Andrzej Pitoń-Kubów
KSIĘGA RODOWA
KONFLIKTY · Nie było ucieczki ...

Nie było ucieczki ...

Od strony Chochołowa przybył konno sześcioosobowy oddział austriacki, który rozpoczął w okolicznych przysiółkach przymusowy pobór do armii austriackiej. Przyjeżdżali wczas rano albo pod sam wieczór, kiedy wszyscy domownicy byli zazwyczaj w domu. Podczas takich niespodziewanych najazdów nie obywało się bez szamotaniny. Takim to sposobem udało im się ujarzmić ... a następnie odstawić na siłę do Czarnego Dunajca, kilkunastu młodych ludzi. Mężczyźni niechętnie wstępowali do austriackich szeregów.
Wieść o stosowanych praktykach szybko rozniosła się po dziedzinach. Prawdopodobnie trwająca – gdzieś tam w świecie – austriacka wojna, potrzebowała do armii nowego narybku, nowej krwi.
Mieszkańcy niektórych wiosek odważnie stawiali czynny opór. Witowianie i Kierzanie – stanęli okoniem, postawili czoła przymusowi. Większość zmobilizowanych rozbiegła się do domów.
Pod wieczór Austriacy zostali zaatakowani przez dezerterów i okolicznych chłopów, którzy pomogli odbić wcześniej zmobilizowanych rekrutów. Rozbrojono hajduków ... ich i dowódcę wraz z końmi grzecznie odstawiono do granicy Podczerwonego i Dunajca.
Następnego dnia powiększony oddział z Czarnego Dunajca zjawił się ponownie, w znacznie większej sile, aresztowano kilku z uczestników wcześniejszej rebelii i odstawiono do kamery w Witowie.

Na Szeligówce i Pitoniówce było tylko 7 szałasów zamieszkałych przez spokrewnione ze sobą rodziny. Utrzymywali ze sobą bardzo przyjacielskie stosunki z racji, że każdy był drugiemu potrzebny. Prawie nigdy nie dochodziło do waśni pomiędzy rodzinami, bo tylko razem byli w stanie pokonać niemal każde zewnętrzne zagrożenie. Powodowało to, że wszyscy razem czuli się także bezpieczniej. Miało to jeden efekt uboczny, wszyscy żyli niemal odcięci od reszty świata, zanim skontaktowali się z kimś obcym. Nic więc dziwnego, że któregoś dnia mały oddział austriackich filanców złożył im wizytę.

Każdy ród ma swoje tajemnice, ciekawe zapomniane historie i ulotne postacie ludzi którzy je tworzyli, o których zapomniano, a ich piękne dzieje należy się przypomnieć.

Warto tu wspomnieć historię Wojciecha Pitonia, ur. 01. 04. 1773 r., syna Sebastiana, oraz jego stryjecznego brata – Jakuba Pitonia, syna Wojciecha, ur. 21. 06. 1772 r.
Obydwaj zostali zmobilizowani w tym samym dniu w 1795 roku, podczas jesiennego poboru do austriackiej armii wraz innymi 37 poborowymi, odstawionymi do komisji w Czarnym Dunajcu, a stąd, pod eskortą konnych strzelców, udali się w kierunku Wadowic, Żywca ... aż do Cieszyna.
W wojsku obydwaj zostali rozdzieleni i przydzieleni do zupełnie innych jednostek. Wpłynęło to w oczywisty sposób na los tych osób, które są przedmiotem tego opowiadania.

