Andrzej Pitoń-Kubów
KSIĘGA RODOWA
KONFLIKTY · Bezużyteczni w Europie ...

... wysłani na Saint Dominique

A oto jak wyglądają zebrane dane dotyczące szeregowego „J. Piton” przed wyjazdem Legionów na Saint Dominique: Piton Jakobe, lat 30, wzrost około 6 stóp, oczy niebiesko-szare, włosy ciemny blond, nos prosty, noga zraniona powyżej kolana, urodzony w dominium, niedaleko Nowego Targu. Kawaler. Niepiśmienny. Uczestniczył w walkach w 1799-1800r.przeciwko Francji. Służba w Cesarskim wojsku: 6 konno-jegierski pułk – 1796-1800  we francuskim wojsku; 1 pułk piechoty w Legionach polsko-włoskich; po zlikwidowaniu Legionów – służba w Republice Cisalpińskiej; w 1802 r.wyjazd na wyspę.

W 1791 wybuchło tu powstanie niewolników pod wodzą religijnego kapłana animistycznych wierzeń „woodoo”. Potrzebne było wsparcie, jeśli ono nie nadejdzie, trzeba będzie poddać wyspę – pisał do swojego brata Józef Rogaliński, jeden z pięciu tysięcy polskich legionistów, którzy na rozkaz Napoleona przybyli na Haiti, aby spacyfikować powstanie murzyńskich niewolników.
Większość Polaków, którzy wyjechali na egzotyczną wyspę, zginęła w krwawych walkach w dżungli, innych zabiła żółta febra. Taki był kres marzeń o wolnej Polsce.

Kiedyś w przeszłości gdy Krzysztof Kolumb dotarł do wybrzeży wyspy, w 1492r., nazwał ją Hispaniolą; pod tą nazwą weszła w skład hiszpańskiego imperium kolonialnego. W XVI w. ludność autochtoniczna została niemal całkowicie wyniszczona. W późniejszym okresie – zachodnia część wyspy, penetrowana była przez francuskich piratów, którzy już w 1644 r. założyli tu Port-de-Paix. W 1697 r. na mocy traktatu z Rijswijk, wyspa przeszła we władanie Francji jako Saint-Domingue. Już jako kolonia francuska przeżywała rozkwit – Francuzi rozwinęli tu uprawę trzciny cukrowej, kawy, indygo, bawełny, sprowadzając do pracy na plantacjach niewolników z Afryki, którzy pod koniec wieku stanowili zdecydowaną większość mieszkańców kolonii.
Ludność San Domingo w końcu XVIII w., w tzw. części francuskiej wynosiła ok. 530 tys. Prymat na wyspie objęła jednak ludność biała, klasę średnią stanowili wyzwoleńcy, głównie Mulaci, a najniżej w hierarchii stali niewolnicy (zwykle Murzyni), dziesięciokrotnie liczniejsi od pozostałych grup. W II połowie XVIII w. nasiliły się glosy domagające się zniesienia niewolnictwa. Tymczasem w metropolii w 1789 r. wybuchła rewolucja, z którą uciemiężona ludność San Domingo wiązała wielkie nadzieje. Z chwilą, gdy zdano sobie sprawę, że sytuacja ludności niewolniczej nie ulegnie poprawie wybuchło w 1791 r. ponowne powstanie – 20 tys. niewolników w departamencie północnym. Wprawdzie udało się ten wielki ruch w znacznym stopniu uśmierzyć, jednak pozostały oddziały, które nie złożyły broni.

Przywódcę murzyńskiej rebelii, F. D. Toussainta Louverture’a, wsparli rywalizujący z Francuzami  Hiszpanie, okupujący sąsiednią Dominikanę. W 1793r. zostało tam zniesione niewolnictwo;
w 1794 Toussaint, aby nie dopuścić do opanowania, mocno osłabionego, wyzwolonego terenu przez otaczające wojska hiszpańskie bądź angielskie – znów przeszedł ze swym oddziałem na stronę Francji. Po okresie walk wewnętrznych oraz zwycięstwie nad wojskami interwencyjnymi hiszpańskimi (1796) i brytyjskimi (1798) proklamował w 1801 konstytucję Saint-Domingue, jako autonomicznego państwa sprzymierzonego z Francją i ogłosił się jego dożywotnim gubernatorem.

