Jakobe Piton – nieznane dalsze losy?
Drugi batalion polski pod dowództwem Wojciecha Bolesty został 4.09.1802 r. wysadzony w Mole Saint Nicolas. Przy batalionie było dowództwo 3 polskiej półbrygady z szefem brygady Bernardem. Z 2 batalionu pozostawiono w Mole tylko kompanię Dziurbasa, reszta ruszyła w składzie mieszanej dywizji murzyńskiego gen. Dessalines’a ku Gonaives.
Następnie osiem kompanii wysłano jako wsparcie gen. D. Rochambeau do Port au Prince. Rochambeau odesłał dwie kompanie, 115 żołnierzy, do Saint Marc dla wzmocnienia tamtejszego garnizonu, a z pozostałymi 470 legonistami i oddziałami kolonialnymi ruszył ku Leogane. Następnie odzyskał port Jacmel. Miejscowy garnizon wzmocniono dwoma kompaniami Polaków, (150 ludzi), pod wodzą szefa 2 batalionu W. Bolesty, który wkrótce zmarł w wielkiej gorączce. Wówczas szefem 2 batalionu został kpt. Cyprian Zdzitowiecki. Po powrocie do Port au Prince Rochambeau planował wyprawę w celu rozproszenia powstańców na północ od tego miasta. Wyprawa ta przyniosła znaczne rozdrobnienie 2 batalionu. W samym Port au Prince przebywał sztab 3 półbrygady, ale szybko zdziesiątkowała go żółta febra, m.in. zmarł szef brygady Fortunat Bernard.
W listopadzie 2 batalion wykazywał już tylko 579 ludzi pod bronią. W tym czasie głośną stała się sprawa zlikwidowania (wykłucia bagnetami) czterystuosobowego murzyńskiego batalionu kpt. Desirego w Saint Marc, przez odział również murzyńskiego gen. Dessalines’a (17 października) gdzie służyli Polacy.
Otóż według dawniejszej historiografii mieli tego dokonać Polacy z 2 batalionu. Jednak w świetle najnowszych badań wykłucie Murzynów musiało być dziełem francuskiego batalionu płk. Verniera, ale Polacy co najwyżej mogli asekurować akcję, zresztą w Saint Marc było ich już tylko 115.
3 batalion polski pod dowództwem Franciszka Grabskiego liczący etatowo 789 żołnierzy, faktycznie 634, gdyż reszta była w szpitalach, został włączony do prawej dywizji północnej pod dowództwem Jana Brunet’a. Polaków skierowano do Borgne. Jedna kompanię, 65 Polaków z 2 oficerami, pozostawiono na straży dużego szpitala w Borgne, dwie zaś skierowano do umocnień przedpola – razem z Francuzami – 380 żołnierzy. Reszta sił francuskich wraz z pięcioma kompaniami polskimi miła ruszyć w góry dla ich pacyfikacji. Trzy kompanie polskie, ok. 200 ludzi, skierowano do Gros Morene a potem do Pendu. Inna kompania polska została wysłana do Cotes de Ter, a najsłabsza, bo licząca 50 ludzi zajęła Chapelle. Ostatnią grupę skierowano do Limbe, gdzie w nocy 14/15 października toczyli ciężkie boje z Murzynami. Najtragiczniejsze przeżycie przypadło 3 kompani kpt. Antoniego Sangowskiego (50 ludzi).
Podczas marszu w lesie Polacy zostali napadnięci przez powstańców i doszło do gwałtownej strzelaniny. Legioniści wskutek wyczerpywania amunicji rozpoczęli rozmowy z Murzynami, którzy obiecali puścić Polaków jeśli złożą broń. Po rozbrojeniu, wbrew umowie zaczęli być jednak brutalnie traktowani. Murzyńscy powstańcy przywiązali do drzew swoich jeńców, „po czym wśród pląsów i krzyków – uszy, nosy im obrzynali, oczy wydłubywali, a potem ogień podkładali, jednym pod nogi, innym na plecach”. Ostatecznie z tej pułapki uratowało się 4 legionistów i kpt. Sangowski.
Z końcem 1802 r. miano 3 półbrygady polskiej utrzymywało się dzięki 2 batalionowi, którego dowódca Zdzitowiecki został p.o. szefa półbrygady. 2 batalion reprezentował wtedy siłę ponad 20 oficerów i ok. 400 żołnierzy – natomiast szczątki 1 i 3 batalionu włączono do 31 i 74 półbrygady linowej francuskiej.
