Andrzej Pitoń-Kubów
KSIĘGA RODOWA
KSIĘGA RODOWA · Skąd nasz ród ...

Skąd nasz ród ...


Ród Pitoniów, na pewno jest – starym rodem. Swymi korzeniami sięga wieku X, a może i wcześniej? Według moich dociekań ... wywodzi się prawdopodobnie z pogranicza południowo-wschodniej części dzisiejszej Francji, z górskiego regionu – Rodan (Alpy).

Nazwa tego regionu zaczerpnięta jest od nazwy rzeki – Rodanu oraz od łańcucha górskiego Alp, który rozciąga się we wschodniej części tegoż obszaru. Na tym terenie znajdują się historyczne krainy: Lyonnais i Sabaudia a także Bresse.
Po obu stronach tutejszych gór rozciągały się lasy wieczyste – puszcza nieprzebyta i straszna dla tych, którzy jej nie znali, ale dla zamieszkującego ją tutejszego ludu, była jako matka – żywicielka.
Lud żył tu dorodny, chłopy na schwał, urodziwe dziewczęta. Tutejsze plemiona żyły przede wszystkim z puszczy; kobiety zbierały leśne runo – jagody i grzyby, zaś uzbrojeni w dzidy mężczyźni organizowali dalekie wyprawy łowieckie. Powszechnym zajęciem było bartnictwo, czyli podbieranie miodu pszczołom, których w tutejszej puszczy nigdy nie brakowało, miały tu bowiem wyśmienite warunki. Wszędzie wokół kwitły łąki i różnorakie drzewa, na łonie natury rosło mnóstwo miododajnych roślin.

Poczynając od V wieku n.e. Frankowie wykorzystując słabnącą pozycję Rzymu w północnej Europie zajmują tereny dzisiejszej północnej Francji. Kontynuują proces rozbudowy swego władztwa i w pierwszej połowie VI wieku n.e. przejmują kontrolę nad częścią centralnej i południowej Francji oraz niewielkiej części północnej Hiszpanii. Pozostając przez długi czas sąsiadami Rzymu, Frankowie wielokrotnie najeżdżali ziemie Imperium Rzymian. Kilku potężnych przywódców frankońskich jak na przykład Childeryk czy jego syn Chlodwig I, który skonsolidował Franków i przyjął chrześcijaństwo jest wymienionych w dokumentach rzymskich. Ekspansja Franków trwała do VIII wieku do czasów Karola Wielkiego, kiedy to Frankowie okupowali prawie całe terytorium Europy zachodniej. Rzymianie wiele razy wspominali o wykorzystywanych w walce przez Franków małych toporkach służących do rzucania (po łacinie: francisca) jest to kolejne i prawdopodobne źródło nazwy – Franków. Według legendy odnotowanej w Kronice Fredegara z VII wieku n.e. Frankowie mieli pochodzić z Troi.
Jest to oczywiście legenda nie traktowana poważnie.
Frankowie pozostawali ciągle poganami w przeciwieństwie do większości plemion barbarzyńskich wyznających już w tym czasie chrześcijaństwo ariańskie.

Grzegorz z Tours pierwszy historyk Franków informuje, że Frankowie przeszli na katolicyzm w okresie panowania Chlodwiga I, który zmienił wiarę po poślubieniu księżniczki burgundzkiej Klotyldy (późniejszej świętej) i po pokonaniu Alemanów. Chlodwig miał czterech żyjących synów (piąty zmarł w dzieciństwie), z których każdy objął władzę nad wydzieloną mu przez ojca dzielnicą, z najstarszym Teuderykiem I – jako seniorem. Jego następcą został w 533 roku jego syn Teodebert I, kontrolujący zachodni brzeg Renu od Morza Północnego po Alpy. Jak donosi historyk Prokopiusz, armia Franków miała liczyć wówczas 100.000 ludzi i zachowywać się w sposób bardzo dziki. Według relacji Prokopiusza Frankowie choć formalnie ochrzczeni mieli dokonywać pogańskich ofiar z ostrogockich kobiet i dzieci, które po zabiciu – wrzucali do rzeki.