4.02.1794 r. we Francji ogłoszono wolność Murzynów. W 1795 r. na San Domingo nie było już ani Anglików ani Hiszpanów. Murzyński generał Toussaint-Louverture (taki przydomek otrzymał od Francuzów) został 2.05.1797 r. mianowany generalnym gubernatorem San Domingo; pod jego rozkazami było 20 tys. wojska. W 1801 r.Toussaint ostatecznie zajął ongiś hiszpańską część wyspy i 26.01.1801 r. w Santo Domingo ogłosił zniesienia tutejszego niewolnictwa.
W ten sposób cała wyspa znalazła się pod panowaniem gen. Toussaint-Louverture’a.
W myśl ogłoszonej 8.07.1801 r. konstytucji San Domingo miało podlegać specjalnym prawom, jakim później cieszyły się dominia po zniesieniu niewolnictwa i wprowadzonej równość wobec prawa.
Posunięcie to uznano za wrogie wobec Francji i dlatego rządzący Francją Napoleon Bonaparte zdecydował się interweniować zbrojnie. Potem na Wyspie św. Heleny przyznał: „Był to największy błąd, jaki popełniłem w rządzeniu – należało układać się z wodzami Murzynów.”
24.10.1801r. mianował wodzem całej wyprawy swego szwagra – Wiktora Emanuela Leclerca. W listopadzie i grudniu 1801 r. z Brestu i innych portów wypłynęło 14 283 żołnierzy.
Gen. Toussaint spodziewał się interwencji i dlatego od grudnia przygotowywał swoje wojska.
Leclerc osiągnął Samona Bay 29.01.1802 r. Od razu, w ciągu 3 tygodni lutego 1802 r., Francuzi przy niewielkich stratach opanowali główne punkty strategiczne wyspy. Armii murzyńskiej jednak nie rozbito.
W toku dalszych walk obie strony poniosły ciężkie straty. Francuzi blisko 5 tys. – dodatkowo ranni i chorzy. W tej sytuacji podjęto rozmowy i zawarto układ w myśl którego miano zaprzestać walk – jednak do końca tego nie zrealizowano, bowiem szereg pomniejszych dowódców kontynuowało walkę.
Niepodległościowe aspiracje Toussainta spowodowały jednak zbrojną interwencję francuską.   Jako sprzymierzeńcy Napoleona – uczestniczyli w niej także żołnierze Legionów polskich.

Haiti, od dłuższego czasu będąc kolonią francuską, na której wybuchło powstanie buntowników murzyńskich aby zyskać wolność, poparli polscy żołnierze napoleońskiego korpusu ekspedycyjnego, wysłanego przez Napoleona. Odłączyli się oni od francuzów z przyczyn – kto dziś wie jakich, może romantycznych, albo po prostu na tle ludzkich odczuć – pewna grupa oderwała się od dowództwa francuskiego i stanęli po stronie „Czarnych”. Zostali z nimi na dobre i złe.

Miejscowi do dziś mówią na nich po kreolsku „blanco” czyli „biali” albo Polone – Polacy. To Haitańczycy, którzy mają jaśniejszą skórę, a także bardziej europejskie niż negroidalne rysy twarzy.
Paradoks polega jednak na tym, że ta zapomniana przez Boga i ludzi karaibska republika jest związana z Polską bliżej niż jakikolwiek inny z egzotycznych krajów, których losowi od czasu do czasu poświęcamy naszą uwagę. To tam dogorywała silna w Polsce napoleońska legenda, która zamiast do kraju zaprowadziła naszych żołnierzy Legii Naddunajskiej na wojnę z murzyńskimi niewolnikami aby mogli stać się wyzwolonymi Kreolami, chcącymi zerwać zależność od kolonialnej Francji.
Legiony Polskie – jak wiemy powstają w styczniu 1797 r. we Włoszech na wniosek Agencji (gen. Jan Henryk Dąbrowski i Józef Wybicki); – uczestnicząc w walkach we Włoszech z Austriakami; I Legia pod dowództwem Karola Kniaziewicza, liczne zwycięża w bitwie pod Civita–Castellana; ale Legiony ponoszą także klęskę pod Magnano i w Mantui; natomiast w bitwie pod Hohenlinden w 1800 r. znaczący udział miała Legia Naddunajska (gen. Kniaziewicz).