W 1793 r. miał miejsce kolejny rozbiór Polski. Wynikiem tej sytuacji było powstanie w 1794 roku, na czele, którego stanął Tadeusz Kościuszko i rozpoczęły się walki, które przy niezdarnym dowództwie rosyjskiej armii szybko dały przewagę Polakom. Wszystko zmieniło się po przybyciu dla zdławienia powstania feldmarszałka Suworowa, który szturmem wziął Pragę i 10 października rozgromił polskie oddziały pod Maciejowicami. Powstanie było zdławione, naczelnik powstania Tadeusz Kościuszko dostał się do niewoli. Nastąpił trzeci rozbiór Polski w 1795 roku.
Państwo polsko-litewskie na więcej niż 120 lat zniknęło z map Europy. Wydarzenia te miały decydujące znaczenie w formowaniu opozycji i sprzeciwu polskiej ludności.
Szlachta we wszystkich trzech zaborach została pozbawiona swoich obywatelskich, politycznych praw i niewyobrażalnej dla dworzan z innych krajów, wolności. Duża liczba szlachty nie posiadającej ziemi, nazywana w Polsce zaściankową, była pozbawiana szlachectwa i wykreślana ze spisu szlachty. Zapisano ich jako mieszczan, bądź chłopów. Wszystko to było związane z tym, że Polska była jednym z nielicznych państw, w których odsetek szlachty dochodził do 20%.
W tym czasie w innych europejskich krajach, procent szlachty stanowił tylko 3 –5%.
Katolickie duchowieństwo również straciło bardzo wiele swoich przywilejów. W Cesarstwie Austriackim wciąż, co prawda, panował katolicyzm, ale duchowieństwo i kazania było poddane ścisłej kontroli. Tym sposobem duchowieństwo traciło możliwość wpływania na swoich wiernych.
Monarchowie trzech krajów uczestniczących w rozbiorze Polski, zażądali, by odtąd kontakty z papieżem odbywały się tylko za ich pośrednictwem. Cały czas w grę wchodziła możliwość nie tylko rozpadu wielkiego kraju, ale również całkowita utrata władzy przez dynastię Habsburgów. Ponieważ wrzenie rewolucyjne pojawiło się w kilku innych krajach Monarchii jednocześnie, władze nie miały możliwości rozprawienia się z nimi w tym samym czasie.
Palący był głównie problem rewolty we Włoszech.

Chłopi wraz z rozbiorami otrzymali przymus służenia w armii, służba w niej ciągnęła się latami i wynosiła w Austrii 12 –18 lat, ale w Rosji 25 lat. Powoływano pod broń mężczyzn między 19 a 29 rokiem życia. Niemcy, Czesi i mieszkańcy Galicji mieli odsłużyć 18 lat, po czym przechodzili do Landwehry ... (w każdej chwili mogli zostać powołani z powrotem do służby czynnej) na dalsze 13 lat, Włosi i Tyrolczycy służyli 8 lat, natomiast Węgrzy – dożywotnio.
Zmiany społeczno-polityczne końca XVIII i początku XIX wieku spowodowały, że życie pod zaborem w Galicji przestało być atrakcyjne. Najdokuczliwszą zmianą pod zaborem dla ludności wiejskiej Galicji była przymusowa służba wojskowa. W czasach Rzeczypospolitej chłopi nie odbywali służby wojskowej, ponieważ była ona przywilejem zastrzeżonym tylko dla szlachty bądź wybrańców.
W Cesarstwie Austriackim służba wojskowa stała się przymusowa. Nowa powinność spadła przede wszystkim na najbiedniejszych chłopów. Zamożniejsi korzystali z protekcji władz i urzędników cesarskich. Starano się pod przeróżnymi pozorami o ich całkowite zwolnienie lub urlopowanie.
Rekrutacja do wojska austriackiego (a trzeba tu zauważyć, że początkowo służba wojskowa była dożywotnia, a dopiero później, od 1802 r., ograniczono ją do 12 lat) odbywała się w ten sposób, że bandy zbrojnych ludzi (Austriaków) najczęściej w nocy napadały na wsie, przy czym wszystkich młodych i zdolnych do noszenia broni chwytano, wiązano lub zakuwano w kajdany i odstawiano do siedziby cyrkułu jak pospolitych zbrodniarzy. Rekrutów nie czekało więc nic dobrego.
Opuścić na zawsze strony rodzinne, rozstać się z rodziną, krewnymi i przyjaciółmi, puścić się w dalekie i obce kraje, dźwigać ciężki karabin, cielęcą torbę (tornister) w dodatku uczyć się mowy nieludzkiej ... (tak wówczas nazywano mowę niemiecką) – to wszystko było dla górali czymś strasznym, okropnym, niepojętym. Kto mógł uciekał więc w niedostępne góry.
W rezultacie do wojska brano komorników, chałupników i zagrodników, czyli tzw. proletariat wiejski. Liczne patenty, nakładające kary na zbiegłych i kaleczących się dla uniknięcia służby wojskowej, świadczą o zaciekłości oporu, jaki władzom austriackim stawiała biedota wiejska.
Przed poborem uciekano na Węgry, na Bukowinę, w trudno dostępne góry.
Podhalańscy górale przy pierwszej nadarzającej się sposobności starali się uciec z wojska.
W landwerze i rezerwie obowiązywał język niemiecki, przez co galicyjscy rekruci od razu byli narażeni na kłopoty. Ponadto istniał pogląd, że zanim z galicyjskiego chłopa stanie się pełnowartościowy żołnierz, musi on zebrać solidny wycisk i kilkaset kijów, co oczywiście nie pozostawało bez wpływu na decyzję o ucieczce z wojska.
Służba w armii monarchii austriackiej trwała przez wiele lat, a odstraszał od niej młodych mężczyzn sprzeczny z ich tradycją kulturową rygor wojskowy i konieczność opuszczenia swojego środowiska, stąd też często uciekali masowo albo przed poborem, albo już po wcieleniu do armii i zasilali zbójnickie kompanie, gdyż jako dezerterzy, absolutnie nie mieli do wsi powrotu.
Do służby wojskowej zniechęcały wybrańców nie tylko trudne warunki oraz nadużycia rotmistrzów, którzy odbierali im własne odzienie i rynsztunek. W polu podczas walki czekała wybrańca śmierć w bitwie lub z głodu. A jeśli udało mu się powrócić szczęśliwie do rodzinnej wsi, to przekonywał się, że wszystkie jego trudy, rany, mozoły i przelana krew za nic były cenione.
Stosunek więc chłopów do służby wojskowej siłą rzeczy nie mógł być inny tylko negatywny.
Chłop szedł do wojska, gdy nie było innego wyjścia, lecz gdy tylko nadarzyła się okazja, najchętniej uciekał z szeregów. Problem ten był powszechny w całej armii austriackiej.