Po królu Pepinie, na tron Franków w 768 roku wstąpił jego syn Karol zwany Wielkim. Kontynuował politykę swego ojca polegającą na ścisłej współpracy z papiestwem. Kiedy władca Longobardów Dezyderiusz zagroził papieżowi Hadrianowi – Karol Wielki przekroczył w 774 roku Alpy i wkroczył do Italii rozbijając Longobardów.
Longobardowie byli plemieniem germańskim, którego pod koniec epoki wędrówek ludów zajęło część Italii (Włoch). Wojska Pepina ruszyły przeciw Longobardom i zwyciężyły ich, jednak nie zdołano zniszczyć ich państwa. Zdobyte obszary frankijski władca podarował papieżowi. Pod władzą Karola Wielkiego Królestwo Franków wyrosło na prawdziwe mocarstwo.

Karol Wielki, który okazał się najznamienitszym frankijskim monarchą. Za jego czasów wojska Frankonii podbiły północną i środkową Italię. Okazał się także znakomitym gospodarzem i administratorem: kazał podzielić państwo na szereg okręgów, zwanych hrabstwami. Ziemie położone przy granicach z poganami stały się natomiast marchiami. Ich władcy, margrabiowie, mieli w posiadaniu liczne wojska oraz posiadali bardzo duże możliwości. Ich obowiązkiem była obrona granic, a także ich rozszerzanie.
Po śmierci Karola Wielkiego w 814 roku zgodnie ze starym zwyczajem Franków państwo podzielono pomiędzy synów Karola.

Ogromne terytorium Karola nie było tworem jednolitym, stąd zachodziła obawa o jego przetrwanie jako całości. Po śmierci Karola władza przeszła na jego syna Ludwika, który utrzymał państwo w jedności przez trzydzieści lat. Kres państwu Karola Wielkiego dał traktat w Verdun z 843 roku dzielący je na trzy części pomiędzy synów Ludwika. Ciągłe walki i najazdy są cechą tego okresu.
Dało to jednocześnie początek istnieniu organizmów politycznych, które w przyszłości miały przekształcić się w nowe potęgi, wyrosłe na mapie Europy. W ustalonych w Verdun granicach zaczęły tworzyć się nowe państwa, w dzielnicy Karola – Francja, Ludwika – Niemcy, Lotara – Włochy. Alzacja i Lotaryngia należące po podziale także do Lotara, stały się przedmiotem, trwających aż do XX w., sporów pomiędzy Francją a Niemcami.
Tak podzielone państwo dało w efekcie początek kilku państwom europejskim. Kulturalna fuzja jaką wytworzyli Frankowie, mieszając się i asymilując z wieloma podbitymi przez siebie ludami, stanowiła fundament, z którego wyrosły te państwa. Niewątpliwie Frankowie wnieśli wiele w proces tworzenia nowej Europy wyrosłej na gruzach Rzymu oraz byli swego rodzajem katalizatorem przejścia ludów północnej Europy z epoki barbarzyńskiej do średniowiecza w, którym rozpoczął się proces tworzenia Europy jaką znamy później.