Jak już wspominaliśmy niemal wszystkimi Polakami dowodził Mulat i generał napoleoński Władysław Jabłonowski, syn Konstantego Jabłonowskiego oraz francuskiej arystokratki – Marie Delaire, która miała romans z którymś ze swoich czarnoskórych służących.
Generał zmarł na malarię, większość żołnierzy polskich podzieliła jego los bądź zginęła w walkach z rebeliantami. Kilkuset Polaków przeszło jednak na stronę buntowników po tym, jak francuski generał Rochembeau kazał im zakłuć bagnetami setki bezbronnych jeńców, z których wielu miało ledwo 12 lat.
Legioniści mieli do Francuzów żal o wielka obojętność dla sprawy polskiej, złe traktowanie, wysyłanie na stracone pozycje czy nie płacone zaległości żołdowe. Na swą przymusową sytuację głośno się skarżyli; przenikało to do dowództwa powstańców, którzy dowiedzieli się o ich podłym traktowaniu we francuskiej służbie. To przede wszystkim skłoniło legionistów do przejścia na stronę powstańców. Wraz z nimi przeszło kilkadziesiąt innych Polaków.
Wpłynęło to na tutejszych generałów powstańczych, którzy Polaków zdecydowanie lepiej traktowali niż Francuzów. Owo lepsze traktowanie spowodowane było zapewne również lepszym, bardziej humanitarnym odnoszeniem się Polaków do Murzynów.
To wszystko chyba wpłynęło na fakt, że gen. Louverture, tak przemawiał do jeńców polskich: „Biedni Polacy, Francuzi was uwiedli, kazali wam szukać ojczyzny waszej pod skwarnym niebem,
usługi wasze niewdzięcznością odpłacają”
Tymczasem pierwszy konsul (Napoleon Bonaparte) w 1803 r. zarządził następny przerzut posiłków na San Domingo, a wśród tych wojsk miała się znaleźć m.in. nowa polska półbrygada. Do tego celu została wyznaczona 2 półbrygada Aksamitowskiego – ostatnio źle widziana przez Francuzów i Włochów, będących u rządów, gdyż podejrzewano ją o nastroje republikańskie i niechęć do Bonapartego.
Półbrygada polska po wylądowaniu na wyspie miała zostać przemianowana na 114 półbrygadę francuską i przejść na żołd francuski. Na czele brygady, jako zastępca głównodowodzącego , stanął szef batalionu Tomasz Zagórski, ponieważ Aksamitowski pozostał we Włoszech dla uregulowania spraw finansowych (po załatwieniu rachunków miał także przybyć na San Domingo). 24.01.1803 r. rozpoczęło się zaokrętowanie żołnierzy. Według zestawień i listy Rady Administracyjnej 114 półbrygady planowano wysyłać na San Domingo 2447 Polaków, a według analizy z 10 lutego można było skierować tylko 279. Większość żołnierzy akcje tę widziało w czarnych barwach i nie chciało w ogóle tam jechać.
Nowy inny 1 batalion Małachowskiego, liczący 664 ludzi, przybył do Cap Francais 9.03.1803 r.
Gen. Rochambeau 11 marca oświadczył, iż szczątki 3 półbrygady polskiej zostaną włączone do 114 półbrygady. 10 marca – 1 batalion udał się morzem do Jeremie na południu, dokąd przybył 16 marca. Tam gen. d’Arbois, polecił pozostawić w Jeremie chorych i bagaże.
4 kompanię kpt. Oświęcimskiego ze 100 żołnierzami polskimi skierowano w charakterze załogi do Corail, osłaniającego Jeremie, a pozostałym sześciu kompaniom kazał udać się do Tiburon.
Tam Małachowski, został do ochrony z trójką żołnierzy z półbrygady ppor. Orlewskiego, z ktorych tylko 2 było pod bronią, w celu pilnowania 14 chorych. 19 marca przybył do Tiburon gen. d’Arbois, który odkomenderował 3 kompanię kpt. Szpillera do obsługi dział. 26 marca pozostałe pięć kompanii wraz z Francuzami, razem ok. 10 tys. ludzi, wyruszyło przeciw powstańcom.
Kolumna natknęła się na przeważające liczebnie siły powstańcze w wąwozie Kay.
Straż przednią wojsk polsko-francuskich (którą stanowili Polacy) powitano ogniem karabinowym. Dowódca straży, ppor. Weygel oraz większa część jego ludzi poległa. Gdy rozjaśniło się, gen. d’Arbois polecił kompani grenadierów polskich kpt. Regisa Messange’a sforsować zastawione przejście przez wąwóz. Atak nie powiódł się, zginął kpt. Messange oraz 31 grenadierów; 20 zostało rannych. Rozpoczęło się wzajemne ostrzeliwanie, ale gen. d’Arbois nie zdecydował się na nowy frontalny atak, obejście pozycji powstańców także było niemożliwe, wobec czego wycofał się pospiesznie. Nie mogąc się przebić się Cayes drogą lądową, przerzucił swoje wojska drogą morską – 3.04.1803 r.
