sprawdzał. Szczególnie wtedy, gdy rodzina wspierała zbłąkaną owce nie tylko materialnie, ale, co również ważne duchowo.

Kilka takich nadzwyczajnych ingerencji sił nadprzyrodzonych odnajdujemy w kronice Andrzeja Komonieckiego.

(...) Jednym z takich nieszczęśników był Jan Cuj, który tylko z rzadka trzeźwiał, nie miał względu ani na sąd ludzki, ani na Boży. Nie szanował rodziny, a w najważniejsze święta kościelne zalewał się w „trupa”. W stanie upojenia alkoholowego zamieniał się w zwierzę, „złe słowa i diabłów wspominał”.
Podobnie było w święto Trójcy Świętej. Pijany, awanturował się w sieni, gdyż żona nie wpuściła go domu. Wtedy: „ku niemu diabeł bardzo sprośny i tłusty przyszedł, mając kufel smoły, ogniem pałający, mówiąc mu: Przyszedłem ci zadośćuczynić, za to coś się wczora w tak wielkie święto się upił”. Zamroczony alkoholem Jan, zaczął bełkotać, przegadywać się wspominając diabłów, a za jego słowami, coraz to więcej diabłów w dziwacznych przebraniach przybywało. Kiedy tłok był już wielki, Jan przeraził się i ...  „za szkaplerz się uchwycił”. Diabli zachęcali, aby tę łatkę zrzucił, gdyż i tak już jest w ich kompanii. Widząc, że sytuacja jest naprawdę groźna „poczoł do Anioła Stróża się uciekać”, prosząc go o pomoc! Anioł Stróż, nie spieszył się z odsieczą, a gdy przybył mieczem odpędzając czartów powiedział z wyrzutem: „Teraz się do mnie uciekasz, pierwiej żeś o mnie zapominał, dziś widzisz swoję stratę dla pijaństwa i – że masz być potępiony”. Przerażony mieszczanin widząc, iż jego anioł stróż nie tylko, że potwierdza wieść o potępieniu, ale na dodatek sprawia wrażenie, iż jego interwencja niewiele pomoże, wtedy zrozpaczony przypomniał sobie nauki, że od wieków nie słyszano, aby proszącego nie wysłuchała Maryja.
Ile miał sił w sobie zakrzyczał: „Naświętsza Panno Maria, ratujże mnie, do Ciebie się uciekam i pomocy od Ciebie upraszam”. Natychmiast wzywana zjawiła się, a cała banda diabłów uciekła w popłochu.
Maryja rzekła: „Niebożny synu, bawisz się pijaństwem, obrażasz syna mojego i potępienie na sobie gotujesz, poprzestań tego czynić od zaraz”.
Żona przyzwyczajona do głośnych awantur, początkowo nie reagowała. Kiedy jednak, małżonek, przestał przeklinać a zaczął wzywać anioła stróża i najświętszej Panienki, wtedy szybko otworzyła izbę, a jego widzenie znikło. Od tego czasu Jan Cuj, tylko za wzór do naśladowania mógł służyć. Nie tylko, że pod przysięgą opowiadał wszystkim, co go spotkało, ale święta szanował, złego słowa nie wypowiedział, a gdy na swojej drodze spotykał pijanego „płakał, prosząc, aby tego więcej nie czynił i wszystkie święta w ućciwości miał”.

Podobny wypadek spotkał również Marcina Tatara, który będąc muzykantem upijał się notorycznie. I on, goszcząc po karczmach, spotkał się oko w oko z czartem. Na jego widok wykonał znak krzyża, ale diabeł ogniem trzaskającym potraktował go po oczach i całą noc po gajach włóczył.
Kiedy tak leżał powalony z nóg na ziemi, przyśniło mu się niebo. Było ono jednak bardzo daleko, prawie całkowicie poza zasięgiem jego możliwości. Tymczasem piekło, ze swoją bramą na oścież otwartą, z której buchał ogień – znajdowało się bardzo blisko.
Człowiek ten rzeczywiście od pewnego czasu odrzucił wszelkie reguły i obietnice, a przeobraził się w zwykłego łajdaka, który się upijał i przy tym popełniał wiele zła, nie biorąc pod uwagę dobra rodziny ani drugiego człowieka. Na drugi dzień Tatar, wczas rano zawitał na plebanie, do proboszcza w Poroninie.
– "Jegomościcku mój , kciołbyk otrzymać rozgrzeszenie z moich win, bo po tym syćkim tak straśnie obawiam się o zbawienie dusy. Przyjmiem wszelki rodzaj pokuty. Nicego się nie lękam"
Po wysłuchaniu, rozgniewany proboszcz zrobił mu słowną wymówkę ; – zawsze te same uchybienia, a przede wszystkim ten sam poważny grzech!
– Koniec tego! – zdecydowanym tonem powiedział ksiądz ... nie możesz żartować sobie z Boga!
– Naprawdę, ostatni już raz rozgrzeszam cię z tego przewinienia. Pamiętaj o tym!
Ale znów po niedzieli ... Marcin stanął oko w oko z proboszczem – wyznając ten sam grzech!
Ksiądz, naprawdę stracił cierpliwość.
– Uprzedzałem cię, że nie dam więcej rozgrzeszenia! Tylko w ten sposób może się nauczysz? ...
Poniżony i zawstydzony muzykant podniósł się z klęczek i rozżalonym głosem przemówił do księdza:
– Każdy z nas związany jest z Bogiem, pewną nitką. Kiedy popełniamy grzech, ta nić się naciąga.
Ale kiedy ubolewamy nad swoją winą – Bóg zawiązuje na nitce supełek i w ten sposób staję się ona krótsza ... a przebaczenie, obóch nas jegomościu – zbliża do Boga!
– Duchu święty, otwieram siebie i swoją duszę, serce i umysł.
Zstąp we mnie, zamieszkaj jak w żywej świątyni. I promieniuj na otoczenie innych, na otaczający świat ...
Również on po kilkakrotnym spotkaniu z plebanem „przestał pić i nigdy już nie wziął gorzałki do gęby, choć muzykantem dalej był i na gęślach po karczmach grał”.
Szukał Boga przez całe życie we wszystkim, co przeżywał i czego doświadczał. Szukał Go w ludziach i w górach, w przyrodzie i w pracy, w cierpieniu i w radości a przedewszystkim w muzykowaniu.
Słońce wspięło się na szczyty nieba, potem zaczęło schodzić w przepadziste doliny.