Sabaudia, to kraina historyczna we francuskich Alpach, przy granicy ze Szwajcarią i Włochami. Sabaudia, obejmuje Alpy Sabaudzkie z masywami Mont Blanc (4807 m n.p.m.) i Vanoise (3852 m n.p.m.). Region ten cechuje się wysokogórskim położeniem, obejmującym najwyższe partie Alp włoskich i francuskich, poprzecinanych dolinami wartkich, porywistych, często wylewnych rzek – Isère i Arc.
W dolinach udawały się zboża i rośliny pastewne. Głownie żyto, kukurydza, ziemniaki oraz winorośl ... Ale czym było wyżej ku szczytom, tam – hodowla bydła, owiec, oraz wyrób słynnych tutejszych serów. Obszar ten ma swoją specyficzną gwarę, pełną dialektów i naleciałości z pogranicza trzech kultur –nazywaną – Arpitania. Naukowo: franko-prowansalska, albo arpitańska.
Od zarania dziejów wydobywana była tutaj ruda żelaza, co prawda w niewielkich ilościach, ale górnictwo – długo było i jest w tutejszej tradycji.
Sabaudia, w onych czasach, niestety, nie była krainą wolną.
Życie takie zapisało się i trwało we wspomnieniach pokoleń. Teraz znów coraz częściej dochodziły słuchy, ze nawet tu, w głąb niedostępnej puszczy, wdzierają się oddziały zakutych w żelazo – zbrojnych wojów. Ludzie ci zawzięcie niszczyli ludzkie osady, zabijali rodowitych mieszkańców. Żywych, wziętych w niewolę – zmuszali do ciężkiej ponad siły pracy, od której marli niczym muchy, w nieładzie przewracając zapadnięte w głąb oczy, źle żywieni i źle traktowani. Straszna to była rzecz dostać się do takiej niewoli. Już chyba stokroć lepsza i honorniejsza była śmierć w nierównej walce z okrutnym, przemożnym wrogiem.

Takiego – nieprzejednanego zdania był jeden z braci – protoplastów rodziny Piton – zwinny Ebalus, któremu jakimś cudem udało się zbiec z półtorarocznej niewoli. Ebalus, był dziewiętnastoletnim młodzieńcem kiedy osadę, w której żył z rodzicami i rodzeństwem, spotkał podobny los.

Wśród ludu przetrwały legendy o wielkim powstaniu chłopskim, kiedy to tutejszy region zdobyty brutalnie przez najeźdźców ponad 20 lat był pod ich panowaniem ... bo jak można się było oprzeć rycerzom o wiele lepiej wyszkolonym w wojennym rzemiośle i dobrze uzbrojonym?
Wielu Sabaudów, zanosząc modły do Boga, składając ofiary z miodu i chleba, prosiło, by wszystkie pioruny spadały na ciemiężców, na ich wojsko, aby tutejsi bogowie ocalili swój lud, wyzwolili go od groźnych najeźdźców. Ale, zarówno modły jak i ofiary były bezskuteczne. Bogowie nie dawali się nigdy przebłagać.
Jednak ludność osady ostrzeżona na czas, zawsze zdołała ujść w głąb lasów. Niewiele dobytku można było wziąć ze sobą, nie było na to czasu, wszystko czego wojacy nie zrabowali poszło z dymem!

Zima, jaka nastąpiła po katastrofie była bardzo ciężka. Na nowym miejscu, trzeba było wszystko zaczynać od początku. Trochę pomogły im zapasy schowane w ziemnych jamach, trochę inni dobrzy ludzie dopomogli ... (ze sąsiednich osad) ... ale i oni sami w podobnej, ciężkiej byli sytuacji. Pogorzelcy, trzymali się razem, wspierali wzajemnie, ale i tak zawsze przyplątała się jakaś zaraza, na którą nawet wędrowni kapłani ... nie umieli poradzić, więc – kilkanaścioro dzieci i ludzi z głodu umarło, w sile wieku byli ... wśród nich znalazł się też, ukochany młodszy brat Ebalusa – Eduardo.

Wtedy Ebalus, podobnie jak jego pobratymcy, postanowił walczyć z prześladowcami. Zbyt słabo jednak władał bronią. Wprawdzie – jak każdy tutejszy młodzieniec był uczony walki od dzieciństwa, ale nie przywiązywał do tej sprawy nadmiernej wagi. Teraz jednak zrozumiał, że musi bronić swej osady, swojej ziemi przed krzywdzicielami. Tu, na nowym miejscu, o wiele dalej od poprzedniej osady. Ale również tutaj nie czuli się bezpieczni! Podobnie myśleli sąsiedzi, złączeni wspólnym celem; oddali się pod dowództwo Ebalusa, który jako syn starego Ranulfa, znającego zwyczaje wroga, mógł wiele zdziałać, gdyż sam pilnie uczył się zasad ojca. Z zapartym tchem słuchał jego opowiadań o grubych murach i wspaniałościach na zamku, oraz wielkości i bogactwie znienawidzonej dynastii Karolingów.