Szczególnie na Podhalu uciekinierzy byli głównym elementem, zasilającym szeregi zbójnickich towarzystw, które na przełomie XVIII i XIX wieku przeżywały swój ostatni okres świetności.
Prawo austriackie było bezwzględne dla dezerterów z wojska, z których wielu pochodziło z Galicji. Za dezertera uważano każdego żołnierza, którego złapano bez przepustki, zaświadczenia urlopowego bądź rozkazu wyjazdu. Nikt jednak nie chciał służyć w wojsku po kilkanaście lat.
Dlatego władzom austriackim problem dezercji przysparzał zawsze wielu trudności.
Kary pieniężne za dezerterów płaciła rodzina. Rodzicom dezertera groziła kara do 5 lat więzienia, żonie – do 2 lat. Sam dezerter, czy też z dalszego wyboru zbójnik, tracił prawo do dziedziczenia majątku.
Dowództwu nigdy nie udało się dokonać dokładnego spisu całości ludności podlegającej obowiązkowi uczestniczenia w wojskowych mobilizacjach, niemniej do końca czerwca liczyła ona około 20 000, a w listopadzie już 40 000 poborowych. Oczywiście liczba ta oznaczała jedynie potencjalne możliwości mobilizacyjne, a nie realną siłę zbrojną.
Armia nie była jednolita narodowościowo, tak jak i samo cesarstwo.
Każdy komitat wystawiał zależną od liczby zobowiązanych do służby ilość plutonów i kompanii.
Te ostatnie (po sześć) łączono w bataliony. Większe miasta i miejscowości również wystawiały własne oddziały. Formowano zarówno piechotę (do końca czerwca było 116 batalionów), kawalerię ... (48 dywizjonów) jak również artylerię (ale tylko w większych miastach).