Oddział 40 Polaków z kpt. Zieleniewskim bronił Aquin. Z chwilą gdy wiadomo było, że nie uda się utrzymać pozycji kpt. Zieleniewski zarządził odwrót, podczas którego znów natknięto się na oddział murzyński – 13 Polaków poległo. W okopach Tiburon wymierała, wciąż niepokojona przez powstańców, 3 kompania Szpillera z 1 batalionu. 18 maja – Szpiller zmarł, także z jego kompanii niewielu pozostało przy życiu. W Anse i Veau znajdowało się jeszcze 30 legionistów pod ppor. Żukowskim, ale wobec wielkich strat niedobitki przerzucono morzem do Jeremie.
Po pierwszych miesiącach od przybycia legionistów na wyspę, ludność miejscowa, w tym także powstańcy, szybko nauczyli się odróżniać Polaków od Francuzów. Przyczyną tego faktu było okazywane przez polskich żołnierzy współczucie i zrozumienie dla losu czarnoskórej ludności, oraz niechęć w stosunku do brutalnego traktowania ich przez Francuzów.
Wojna we francuskiej kolonii trwała już od dziesięciu lat i z każdym rokiem stawała się coraz bardziej brutalna. Murzyńscy powstańcy w odwecie barbarzyńsko torturowali jeńców i rżnęli piłami kolonistów. Jednak nie wszyscy polscy legioniści zginęli w walkach albo trafili do straszliwej murzyńskiej niewoli.
Porucznik Józef Zadora, straciwszy tu jednego brata w kilka tygodni po przybyciu legionistów do Cap-Français, tak pisze do swego drugiego brata, Teodora, który czekał na zaokrętowanie wojsk francuskich w Breście: „Piszę do Ciebie w skrajnej rozpaczy, zapewne po raz ostatni przed śmiercią, żałując, że jak głupiec jaki zapragnąłem przyjazdu do Ameryki, czego nie życzę najgorszemu swemu wrogowi, lepiej bowiem żebrać o chleb w Europie, niż łudzić się zbijaniem fortuny tutaj, gdzie czyha Cię tysiące chorób (...) gdzie nie masz chwili wytchnienia, jeno rozkazy by walczyć, a jak Czarni kogo pochwycą, zdolni są do najgorszych okrucieństw.”
Na Santo Domingo szybko narodziła się legenda o Polakach walczących po stronie Haitańczyków. Nieliczni ocaleli francuscy jeńcy twierdzili, iż u boku czarnego generała Dessalinesa służyła gwardia złożona z białych żołnierzy. Ponoć było ich nieznacznie ponad stu.
Jeszcze w XIX wieku uważano te opowieści za mit. Lecz prawdziwość wieści o polskiej gwardii haitańskiego powstania potwierdziły późniejsze wydarzenia na wyspie. Gdy w 1804 roku Francuzi opuścili Haiti, rząd nowopowstałego państwa uczynił dwie rzeczy w celu uhonorowania swoich polskich sojuszników. Po pierwsze, do konstytucji wpisano zapis, iż każdy Polak może natychmiast otrzymać obywatelstwo Haiti – jeśli tylko sobie tego zażyczy (prawo to obowiązywało aż do lat siedemdziesiątych XX wieku). Po drugie, polskim weteranom nadano ziemię wokół miejscowości Cazale.
W nowym świecie wyzwolonych niewolników – pogardzany dotąd ciemny kolor skóry był wartością najwyższą, dlatego Polaków w uznaniu ich zasług awansowano do najwyższej społecznie kategorii „noir – czarny”, stojącej wyżej w hierarchii niż spokrewnieni z francuzami Mulaci.
Rząd Haiti gwarantował Polakom pieniądze na powrót do Europy, jednak około 400 dawnych legionistów skorzystało z okazji awansu do kategorii „noir” i zostało na wyspie, dając początek społeczności „Polone”, skoncentrowanej wokoło Cazale. A więc szeregowi legioniści wybrali spokojne życie i wtopili się w lokalną czarnoskórą społeczność. Ślady ich obecności, można zobaczyć jeszcze do dziś na wyspie. Potomkowie mieszkańców „polskich” miejscowości mają karnację jaśniejszą od większości Haitańczyków, wielu z nich ma niebieskie oczy. Możliwe, że pomiędzy nimi znalazł się jakiś niebieskooki – Piton?