Zbrojny oddział złożony z dorodnych młodzieńców pilnował osady i jej okolic. Biada grupie wojaków, którzy z małym oddziałem zapuściliby się w tutejsze rejony!
Już dwa lata chronili osiedla i święte miejsca w lesie, ale Ebalus, zginął w czasie jednej z takich potyczek. Wtedy na wodza wybrano jego brata – Pietro Pitona. W grupie tej byli jeszcze dwaj jego starsi bracia; Arnold i Mathurin, ale widać było, że Pietro – miał hart ducha, bo nawet – starsi bracia uznali jego wyższość. Prawda, że Pietro był młodzieńcem na schował – silnym i dzielnym, ale takich w osadzie było wielu, więc musiało być w nim coś szczególnego, co spowodowało, że wszyscy poddali mu się bez szemrania. Młody wódz Pietro, poświęcał się całkowicie walce z prześladowcami

Tego lata mieli o wiele mniej zajęcia niż dotąd. Frankowie, jeszcze zimą wybrali się na wyprawę wojenną. Zostawili co prawda znaczną załogę na (oddalonym o dzień drogi) zamku, ale nie mieli już dosyć ludzi, aby dokonywać tak częstych podbojów okolicy, zresztą latem z reguły czynili to mniej chętnie.

Sabaudowie, wiedzieli, że na miejscu opuszczonych przez nich osad Frankowie zakładają nowe wsie. Nie zapuszczali się więc tam, było to zbyt niebezpieczne, ale teraz Pietrem, zawładnęła tęsknota za znajomymi stronami ojców i równocześnie wielka ciekawość, co tam się o tej porze dzieje? Postanowił w pojedynkę podkraść się do dawnej osady i zobaczyć na własne oczy. Był to czas zbiorów. Znanymi sobie leśnymi ścieżkami młodzieniec podszedł blisko, gdzie dawniej było ich siedlisko. Prawie nie poznał okolicy. Ze ściśniętym sercem zauważył, że nie ma już – Świętego Gaju! Biedne duchy naszych ojców, praojców ... gdzież one teraz się błąkają, gdzie przebywają?

Łan zboża jaki objął wzrokiem był o wiele rozleglejszy niż ich dawne poletka, do jakich jego oko od zarania przywykło. Były tam dorodne owsy, jęczmienie. Domostwa, jakie zobaczył, też nie przypominały wcześniejszych zagród – nowe, były z kamienia! Niedaleko od ich starego drewnianego domu ... stanęło kilka nowych zagród. Czemu one stoją tak blisko siebie? Pietro nie mógł tego zrozumieć.
Tymczasem ciemne chmury znów gromadziły się nad podbitymi okolicami. Z wyprawy wojennej wróciły mocniej uzbrojone wojska. Zamek, znów miał pełną wojskową obsadę. Widać było, że wyprawa dla Franków była pomyślna, bo wrócili butni i znów coraz śmielej zapuszczali się w głąb tutejszych lasów.
Pietro, wiedział od zaprzyjaźnionych Bressedów, że po drugiej stronie gór, w kantonie działo się również źle, ale tam więcej było mokradeł, więc rycerzom trudniej było poruszać się po tamtejszej okolicy.