Pułki w okresie pokoju odbywały mordercze marsze z jednego krańca kraju na drugi.
Powodem tego była zarówno niedostateczna liczba miejsc koszarowych jak i konieczność odizolowania żołnierzy od domów (olbrzymie odległości od rodzinnych stron miały uniemożliwić dezercje) oraz przekonanie, że długie marsze są najlepszą szkołą dla żołnierzy i oficerów. Łatwiej również było zaprowadzać porządek w zbuntowanych czy „wrzących” prowincjach wojskami obcej narodowości.
Władze mistrzowsko wykorzystywały animozje narodowościowe. Jedynie jednostki Landwehry pozostawały cały czas w miejscu ich organizacji. Generalicja uważała, że najlepszą szkołą dla oficera jest służba przy jednostce ... teoria marszów ze wschodu na zachód i z północy na południe, przez co kadra oficerska nabierze wystarczającego doświadczenia w dowodzeniu.
Pojedynczy żołnierz poza marszem nie mógł się wprawiać w sztuce obchodzenia z bronią, bowiem rocznie do ćwiczeń w strzelaniu przewidywano jedynie 10 ładunków karabinowych na głowę. Na wyposażeniu znajdowało się około 40 000 karabinów, czyli broń palną posiadał co dziesiąty, reszta musiała się zadowolić innymi narzędziami samoobrony.
Wcieleni ćwiczyli pod okiem oddelegowanych z jednostek liniowych podoficerów.

Dwa bataliony grenadierów i dwa baony piechoty liniowej znajdowały się w Wiedniu. We Włoszech obecny był kolejny batalion grenadierów i 16 batalionów piechoty, a w Galicji dalsze siedem batalionów piechoty. Dwie trzecie jazdy również nie było obecne – bo po jednym pułku huzarów znajdowało się na Morawach, w Czechach, Wiedniu, dwa pułki stacjonowały we Włoszech, a trzy w Galicji.
Podstawowym rodzajem wojska była oczywiście piechota. Każdy batalion był samodzielny, dzielił się na 6 kompanii, struktury pułkowe nie istniały. Lekka kawaleria składała się wyłącznie z huzarów, z czego 9 pułków było starych (wywodzących się z dawnej Monarchii ), a 8 było nowych.
Większość szwadronów stworzona z nowych pułków była niegotowa pod koniec roku do działań, trzon kawalerii stanowili więc starzy doświadczeni żołnierze. Dowódcy polowi wciąż dopracowywali się własnych zasad w toku paroletnich kampanii. Zarówno pułki liniowe jak i lekkie były szkolone do wykonywania wszystkich manewrów do walki w tyralierze.
Lekka piechota była najbardziej szkolona w strzelectwie i w wykonywaniu wszystkich manewrów w szybszym wojennym tempie.
Jeżeli batalion liniowy maszerował w tempie 70 – 80 kroków na minutę, to lekki 80 – 90 kroków na minutę. Żołnierz piechoty lekkiej był z reguły mniejszej postury co znacznie ułatwiało mu poruszanie się w terenie trudniejszym jak lasy, zagajniki czy wzgórza.
Ponieważ żołnierze lekkiej piechoty częściej niż piechota liniowa walczyli w luźnej tyralierze, ćwiczeni byli do samodzielnego działania i oceny sytuacji. Tu jak nigdzie indziej bardzo liczyła się inteligencja i instynkt samozachowawczy. Teoretycznie w linii strzelać mogły wszystkie trzy szeregi, lecz w praktyce trzeci szereg zajmował się jedynie nabijaniem broni i podawaniem jej do drugiego szeregu. W armii austriackiej żołnierze z trzeciego szeregu często używani byli do walki tyralierskiej.