Właśnie, siedemdziesiąt kilometrów na północ od Port-au-Prince położona jest niewielka miejscowość Cazale. Otaczają ja trudno dostępne i prawie całkowicie pozbawione drzew góry.
Do wioski prowadzi tylko jedna polna, pełna dziur droga, która jest jednocześnie oknem na świat dla lokalnych mieszkańców. Tubylcy bardzo ucieszyli się z wybudowanych przez ostałych wśród nich białych ludzi mostów, dzięki którym nie trzeba było szukać brodów, aby pokonać pobliską rwąca rzekę. To tu właśnie nasi rodacy „odpowiedzialni” są za odmienność w dzisiejszym Cazale.
Na zakończenie dokonajmy bilansu strat Polaków na San Domino (Haiti). Z 3 półbrygady polskiej (113 francuskiej) ogółem przerzucono na wyspę ok. 2810 żołnierzy, z 2 półbrygady polskiej (114 francuskiej) ok. 2460 żołnierzy, ponadto kilku oficerów dostało się do sztabu generalnego armii Leclerca, potem Rochambeau, czyli można przyjąć, że ogółem zaangażowanych w wyprawie było ok. 5280 polskich oficerów, podoficerów i szeregowców.
Jeśli chodzi o oficerów należy przyjąć, że było ich w armii na San Domingo ok. 260. Odsetek strat w tej grupie wojskowych nie był tak ogromny jak początkowo sądzono, gdyż najprawdopodobniej utracono ok. 113 oficerów. Natomiast podoficerów i prostych żołnierzy powrócił niewielki procent – z obu półbrygad polskich, wróciło nieco ponad 200 żołnierzy. Ze spisanych (ok. 4000) zginęła w boju lub utonęła, jednak większość zmarła na skutek żółtej febry oraz wycieńczenia w niewoli murzyńskiej.
Blisko 500 naszych żołnierzy wcielili Anglicy na Jamajce do swych formacji, z tymi po latach spotkają się legioniści spod chorągwi Legii Nadwiślańskiej czy dywizji Księstwa Warszawskiego ponownie w Hiszpanii.
Tylko ok. 150 żołnierzy powróciło do polskich szeregów. Około 200 wywędrowało na Kubę, inni przedostali się do Stanów Zjednoczonych, skąd niektórzy okrętami przedostali się z powrotem do Europy.
Wreszcie – 400 Polaków, prostych żołnierzy pozostało na stałe na San Domingo. Osiedlenie się Polaków na Haiti było dość znacznym wydarzeniem dla lokalnej społeczności. Ci prości żołnierze z inicjatywy pierwszego cesarza Haiti, Jakuba I Dessaline, mieli zamieszkać skupieni w kilku grupach na Haiti, najwięcej z nich w okolicy górskiej wioski Cazale.
Na San Domingo nie udało się nigdy przywrócić niewolnictwa. Zwycięstwo kosztowało powstańców aż 80 tys. zabitych. Zginęło także ponad 4 tys. Polaków. Z tysiąca ocalonych, około 400 zdecydowało się zostać na wyspie. Generał Poinsot, w swoim raporcie twierdził, że przy życiu pozostało 16 oficerów i 200 polskich żołnierzy. Szymon Askenazy pisał o 30 oficerach i 300 żołnierzach.
Poniektórzy oficerowie z polskich legionów, po wykonaniu bojowego zadania zajęli się ... piractwem na okolicznych wyspach. kpt. Blumer, kpt. Wincenty Kobylański, czy por. Kazimierz Lux, przez kilka lat bogacili się łupiąc na karaibskich morzach. Kilkunastu Polakom z kpt. Ignacy Blumerem na czele, udało się dotrzeć na Florydę, gdzie załoga chciała założyć kolonię i wybrać na „króla” swojego dowódcę.
Na Haiti ponad 95 procent ludności to Murzyni, którzy jako niewolnicy bronili się kultem „woodoo” . Kult woodoo symbolizuje ceremonia, na początku której, mistrz ceremoniału przed uczestnikami, którzy wcześniej zostają opojeni lokalnymi płynami halucynogennymi, sam także w transie – odgryza łeb żywego koguta, albo węża. Tym wyczynem wprowadza wszystkich w trans, gdzie później dzieją się przeróżne cuda.
Praktyki te rozpoczęły się przed stuleciami, jeszcze w Afryce, gdzie do dziś są wciąż odprawiane.
Tam przemianą w zombie karano ludzi za ich przewinienia wobec współplemieńców.