Nadeszła okrutna zima. Przyniosła zagładę świeżo założonej osadzie w której żyła rodzina Piton. Zginął ojciec i kilkoro osób z rodzeństwa: młodszy brat i dwie siostry. Pozostałych dwóch braci uciekło na czas w góry, tam się ukryli. Pietro ciężko ranny w potyczce, uznany przez wroga za zabitego, cudem tylko ocalał. Organizm miał silny choć mocno okaleczony, dowlókł się lasem do bezpiecznego miejsca, skąd, ukryty, podglądał dziewczynę idącą samotnie leśnym duktem. To ona, znalazła go na skraju lasu. Po stroju poznała, że to mieszkaniec Sabaudii, a ta znajdowała się stąd w znacznej odległości, po drugiej stronie pasma górskiego. Wyglądał strasznie, należało udzielić mu rychłej pomocy. Zdawała sobie sprawę, jak mocno naraża siebie i rodzinę. Frankowie, nie lubili aby ktokolwiek pomagał Sabaudom. Ale ... Bressedzi też obawiali się Franków, bo musieli dawać im coraz to większe daniny. Ciągle walczący o zdobycie nowych ziem Frankowie, potrzebowali żywności dla coraz liczniejszej armii, przybywających z północnego-zachodu rycerzy, zmuszanych brutalnie walczyć z niby-poganami, więc i tutejszym ludziom (Bressedom) powodziło się coraz gorzej i wciąż mocno byli zagrożeni.

Rodzice Sophie-Magdeleine, zgodzili się ukryć rannego uciekiniera, choć groziło to srogą karą za pomaganie! Rozumieli, że pomóc rannemu w tej sytuacji to uczynek chrześcijański, mieli nadzieję, że będą mieli nie lada zasługę w niebie! Sprowadzili więc starego znachora, któryumiał opatrywać rany. Rannego ukryto w ziemiance, gdzie Sophie przynosiła mu jeść; niekiedy czyniła to także jej matka, Barbe.

Lecz zanim Pietro opuścił kryjówkę, młodzi – przywiązali się do siebie. Przy pożegnaniu Sophie – łykała łzy. Nie wypadało jej płakać, rozstając się z obcym człowiekiem, ale serce jej się ściskało i gdyby było możliwe, zalałaby się łzami. Pietro, zauważył jej rozterkę i zdołał szepnąć: „Nie płacz miła, jeszcze się zobaczymy ... postaram się o to!” Te słowa dodały Sophie otuchy, choć doprawdy nie wiedziała na co mogłaby liczyć. Czyżby mogła myśleć o wspólnej z nim przyszłości? Pietro, stał się jej ... taki bliski! W myślach nie nazywała go inaczej, tylko ... mój Pierre! Jednak, on nie miał odwagi rozmawiać z nią uwodzicielsko. Widocznie zdawał sobie sprawę, że ich wspólne życie w małżeństwie byłoby trudne, prawie niemożliwe! Dziewczyna, taka piękna i majętna jak Sophie, na pewno znajdzie chłopca do żeniaczki w swojej wsi. Brak ziemi nie wchodził w rachubę, dosyć było ziemi, którą można było wydrzeć puszczy. Pietro, nie mógł uwolnić się jednak od wspomnień. Wiedział, że nie umie wyrzec się myśli o Sophie. Jak ona troskliwie go pielęgnowała w chorobie!... nie może być, aby więcej jej nie zobaczył?

Gnębiła go także myśl, że swoim bliskim nie mógł urządzić uroczystego pogrzebu – jaki nakazuje zwyczaj. Jeszcze jego brat Octan miał godny pogrzeb, płomienie oczyściły jego duszę, miał przecież przy sobie swego konia i broń, co gwarantowało, że szczęśliwy będzie wśród zmarłych idąc do grona przodków. Lecz co będzie z ukochanymi  ojcem, siostrami? Zmarłych należało grzebać! Ale jego bliscy zapewne nigdy nie zostaną pogrzebani  przecież od pokoleń była to stała praktyka i godny ich wiary przywilej!