Była już jesień. Góry pokryte śniegiem były czyste i dziewicze, jak czysta i wielka była jego muzyka. Chodził z gęślikami po dolinach i grał. Wspinał się na szczyty wśród słońca i mgieł, w szumie wiatru i w wielkiej ciszy, grał głośniej niż szum wichru, szukał tu natchnienia, doświadczeń i doznań, które człowieka czynią bardziej ludzkim, a jego serce bardziej czułym i delikatnym. Był święcie przekonany, że to wszystko co go spotyka wyznaczył mu los. Wzajemną miłość uważał za dar nieba, za łaskę, za uśmiech Boga.

Aleksander Podkanowic, mieszczanin i rzeźnik z Nowego Targu, wprawił w osłupienie swoich kolegów po fachu, podczas zebrania cechowego uchylając się od picia wódki. Jeszcze większy popłoch sprawił, kiedy wyjawił, co jest tego przyczyną. Oto, gdy wychodził z kościoła po mszy brackiej w niedzielę i swoim zwyczajem udawał się do karczmy, zobaczył przed nią dwóch ludzi częstujących się wódką.
Nic by w tym na owe czasy nadzwyczajnego nie było, gdyby nie to: „że mały diabełek kusiciel był w tej gorzałce, a gdy razem pili, płomień z gardła jego do gęby jemu wychodził”. Przerażony tym, co zobaczył, złożył ślub, że na gorzałkę nigdy więcej nie spojrzy. Tym też dziwnym sposobem Pan Bóg znalazł dla siebie nieoczekiwanego pomocnika w walce z pijaństwem.

Przypadki powyższe zamieścił Andrzej Komoniecki w swej kronice ... jak sam pisze: „dla przykładu i pamiątki”.
Nie naszym jest zadaniem rozpatrywać na ile powyższe zdarzenia miały rzeczywiście miejsce, a na ile zostały ubarwione. Faktem jest to, że wszystkie te osoby, znane ogółowi, pod przysięgą złożyły oświadczenia i od tego wydarzenia po kieliszek już nie sięgnęły.
Łaskę, jaką otrzymali, zapewne zawdzięczają rodzinie, która nie ustawała w modlitwach.

Klęska pijaństwa na wsi musiała niepokoić wszystkich. I chociaż oczywiste było dla ówczesnych, że pierwszą przyczyną tej klęski była chęć zysku polskiej szlachty, to często podkreślano, że chęć ta znalazła wyjątkowo skuteczne wsparcie w żydowskim zmyśle do robienia interesów za wszelką cenę.
W strukturę wsi trwale wpisał się trójkąt dwór – karczma – wieś. Siłą rzeczy karczma stawała się elementem pośredniczącym między dziedzicem a poddanymi, ale też wypełniała wiele innych funkcji.
Będąc najczęściej domem zajezdnym, stawała się najważniejszym źródłem informacji o szerokim świecie, a także swoiście działającym systemem ostrzegającym o zbliżających się kataklizmach: możliwych zarazach, wojnach, zmianach politycznych. Ale była też miejscem wymiany kulturowej, napotkanym przez podróżnych forum, na którym mogli podyskutować i zapoznać się z nieznana im wizją świata.
Już w okresie Sejmu Wielkiego większość publicystów i polityków postulowała, by zakazać arendowania przez Żydów karczem. Jednak wpływowa część deputantów zablokowała realizację tych planów, podkreślając, że odbyłoby się to ze stratą w dochodach dziedziców.
Począwszy zaś od czasów Księstwa Warszawskiego wymierzone przeciwko arendarzom przepisy spowodowały spadek liczby żydowskich arendarzy o ok. 50%. Wymierzone przeciwko nim działania polityczne po powstaniu listopadowym uzyskały też wsparcie ze strony propagandy demokratycznej.

Szymon Konarski wręcz domagał się usunięcia Żydów ze wsi, jako ludzi rozpijających chłopów.
Nadto po rzezi galicyjskiej „oskarżano ludność żydowską, że odegrała niechlubną rolę w rabacji, że z polecenia władz austriackich karczmarze żydowscy prowadzili agitację wśród chłopów przeciwko spiskowcom.