Kompania podzielona była na dwie sekcje. Na skrzydłach każdej sekcji, w każdym rzędzie stawali niedowodzący podoficerowie, za sekcją dowodzący nią porucznik. Na prawym skrzydle kompani stawał wraz z doboszami dowodzący nią kapitan. Linia z powodu swojej długości (dochodzącej czasem nawet do 300 m) była mało ruchliwa. Jej wrażliwość na wszelkie przeszkody terenowe (płoty, kępy krzewów czy choćby pojedyncze drzewa), zmuszała dowódców do częstego zatrzymywania się w celu zrównania szeregów. Słabo wymusztrowana piechota już po kilkudziesięciu metrach łamała szyk i poruszała się gęsta tyralierą, co zmniejszało kontrolę nad oddziałem.
Do poruszania się na polu bitwy oraz ataków na broń białą, piechota formowana była w kolumny.
Aby utworzyć czworobok z linii potrzeba było 100 sekund, z kolumny 30 sekund, jednak w czasie bitwy, gdy widoczność ogranicza dym z armat i broni ręcznej, gdy wystąpiły liczne ubytki w kadrze, a komunikacja z żołnierzami będącymi w sytuacji stresowej bywała utrudniona, to wynik do 5 minut ... nie był czymś niezwykłym.
Formacje czworoboku miały różną głębokość: od 3 do 6 szeregów i były zawsze najeżone bagnetami (tylko dwa pierwsze szeregi mogły nastawić bagnet), w środku czworoboku ustawiali się oficerowie dowodzący swoimi kompaniami, na samym końcu był tabor, chowano tam też rannych.
Nastawione bagnety powstrzymywały kawalerię, gdyż koń instynktownie zatrzymywał się przed nimi. Kawalerzysta nie był w stanie zaatakować piechura bez wystawienia się na pchniecie bagnetem czy uderzenie kolbą. Do szarżującej kawalerii oddawano salwę z odległości 15 do 60 kroków. Salwa z większej odległości była mało skuteczna i nie robiła wrażenia na kawalerzystach. Salwa oddana z odległości 5 czy 10 kroków była bardzo skuteczna, lecz istniało duże niebezpieczeństwo, że zabite i ranione konie wpadną na ścianę czworoboku i powalą ją, co z reguły kończyło się zagładą piechoty.

W czasie bitwy żołnierz nie ma takiego komfortu strzeleckiego, jak na strzelnicy. Działa w stresie, w stanie ciągłego narażania swojego życia, jego ruchy są szybkie, ale przez to mniej pewne, chaotyczne. Ładowane „na szybko” muszkiety często nie wypalają, niedoświadczony żołnierz zapomni podsypać prochem panewkę, nie wymieni zużytej skałki czy nie przeczyści lufy z niedopalonego prochu. Skuteczność ognia znacznie zmniejsza dym powstający w wyniku spalania się prochu, który w 2/3 składał się z saletry. Batalion po oddaniu dwóch, trzech salw okrywał się chmurą gęstego dymu, przez który żołnierz często nie mógł dojrzeć końca lufy swojego muszkietu. Niekiedy zdarzało się, że od tlącego się papierka spłonki po ładunku zapalała się sucha trawa, co dodatkowo potęgowało dym i popłoch.
Bardzo często linie „zmieniały” się w podłużne kolumny, kiedy to mniej waleczni żołnierze chowali się za plecami swych odważniejszych kolegów, co znacznie zmniejszało siłę ognia całego batalionu.
Sporym problemem w armiach było zjawisko, które można nazwać „nadmierną uczynnością względem rannych”. Każdy raniony był odnoszony przez kolegów na tyły. Była to doskonała okazja do opuszczenia szeregów i uniknięcia walki. Skala tego zjawiska była ogromna. Każdy ranny „zabierał” dodatkowo z szeregu 2 – 3 żołnierzy. Część z nich wracała z powrotem do batalionu, jednak większa część „przeczekiwała” bitwę na tyłach, a jeszcze inni po prostu udając rannych chyłkiem dezerterowali. W czasie bitwy na tyłach bardzo często włóczyło się bezcelowo  nawet kilka tysięcy żołnierzy. Starano się temu zapobiec zakazując opuszczania szeregów, lecz miało to tę wadę, że jęki i błagania o pomoc rannych kolegów skutecznie demoralizowały walczących.
Tyrolska i austriacka lekka piechota była wyposażona w nowsze sztucery. W 1793 r. utworzono batalion karabinierów uzbrojony w takie sztucery – jednak rozwiązano go tego samego roku.
Później w sztucery wyposażono jedynie oficerów w kompaniach piechoty liniowej i lekkiej.