Po pokoju zawartym w Luneville (1801 r.) Legiony opuszcza część legionistów (m.in. gen. Kniaziewicz), część jednak pozostaje na służbie włoskiej. Większość legionistów po skończonej wojnie we Włoszech staje się bezużytecznymi w Europie. Taka bezpaństwowość spowodowała, że nadawali się świetnie na francuskie mięso armatnie. Jak wiadomo najkrótsza droga z Italii do Polski wiodła ich przez Antyle. Początkowo nasi rodacy cieszyli się z nowej wyprawy. Karaiby, wydawały im się ciekawym i egzotycznym miejscem, a czarne wojska nie budziły strachu wiarusów, którzy już w niejednym kraju proch wąchali.
Nie słyszeli za wiele o tropikalnych chorobach, zwłaszcza o żółtej febrze, które to od początku zaczęły dziesiątkować Europejczyków. Walki były bardzo zacięte i prowadzone w wyjątkowo okrutny sposób. Jak głosi legenda, Polacy mieli okazywać współczucie i solidaryzować się z walczącymi o wolność niewolnikami, a ci z kolei mieli darować życie polskim jeńcom, w przeciwieństwie do Francuzów, którzy to schwytani, byli natychmiast mordowani na miejscu.

Kiedy w 1789 wybuchła Wielka Rewolucja Francuska, świat obiegło hasło: „Wolność, Równość, Braterstwo”. Jej przywódcy zakazali niewolnictwa, ale plantatorzy w koloniach wcale nie zamierzali być posłuszni wobec nastałego nowego prawa. Nie wyzwolili swoich „Murzynów”, dlatego niewolnicy chwycili za broń. W najbogatszej francuskiej kolonii wybuchło powstanie, które stało się solą w oku kolejnych rządów w Paryżu.

Jak zauważyliśmy w 1802 roku Napoleon wysłał korpus ekspedycyjny pod dowództwem swojego szwagra – gen. Leclerca, który miał skutecznie zdławić niewolnicze powstanie.
Wraz z nim na wyspę dotarł także pierwszy Polak, generał Władysław Jabłonowski zwany „Murzynkiem” – owoc romansu arystokratki z czarnym lokajem; był on kolegą szkolnym Napoleona, weteranem insurekcji kościuszkowskiej oraz Legii Naddunajskiej.
Oszukani, posłani w zbrodniczy kontekst żołnierze, wierzyli że walczą o Polskę, jej niepodległość i odrodzenie. Bo przecież „dał nam przykład Bonaparte jak zwyciężać mamy…” i ciągłe tłumaczenie, że z losem cesarza i jego armii zdawał się splatać nierozerwalnie los wymarzonej Polski.

W Europie panował akurat chwilowy pokój. Wydawało się, iż Napoleon spełnił już swoje ambicje, a tym samym nie ma szans na marsz w kierunku Polski. Sprawa naszego kraju także była całkowicie przegrana. Niejedni polscy żołnierze uważali więc, że dalsza służba dla Francji nie ma sensu. Tym bardziej służba na końcu świata, połączona z walką przeciwko pragnącemu jak my wolności ludowi.  Lecz inni legioniści uważali ... skoro nie mamy innych perspektyw – to dobrze zaznać przygody w egzotycznym kraju oraz zdobyć trochę wojennych łupów. Niezależnie od osobistych refleksji, tysiące Polaków zaokrętowano do Haitii.

Właśnie 15.08.1802r. przybył do Cap Francais pierwszy Polak, gen. Władysław Jabłonowski. Został skierowany wraz z francuskim desantem do spacyfikowania okolic Port au Prince. Przypadło mu dowództwo dywizji Artibonita. 5 września, gen. Jabłonowski zlikwidował oddział Cotreau.
Powstanie mimo pojedynczych sukcesów francuskich stale się rozwijało, jednocześnie wzrastała śmiertelność w wojsku Leclerca na skutek żółtej febry. Doszło do tego, że w sierpniu i wrześniu umierało przeciętnie 100 wojskowych dziennie.

Latem 1802 r. Bonaparte zdecydował się na wysłanie nowych wojsk na San Domingo. Na wyjazd została wytypowana 3 polska półbrygada liniowa z Livorno. Nastawiona republikańsko, nie chciała przejść na żołd Królestwa Etrurii głosząc, że woli raczej służbę kolonialną. Ponieważ Toskańczycy również nie chcieli ponosić kosztów utrzymania półbrygady, Bonaparte uznał, że najlepsze wyjście to skierowanie jej w charakterze francuskiej półbrygady liniowej do francuskiej kolonii.
Szefem 3 półbrygady polskiej został Francuz – Fortunat Bernard.

Na San Domingo wypłynęło 2570 Polaków. Wśród nich znalazł się także Jakobe Piton, który po przyjeździe na Saint Dominique wylądował w porcie Cap Francis 02.09.1802 r. Tu został przydzielony do 2 kompanii 1 batalionu – pod dowództwo por. Jana Rogalińskiego.

