Andrzej Pitoń-Kubów
KSIĘGA RODOWA
W ŚWIAT

Udać się w świat ...

Tutaj, w tym okresie dziejowym historii, pomiędzy latami 1700 - 1750 tj. okresem pierwszego panowania Stanisława Leszczyńskiego jako króla Polski (w latach 1704 - 1709), okresem walki o sukcesję do tronu polskiego dla Stanisława Leszczyńskiego (1733 - 1736) roku, jak również okresem wojen o sukcesję austriacką – (1740 – 1748), czyli walkami o odzyskanie Śląska, które po części są opisane w tym artykule (powyżej) musimy się zatrzymać na dłuższą chwilę, aby przeanalizować dokładniej dzieje albo przyczynę osiedlenia się w tych okolicach któregoś z Pitonów, może nawet kilku z nich, biorących udział w wojennych potyczkach na Morawach i na Śląsku. Albo jakiegoś zupełnie innego osobnika o tym samym nazwisku?

Właśnie od tego okresu z nazwiskiem – Piton – zaczynamy spotykać się coraz częściej w różnych dokumentacjach świadczących, że są oni – osadnikami. Z dokumentacją taką spotkać się można na terenach leżących w okolicach księstw: cieszyńskiego, zatorskiego, oświęcimskiego, aby następnie przemieścić się w kierunku Podhala i Górnego Spiszu w okolicach Keżmarku na Górnych Węgrzech.
Także liczne rozgałęzienia rodzin Pitonów w latach od 1750 - 1860, spotykamy w okolicach Czadcy. Świadczą o tym dokumenty i metryki chrztów z tamtejszych kościołów, m. in. św. Bartłomieja.
Na Spiszu, z licznymi nazwiskami o wspólnym rdzeniu Piton-ak, spotkać się można w Zdźiarze.
Terytoria owe, w tamtym czasie podlegały potężnej monarchii węgierskiej.

Kiedyś w słownych podaniach rodzinnych powtarzało się nieco w tajemnicy i przyciszonym głosem, że gdzieś, kiedyś, w odległej przeszłości, jakiś osobnik z naszego rodu, rycerz albo mnich, aby ratować swoją wiarę – katolicką, został ranny, wzięty do niewoli, ale ulokowany gdzieś bezpiecznie, dostał tam solidną opiekę zdrowotną, a następnie osiadł na stałe.
Miało to być daleko od swojego rodzimego kraju. Tam, po jakimś czasie, założył swoją dosyć liczną rodzinę. Może, właśnie któryś z tych żołnierzy co to brali udział w bitwach śląskich, a może jakiś skromny braciszek z klasztornego opactwa cystersów w La Ferte, kiedy to na tamtejszych terenach podczas brutalnych wojen religijnych, w pamiętny dzień św. Bartłomieja, kiedy rozgorzały bratobójcze religijne walki zawieruszył się gdzieś daleko do nieznanego mu świata?
Aby zrozumieć to, co się stało i dlaczego tak się stało, trzeba zatem poznać bliżej panujące stosunki.


W XVI wieku rozwijała się we Francji – kalwińska gałąź protestantyzmu. Jej zwolenników nazywano hugenotami (pol. hugonotami). Stanowili oni niewielką część społeczeństwa francuskiego, ale znaczną część szlachty. Stąd w rękach hugenotów pozostawała znaczna część majątku narodowego.

Dzień św. Bartłomieja nazywa się często zbrodnią katolików. Rzeź protestantów była reakcją na ich zbrodnie, o których się obecnie najczęściej milczy. W Amboise, ich przywódcy – Conde i Coligny –  zorganizowali zamieszki w trakcie których zabito ponad 1000 osób. W rok później hugenoci spustoszyli w Montpellier 60 kościołów oraz klasztorów i zamordowali tam 150 księży i zakonników.

Reakcja katolików była natychmiastowa i także gwałtowna.
Tak rozpoczęły się długotrwałe wojny, w których obie strony dopuszczały się morderstw i okrucieństwa.
Nocą na sygnał dzwonów oddział króla i rodu Guise zaatakował hugenockich przywódców. W atmosferze silnych emocji, które wywołane były zbrodniami hugenotów, do walki przyłączyli się mieszkańcy Paryża, którzy zaczęli zabijać wszystkich hugenotów. W tym chaosie byli zabijani także katolicy, mnożyły się więc pospolite przestępstwa i zbrodnie. Wiadomo np., że wielu dłużników zabiło przy tej okazji swoich wierzycieli. W sumie zabito w Paryżu 700 osób.
Śmierci uniknął Henryk Nawarski, który wnet powrócił na łono katolicyzmu i stał się królem Francji.

Król nie kazał nikogo zabijać, szczególnie na prowincjach, ale nie wszędzie ten rozkaz doszedł na czas. Dotąd nieznana jest liczba zabitych poza Paryżem. Według wybitnego protestanckiego historyka – Pastora, było ich 3000, tylko że żadna ze stron nie potrafiła zachować umiaru we wzajemnym zwalczaniu się. Dwór królewski oznajmił papieżowi, że król i Kościół we Francji uniknęli wielkiego niebezpieczeństwa. Dlatego papież nakazał odprawiać msze dziękczynne. Gdy dowiedział się o stanie faktycznym odciął się od takiego postępowania uznając, że ... to nie było Bogu miłe!