Angielski sztucer Baker’a był prawdopodobnie najcelniejszą bronią palną w czasie wojen napoleońskich. Na strzelnicy jego skuteczność ze 100 kroków (ok. 70 m) wynosiła pewne 100%.
Sztucer taki miał dwie istotne wady: wymagał o wiele więcej czasu na ładowanie niż muszkiet i musiał być dobrze wyczyszczony przed ponownym użyciem, ponieważ łatwo się zapychał (miał gwintowaną lufę, w której osadzał się niedopalony proch). To czyniło go niepopularnym wśród piechoty walczącej w luźnym szyku, gdzie szybko i sprawnie nabita broń dawała większą gwarancję bezpieczeństwa.
Wojskowi teoretycy uważali, że dając piechocie broń dalekiego zasięgu, będzie ona wolała raczej strzelać i ciężko ją będzie poderwać do koniecznego niekiedy ataku i walki na bagnety.
Prawdziwa siła oddziału nie pochodzi z jego rzeczywistej liczebności czy uzbrojenia, lecz o jej sile oraz mocy rażenia – decydują wyszkoleni żołnierze.
Wyjście przeciwnikowi na flankę albo tył dawało zawsze pewność żołnierzom. Są święcie przekonani, że znajdują się w uprzywilejowanym położeniu w stosunku do przeciwnika, nacierając bez obawy, są pewni swojej siły. To przekonanie o wyższości i lepszym położeniu nad przeciwnikiem może zmieniać się drastycznie. Batalion, który dzielnie walczy prowadząc wymianę ognia z przeciwnikiem, w jednej chwili może stracić ochotę do walki i uciec, gdy na jego flance pojawi się kolejny wrogi oddział.
Na polu bitwy prawdziwym wrogiem jest strach, a nie bagnet czy kula ... mówił (Robert Jackson).

Atak na linie przeciwnika przebiegał najczęściej w ten sposób: bataliony sformowane w kolumny ruszały na przeciwnika. O ile było to możliwe, wykorzystywały ukształtowanie terenu dla zmniejszenia strat od artylerii (wzgórza, wąwozy, lasy), lecz przeważnie ostatnie 500 m szły przez otwarty teren. Przeciwnik, jeżeli miał artylerię, otwierał ogień, na początku kulami pełnymi a potem także i kartaczami. Jeżeli ogień był celny, atakujące kolumny przyspieszały marsz. Piechota poruszała się zazwyczaj w jednym z pięciu temp: 75 kroków na minutę; 85 – 90 kr./ min; 100 kr./ min; 120 kr./ min; 200 –250 kr./min.
Oczywiście, im szybsze tempo marszu, tym trudniej utrzymać spójność szyku, dlatego przyspieszano stopniowo, w miarę zbliżania się do przeciwnika. Teren odgrywał także dużą rolę. Błotnista ziemia mogła skutecznie spowolnić natarcie, a przez to atakujący był dłużej wystawiony na ogień artylerii. Stres i podniecenie żołnierzy mogły spowodować, że zaczną oni biec, dezorganizując szyk. Szybki bieg w błocie mógł skończyć się już po 100 metrach, kiedy żołnierzom zaczynało brakować tchu, co powodowało często zatrzymanie kolumny, a gdy ta już raz stanie, bardzo ciężko jest oficerom zmusić ją do ponownego ruszenia. Gdy atakujący znalazł się od nieprzyjaciela w zasięgu strzału z broni ręcznej, zaczynało rozwijać się w linię i rozpoczynała się wymiana ognia lub, jeżeli dowódca chciał uderzyć na bagnety, tylne szeregi kolumny przyspieszały kroku i zmniejszały odległość do pierwszego.
Tutaj mogło się zdarzyć wszystko. Przeciwnik mógł oddać kilka salw i jeżeli kolumna nadal nacierała, uciec lub walczyć dalej.

Do opisywania sposobu walki; skorzystałem z materiałów pomocniczych ... Robert Bielecki, Andrzej Tyszka, Dał nam przykład Bonaparte. Wspomnienia i relacje żołnierzy polskich 1796 – 1815, Kraków 1984.