Podróż odbywała się w złych warunkach. Żołnierzy stłoczono pod pokładem, bez wentylacji, hamaki dostali tylko oficerowie, natomiast reszta otrzymała zetlałe sienniki.
Był początek września 1802 roku, gdy na nabrzeże w Cap Francais, po 34 dniach żeglowania wysiadali żołnierze w niebiesko-czerwonych legionowych mundurach. Przybyłym posiłkom przyglądał się zdegustowany generał Charles V. E. Leclerc.
Młody dowódca francuskich wojsk kolonialnych dostrzegł blade twarze i liche, wybrakowane uzbrojenie swoich nowych podwładnych. Nie miał jednak wyboru – musiał natychmiast rzucić tych ludzi do walki w głębi haitańskiej dżungli. Początkowo wyspa olśniła Polaków swą egzotyką, rychło jednak doświadczono przykrych stron San Domingo: upały, gady, płazy, kleszcze. Te pierwsze dolegliwości były tylko wstępem do prawdziwych okropności tej wojny: następstw żółtej febry i okrucieństwa powstańców murzyńskich.
Trzy miesiące później generał Leclerc (szwagier Napoleona) już nie żył. Umarł na żółtą febrę.
Ta sama choroba bardzo mocno zaczęła dziesiątkować szeregi żołnierzy Legionów Polskich (przemianowanych na 2. i 3. półbrygadę polską).
Francuski ppłk. Dronin de Bercy opracował taktykę walki z Murzynami. Według niego, każdy oddział musi się ubezpieczać z przodu i z boków, postępować jak najciszej, odpoczywać bez ognisk; należy porzucić szyk zwarty a posuwać się jeden za drugim, czujnie i z gotowym do strzału karabinem. Do nieprzyjaciela podchodzić cicho (bez okrzyków czy śpiewów), kryjąc się za różnymi przeszkodami naturalnymi, uderzać od frontu połową sił – pamiętając o tym by drugą przeznaczyć do obejścia. Zwracał również uwagę na zasadzki. Zasady te niestety na ogół nie były respektowane przez Polaków, trzymających się kurczowo zasad regularnej wojny. Działalność Polaków w okresie pierwszych 6 tygodni ograniczała się do walki z nieregularnymi oddziałami powstańców przy boku zaprawionych wojsk francuskich i znających dobrze ten teren wiernych generałów mulackich i murzyńskich.
1 batalion polski pod wodzą Michała Gabriela Wodzińskiego wylądował w Cap Francais 2.09.1802 r. i wszedł w skład lewej dywizji północnej gen Jana Boudeta, którego 25.09 zastąpił gen. Bernard Clauzel. Batalion polski włączono do kolonialnej brygady Mulata gen. A. Clervaux. Nieco później brygada Clervaux’a (pod którym służył Jakob Piton) została skierowana do prawej dywizji północnej. Na skutek tego 2 kompania 1 batalionu pod dowództwem por. Jana Rogalińskiego i 5 kompania pod dowództwem kpt. Jana Bukowskiego wzięły udział w akcji pod Dendon.
Stosunkowo obronną ręką wyszła 4 kompania kpt. Feliksa Grotowskiego, która została skierowana z transportem żywności do Marmelade, obleganego przez powstańców.
Drogą pertraktacji udało się Polakom i Francuzom wyjść z zagrożonego miasteczka.
7 października w Acul zebrała się cała brygada Clervaux, po czym udała się do Haut Cap.
Wkrótce, w nocy z 13 na 14 października, mulackie brygady Petiona i Clervaux przeszły do powstania. Batalion Wodzińskiego nie dał się jednak zaskoczyć i przebił się do Fort Jeantot pod Cap, podczas obrony którego świetnie spisali się Polacy pospołu z Francuzami odpierając aż 7 ataków. 26 października powstańcy zaatakowali Cap Francais, którego m.in. bronił polski batalion – 22 oficerów oraz 642 podoficerów i żołnierzy. Po pierwszej wymianie strzałów dwa bataliony kolonialne zaczęły ostrzeliwać Francuzów i Polaków. Prawdopodobnie wtedy zginął szef 1 batalionu Michał Wodziński. Francuzi wycofali się do Fortu Petite Ause. Z 1 batalionu zostały odcięte trzy kompanie pod dowództwem kpt. Franciszka Krzyszkowskiego.
Polacy bronili się w samotnie stojącym budynku, kiedy jednak brakło amunicji podpalili budynek.
Na niedobitki 1 batalionu polskiego wycofanego do Cap spadła z kolei klęska żółtej febry.
1 batalion lądujący 2 września 1802 r. liczył 984 ludzi, w listopadzie 1802 r. było ich ok. 150, a za kilka miesięcy później, 23.09.1803r. żyło jeszcze 6 oficerów i tylko 14 żołnierzy.