O nocy św. Bartłomieja pisano bardzo dużo, ale o zabójstwach dokonywanych w tym czasie na katolikach raczej milczano. A przecież tuż przed nocą św. Bartłomieja, hugenoci zamordowali 3000 zakonników, którzy nigdy nie prowadzili żadnej walki zbrojnej ani nie brali udziału w żadnym przewrocie państwowym.

Później następuje panowanie Katarzyny Medycejskiej – Francja jest państwem chaosu religijnego. Dynastia Walezjuszy wygasa, umiera Karol IX (którego sama matka otruła). Henryk Walezy przybył do Francji aby objąć tron, ale zostaje zamordowany przez mnicha. Tron Francji zostaje zajęty przed dawniejszego przywódcę Hugenotów – Henryka IV Burbona. Ocalał on w noc „św. Bartłomieja”, ale aby mógł objąć tron musiał przyjąć katolicyzm – to było ultimatum aby mógł przeżyć. Przyjął katolicyzm, ale pod presją. Hugenoci byli zagorzałymi protestantami, mieli oni prawo do własnego wierzenia.
Burbon przekonuje państwo do ustanowienia tolerancji religijnej. Król Henryk IV Burbon zostanie wkrótce zamordowany przez fanatyka religijnego, ale rządy objął jego małoletni syn – Ludwik XIII.
Z racji tego iż nie mógł sam sprawować urzędów regencje sprawuje znów – Maria Medycejska.
Przy w/w opisie korzystano z materiałów (B. Raćek, Cirkevni dejiny v pfehledu a obrazech, Praha, 1939).

Może takie a nie inne okoliczności zmusiły setki prześladowanych opuścić granice i udać się precz w nieznane za lepszym traktowaniem. Dużo ludzi z Francji w owym czasie udaje sie na emigracje do nowych prowincji francuskiej Kanady, do Luizjany w Ameryce, Afryki, albo wybierają inne okolice starej Europy.

Może i nasz ... praprzodek – Piton ... z powodu zaistniałych okoliczności znalazł się nieprzypadkowo na terenach europejskiego monarchistycznego zwierzchnictwa – Habsburgów. Wiadomym jest, że niejaki – Johan David Piton, w tym okresie wyemigrował do Kapsztadu.

Często staramy się odpowiedzieć na frapujące nas pytanie o początek takiej, czy innej, rzeczywistości etnicznej. Odpowiedzi szukamy zwykle w pamięci świadków, źródłach pisanych, pamiątkach rzeczowych lub nawet w archeologii. Ale te źródła w wielu sprawach okazują się mocno ograniczone i niezdolne do udzielenia adekwatnej i pełnej odpowiedzi na postawione przez nas pytanie?

Do takich pytań należy też kwestia pochodzenia grup ludności osiadłych w rejonie rzek Dunajca, Popradu i Białki lub najbliższych przyległych im terenów. Nauka przecież nie pozwala nam odpowiadać: Jesteśmy tu „od zawsze”. Rodowym gniazdem człowieka współczesnego nie jest ani Polska, ani Europa, lecz jak pokazują badania środkowo-wschodnia Afryka, tereny leżące w w dzisiejszej Republice Południowej Afryki, w okolicach Johannesburga. Jeżeli nie istnieliśmy tu, w rejonie Dunajca, Popradu czy Białej „od zawsze”, to kiedy, skąd i jakimi szlakiem migracji przybyli tu nasi praojcowie? Czy przybyli tu z jednego, czy wielu regionów naszego kontynentu, Europy, Azji czy Afryki?

Czy to prawda, że Słowianie pojawili się dopiero około V-VI wieku po Chrystusie i jakby z nikąd, co kiedyś starał się udowadaniać niemiecki archeolog-rasista Rudolf Kossina, a teraz także próbują inni skrajni allochtoniści?

Na postawione wyżej pytania stara się odpowiedzieć genetyka, a właściwie genealogia genetyczna zwana też genealogią Y-DNA, czyli płciowego chromosomu męskiego oraz genealogia mtDNA, czyli przekazywanego przez matki „energetycznego” genu w komórkach organizmu.
Jest to nowa gałąź wiedzy, licząca zaledwie około dziesięciu lat. Źródłem dla tej nauki są dane z testów Y-DNA i mtDNA w laboratoriach, dotąd przeważnie amerykańskich albo zachodnioeuropejskich.

Dzięki tym mutacjom w Y-DNA i mtDNA możemy poznać swoją ojcowską czy matczyną genealogię w linii prostej od pierwszych prarodziców. Szlaki ich migracji ku naszej rodowej małej ojczyźnie a także rozpoznać stopnie pokrewieństwa z innymi populacjami ludzkimi (tzw. genetyczny dystans, oznaczany symbolem GD). Z punktu widzenia naszych polskich potrzeb najbardziej odpowiednie są dwa środowiska naukowe, opracowujące wyniki testów, jedno w USA, a drugie w Rosji.
To środowisko w Stanach Zjednoczonych tworzą dwaj Amerykanie polskiego pochodzenia, genetycy Lawrence Mayka , którego praojcowie pochodzą z Dębicy i Peter Gwozdz, którego przodkowie wywodzili się z okolicy Mielca.
Pierwszy prowadzi tzw. FTDNA Polish Projekt, w którym zbiera i segreguje wyniki badań DNA ludzi, mających jakikolwiek rodowy związek z Polską w jej dawnych granicach. Ten drugi zajmuje się teoretycznymi badaniami grup i podgrup zebranego materiału polskiego, zwłaszcza jego datowaniem.

http://www.familytreedna.com/public/polish/