W maju 1797 roku w legionach polskich Dąbrowskiego według różnych danych było od 7 do 9 tys. żołnierzy, którzy walczyli we Włoszech. Jan Henryk Dąbrowski zaczął formować polskie legiony dla pomocy rewolucyjnej Francji, w jej wojnach z europejskimi dzierżawcami, co znalazło gorący oddźwięk w polskim narodzie. Główną ideą, którą głosił, aby przyciągnąć do armii Polaków, byłoby zwycięstwo Francji nad Austrią, Prusami i Rosją umożliwiające odzyskanie przez Polskę utraconej niepodległości . Dąbrowski zgłosił się do naczelnego dowódcy wojsk francuskich we Włoszech, generała Bonaparte i ten wydał zgodę na formowanie polskich legionów w nowo utworzonej Lombardii.
Dowodzili nimi Dąbrowski i Kniaziewicz. W każdym legionie były trzy bataliony i jedna artyleryjska dywizja. Do legionów zaciągali się emigranci i jeńcy wojenni wzięci do francuskiej niewoli w różnych wojennych potyczkach, służąc w wojsku monarchii austriackiej.

Ale wróćmy jeszcze pamięcią do czasów wcześniejszych.
Upadek powstania kościuszkowskiego (1794) przesądził sprawę ostatecznego podziału ziem polskich. 24 października 1795 roku trzy mocarstwa podpisały porozumienie porozbiorowe. Po przewlekłych sporach 24 X 1795 państwa rozbiorowe ustaliły granice podziału pozostałych ziem polskich. W listopadzie 1795 roku abdykował Stanisław August Poniatowski. W 1796 roku ostatecznie rozgraniczono ziemie polskie, a w 1797 roku trzy mocarstwa rozbiorowe uzgodniły, ze państwo polskie oraz imię Polski nigdy już nie zostanie wskrzeszone. Nigdy więcej nie pojawi się na żadnych dokumentach, mapach ani w dyskusjach międzynarodowych. Nastąpił kres państwa polskiego, które na 123 lata zniknęło z mapy Europy.
Rzeczpospolita przestała istnieć, ale pozostał naród, język i tradycja. Zaborcy zlikwidowali państwowość polską, lecz nie potrafili unicestwić polskości.

Głównym inicjatorem III rozbioru byli Habsburgowie, rządzący Austrią, chcący powetować sobie brak udziału w II rozbiorze i swe niepowodzenia w wojnie z rewolucyjną Francją.
Oprócz starostwa spiskiego, nowotarskiego, czorsztyńskiego i innych terenów uzyskanych podczas I rozbioru w 1772, którym to nadano nazwę Galicji i Londomerii, Austriacy weszli w posiadanie reszty Małopolski z Krakowem oraz części Podlasia i Mazowsza. Granice zaborów uzgodniono ostatecznie po długotrwałych negocjacjach w październiku 1795 roku. Traktat rozbiorowy pomiędzy Rosją, Austrią i Prusami został podpisany 24 października 1795 roku.

Służba Polaków w armii austriackiej miała niezwykle długą historię, sięgającą jeszcze czasów przedrozbiorowych. Na przestrzeni wieków dochodziło do współpracy wojskowej między Rzeczpospolitą a monarchią Habsburgów. W historii zapisały się przede wszystkim dwie odsiecze wiedeńskie, pierwsza przeprowadzona przez lisowczyków w 1619 roku i druga, opromieniona sławą Jana III Sobieskiego z 1683 roku. Wielu Polaków uczyło się rzemiosła wojennego w austriackich szkołach wojskowych.
Do 1772, a więc do I rozbioru, była to służba ochotnicza, później odbywano ją drogą przymusowego poboru. Utrata niepodległości pociągnęła za sobą konieczność odbywania służby wojskowej w armiach zaborczych. W Europie wyrósł państwu austriackiemu groźny rywal w postaci państwa pruskiego.
Prusy zagroziły pozycji Austrii na terenie Rzeszy Niemieckiej. Jednocześnie państwo Habsburgów musiało bronić swoich posiadłości nad Renem, w Belgii, we Włoszech i także na Bałkanach. Taka obrona na tylu frontach okazała się być nieskuteczna, co miały pokazać kolejne lata.