Jeszcze mroczniejszą kartą voodoo zapisaną przez bokorów było tworzenie zastępów zombie z własnych krajanów, aby ich później sprzedać w niewolę. Zombie był niewolnikiem idealnym – pozbawionym woli, wykonującym na polecenie proste prace fizyczne. Zombie łączy się z voodoo, a voodoo głównie z Haiti.
Do haitańskiego voodoo, z biegiem czasu przeniknęła także tradycja polskiego katolicyzmu.
Popularna na wyspie Czarna Madonna, to nic innego jak kopia portretu Matki Boskiej Częstochowskiej przywiezionego w początkach XIX wieku na Haiti przez polskich żołnierzy w napoleońskich mundurach. Jasnogórski portret przedstawiający Matkę Boską o wyjątkowo ciemnej skórze szybko przyjął się wśród przesądnych haitańskich niewolników i Kreoli, którzy ponad 200 lat temu walczyli z napoleońską armią o niepodległość wyspy. Blizny, które ma na twarzy Matka Boska Częstochowska, pasowały do wojowniczych nastrojów, panujących wśród rebeliantów.
Do dziś zresztą – kreolska odmiana haitańskiego voodoo, czerpiąca z tradycji walki o niepodległość, jest znacznie gwałtowniejsza w obrzędach niż jej rdzennie afrykańska odmiana. Nic więc dziwnego, że Czarna Madonna, znana także pod nazwą – Ezili Danto, jest centralną postacią kultu – voodoo. Wojownicza proweniencja – Ezili Danto, przekłada się także na liturgię haitańskiej wersji Matki Boskiej Częstochowskiej. Składa się jej w ofierze wyborny miejscowy rum Barbancourt i świeżą wieprzowinę. Dziś mało który z mieszkańców Cazale pamięta jednak, skąd wzięła się na wyspie Czarna Madonna, albo inaczej – Ezili Danto. Jasny kolor skóry potomków legionistów Dąbrowskiego, który przez całe lata zapewniał im uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie, stał się w końcu ich przekleństwem.
Gdy na Haiti, wstrząsanym od początku niepodległości krwawymi przewrotami i coraz brutalniejszymi reżimami zapanował – Papa Doc Duvalier, dla Mulatów nadeszły ciężkie czasy.
Duvalier, wiejski lekarz ze skłonnościami do voodoo, nie ufał Mulatom, bo byli lepiej od niego wykształceni, ci od pokoleń rządzili Haiti. Gdy więc przejął władzę, oparł swój reżim nie tak jak poprzednicy na kreolskiej elicie, ale na potomkach czarnoskórych niewolników.
Narzędziem terroru stały się wierne dyktatorowi bojówki, które urządzały polowania na podejrzewanych o nielojalność Mulatów. Wielu ludzi zaczęło szukać azylu w okolicy Cazale, gdzie nie wyróżniali się tak bardzo od mieszkających tu potomków polskich żołnierzy. Dumni ze swojej odrębności mieszkańcy z trudem znosili reżim Duvaliera. Szwadrony śmierci tam również urządzały rzeź polskich Mulatów. Wpadały do miasta, paląc domy i gwałcąc miejscowe kobiety.
W odpowiedzi mieszkańcy Cazale podnieśli otwarty bunt, paląc budynek prefektury policji i portrety Duvaliera. 5 kwietnia dyktator wysłał do pacyfikacji Cazale 500 żołnierzy. Zabitych były dziesiątki. Spalono 80 domów, a gwałty dokonywane przez żołnierzy na jasnoskórych kobietach trwały przez wiele dni. Gwałty były realizacją bezpośrednich wytycznych dyktatora, który po latach dominacji Mulatów postanowił przywrócić haitańskiemu społeczeństwu, pierwotne afrykańskie korzenie.
Warty odnotowania fakt: w 1918 roku na statku Advence, z miejscowości Gonaives na Haitii do Ameryki przybywa najprawdopodobniej dwóch braci Etheart Piton, lat 24 oraz Christian Piton, lat 18.
Korzystano z ... BIBLIOGRAFII:
Askenazy Szymon: Napoleon a sprawa polska, t.1–3, Warszawa–Kraków 1918.
Korzon Tadeusz: Dzieje wojen i wojskowości w Polsce, t.2, Kraków 1912,
Kozłowski Eligiusz, Wrzosek Mieczysław: Dzieje oręża polskiego 1794–1938, Warszawa 1973.
Kukiel Marian: Dzieje wojska polskiego w dobie napoleońskiej 1795–1815, t.1–2, 1920
Skałkowski Adam: Polacy na San Domingo, Poznań 1921.