Tak rozmyślając podążał wzdłuż rzeki. Przeprawa nie była trudna, znał gdzie był bród i kilka miejsc, gdzie nie było wirów, gdzie można było pokonać rzekę w poprzek. Czuł się źle bez konia. On, nauczony z koniem od dziecka, nie miał teraz najnędzniejszego wierzchowca. Brak broni mniej go nawet smucił. W końcu, wszędzie kręciło się mnóstwo butnych Franków po puszczy, można było broń zdobyć, ale konie to oni mieli rosłe i ciężkie, nie przywykłe do trudnych warunków bytowania w puszczy, nie na wiele się mogły przydać. Nasze koniki, jakkolwiek mniejsze i chuderlawe, były jednak niezastąpione w warunkach leśnego oddziału jaki należało stworzyć, jeśli nie chciało się zaniechać obrony swej ziemi. Ziemi … ale gdzież ona jest ... jego ziemia? Wszędzie panowali Frankowie, nawet w tej części, która była najbliższa sercu, nie było już bezpiecznej dla nikogo siedziby, a co dopiero myśleć o ziemi?

W ciągu reszty lata Pietro, dwa razy przekradał się na drugi brzeg rzeki aby spotykać się z Sophie w znanym tylko obojgu miejscu ... w którym to kiedyś ... ona znalazła go na wpół żywego.
Rodzice i rodzeństwo Sophie nie byli w to głębiej wtajemniczeni. Oboje młodzi tęsknili za sobą ... wiedzieli że, chcą być razem w przyszłości. Nie wyobrażali sobie życia bez siebie!

Pozwolenia na ślub od rodziny Piton co prawda nie było, ale nie należało się jakiejkolwiek uchwały znikąd spodziewać, bo któż ją miałby podjąć? Byli zbyt rozbici i rozproszeni. Zresztą, taka zgoda już go nie obowiązywała, mógł sam postąpić jak chciał, ale chciał kilku rzeczy, które nawzajem się wykluczały! Potrzebował czasu aby to przemyśleć, dlatego jeszcze do mrozów przebywał będzie wśród Bressedów. Potem oświadczy się Sophie, że gotów jest wziąć ślub i zostać u nich osadnikiem. Rodzice Sophie, początkowo nie chcieli słyszeć o ich małżeństwie. Obcemu dać własną córkę za żonę, podczas gdy tylu chętnych było do żeniaczki – chłopaków stąd – swojaków, ale to – już – nie będzie wchodziło w rachubę! Niespodziewanie Sophie, okazała wiele sprytu. Poszła do księdza, zwierzyła mu się z czego mogła, nie zdradzając kim jest Pietro? W starym kapłanie zyskała sojusznika, który pomógł jej przekonać rodziców!
– Sophie, czy ty jesteś w ciąży? – wydusiła z siebie jej matka, cała w nerwach.
– Nie, nie jestem, nie bójcie się – roześmiała się Sophie, patrząc jak matka odetchnęła z ulgą.
– No to ... po co się tak spieszycie, jesteście jeszcze tacy młodzi ... macie czas?
– No właśnie ... gdzie zamieszkacie, z czego będziecie żyć?
Do końca spotkania matka próbowała jej wybić z głowy ten ślub. Tymczasem Sophie była nieugięta. Znamy się dobrze, wiemy jacy jesteśmy, kochamy się ... więc po co zwlekać? Rodzice świadomi faktu długo kręcili nosami, aż w końcu zaakceptowali taką decyzje. Chyba zrozumieli, że nawet jeśli się będą przeciwstawiać, to i tak młodzi zrobią po swojemu.

Ślub młodych odbył się w miesiąc po Bożym Narodzeniu, zgodnie z wiarą i tutejszymi obyczajami. Rodzice, wyprawili córce naprawdę huczne wesele, bo przecież wydawali pierwszą córkę. Przyjaciółki z zazdrości omal nie pękły. Sophie, w strojnej sukni wyglądała jak księżniczka. Wszyscy zebrani goście weselni, życzyli im aby ich wspólne życie było długie, zgodne i szczęśliwe.

Z wiosną młodzi zajęli się karczowaniem lasu pod swoje nowe gospodarstwo. Chcieli wydrzeć puszczy kawał żyznej ziemi. Pierre miał na myśli względy bezpieczeństwa. Po prostu nie chciał mieszkać we wsi, gdzie w każdej chwili mogli wpaść wojacy. Wybrał punkt, z którego mógł obserwować całą osadę dookoła a równocześnie takie miejsce, które pozwoliłoby na wycofanie się w głąb lasu w razie niebezpieczeństwa. W stosunku do Franków, za wyrządzone krzywdy, był o wiele bardziej nieufny od samych Bresserów.

Minęło kilka lat, a wśród nich te, które były dla gospodarstwa Sophie i Pietro latami dobrymi. Życie toczyło się względnie spokojnie. Pietro, nawet kilka razy w ciągu roku bywał w Sabaudii i sam na własne oczy mógł ujrzeć to o czym kiedyś przewidywał ojciec. Ubierał się teraz po tutejszemu, mówił żargonem, jaki w tym tu kanionie panuje, nie każdy orientował się, że on jest z innej części ... zza gór.
Sophie była młodą, wciąż szczęśliwą, choć bardzo zapracowaną kobietą, bo w domu była już dwójka dzieci: córka Angelique i mały Pierre, dopiero półtoraroczny chłopiec. Każdy chłop pragnął przede wszystkim syna, ale Pietro – czuł ciepło w sercu, gdy myślał, że jego mała wyrośnie kiedyś na pannę tak śliczną, jaką jest Sophie, albo jego rodzona matka, która zmarła przy jedenastym porodzie, ale on dobrze i życzliwie ją zapamiętał. Praca w gospodarstwie nie była lekka, lecz dzięki darom pola i puszczy oraz pracowitości i talentom obojga małżonków – chleba, miodu, mięsa i ryb nigdy im w domu nie brakowało.

W gospodarstwie rodziców Sophie, nie działo się teraz najlepiej. Bracia jej poszli na swoje, pozakładali własne rodziny. Tymczasem stary ojciec nie miał już tyle sił co dawniej, zaczął chorować i za niedługo zmarł. Po śmierci ojca, gospodarstwo pozbawione męskiej ręki zaczęło szybko podupadać. Sophie i Pietro, pomagali matce na ile mogli, ale swojego też nie mogli zaniedbywać.

Pewnego dnia doszło do najgorszego: w obronie napastowanej żony, napadniętej przez patrolujących okolicę frankońskich żołdaków Pietro – z furią rzucił się w obronie Sophie. Widłami, na miejscu zadźgał jednego z nich (najbardziej agresywnego) przebijając go na wylot, dwóch jego towarzyszy – zaatakował ostrym toporkiem, wymachując nim oburącz niczym mieczem, nie pozwolił się podejść. Z kąta porwał sękatą maczugę; i ostatniego, który przy ucieczce wywrócił się ... maczugą zdzielił po grzbiecie i zasztyletował.

Nie było innego wyjścia, znów zostały mu tylko dobrze znane od dawna – ścieżki w głąb lasów.
W pośpiechu zabrali dzieci i trochę najniezbędniejszych rzeczy. Matki Sophie nie było w tym dniu u nich, poszła pomagać starszemu synowi do drugiej wsi. Pietro, chętnie podpaliłby swoje zabudowania, aby nikt nie tuczył się jego pracą, ale we wsi był większy oddział wojska i zachodziła obawa, że płomienie mogłyby skierować baczność żołnierzy na wydarzenie i ich samych – uciekinierów, więc w mig porzucił taki zamiar.

Żołnierze wnet w odwecie zniszczyli cały dorobek ich życia. Ograbili mu dom, splądrowali majątek, ale to nie miało najmniejszego znaczenie, bo przecież żyją – żona i dzieci, tylko on jest bardziej bezradny. Puszcza mocno przetrzebiona, nie taka bezpieczna jak za czasów jego dzieciństwa. Jemu samemu dałaby jakieś tam schronienie oraz utrzymanie, ale nie ukryje w niej całej rodziny. Pozostawało tylko jedno bezpieczne miejsce – udać się stąd do Burgundii – więc tam wszyscy skierowali swoje kroki ... uchodźcy.