Koniec XVIII wieku to okres zmagań państw europejskich, w tym także i Austrii, z potęgą państwa francuskiego za panowania Napoleona Bonaparte. Najważniejszym wydarzeniem, które zmieniło mapę państwa austriackiego w czasie wojen koalicji antynapoleońskiej był pokój w Campo Formio, zawarty w 1797 r. Austria zrzekła się Lombardii, uzyskując część weneckich posiadłości, zgodziła się na utratę Belgii, a cesarz Franciszek II zrzekł się na rzecz Francji wszystkich swoich posiadłości nad Renem.

W okresie rządów Marii Teresy znacznie podniósł się prestiż kościoła katolickiego.
Cesarzowa była osobą żarliwie wierzącą i co najwyżej tolerowała inne wyznania, natomiast dla przedstawicieli swojej religii nigdy nie skąpiła hojności i przywilejów.
Pozornie łagodne rządy cesarzowej, niebezpieczne z punktu widzenia niepodległości kraju, były jedynie zapowiedzią twardej ręki jej syna – Józefa II.
Józef II (1780–1790) był najwybitniejszym przedstawicielem europejskiego absolutyzmu oświeceniowego. Kierował się zasadą „wszystko dla ludu, ale nie przez lud”, w związku z czym poprzez wydawane odgórnie dekrety i postanowienia usiłował zrównać poddanych w prawach i przywilejach. Rozważał możliwość całkowitego zniesienia pańszczyzny, w sprawach religijnych dążył do równouprawnienia wszystkich wyznań. Zapoczątkował wielkie reformy, które uderzały w najczulsze miejsca wyższych warstw społeczeństwa, przede wszystkim w ich narodowe tradycje i nadane przywileje.
Pierwszą reformą było odnowienie „placetum regium”, czyli obowiązku zatwierdzania wszystkich aktów prawnych dotyczących religii przez osobę władcy. Jednocześnie wydał tzw. patent tolerancyjny, w którym ogłaszał całkowitą wolność wyznania i równość wszystkich religii, aby potem znieść większość zakonów i kongregacji mariańskich. Księża katoliccy mieli być kształceni jedynie w jednym z dwóch seminariów duchownych.
Drugą ważną decyzją była kontynuacja zapoczątkowanej jeszcze przez Marię Teresę reformy szkolnictwa. Po rozwiązaniu zakonu jezuitów sprawy edukacji przeszły w ręce prywatne, ustanowiono trzystopniowy system kształcenia szkolnego, w którym największy nacisk położono na naukę języka niemieckiego. W praktyce do gimnazjum mógł dostać jedynie uczeń biegle władający tym językiem, zaś uniwersytet stał się miejscem kształcenia przyszłych urzędników państwowych.
Józef II prowadził na terenie całej kolonii politykę szybkiej germanizacji. W 1784r. wydał dekret, w myśl którego wszystkie sprawy urzędowe miały być załatwiane jedynie w języku niemieckim, a urzędnicy nie znający go mieli być wyrzuceni z dotychczasowej pracy.
Decyzja ta wywołała bardzo silny protest szlachty, której część domagała się zachowania łaciny.
Opór był tak silny, że cesarz zmuszony został do przekładania obowiązku wprowadzenia języka niemieckiego na coraz późniejsze daty.

PS. Niektóre sprawy z tym związane opisałem wcześniej w artykule „Józefinizm”.

W 1788 r. Józef wdał się w wojnę z Turcją, co stworzyło bardzo dogodną sytuację do rozpoczęcia generalnego ataku na prowadzoną przez niego politykę. Szlachta oficjalnie już wyrażała swoją wrogość wobec jego poczynań, odmawiała wystawienia wojska. Burzyli się również chłopi, którzy ponieść mieli większość wydatków związanych z prowadzonymi walkami, oraz finansowaniem armii.
W takich układach dobre prowadzenie walk stało się niemożliwe i cesarstwo poniosło szereg klęsk, a Turcy ponownie wdarli się na tereny dawnego ich imperium.

Ciężko chory Józef powrócił z frontu do Wiednia, gdzie z kolei przywitała go wiadomość o wybuchu rewolucji francuskiej. Rok później, leżąc już na łożu śmierci, odwołał wszystkie swoje dekrety za wyjątkiem patentu tolerancyjnego i urbarialnego.
Po śmierci Józefa II, Habsburgowie nie podejmowali już prób jakichkolwiek zmian w stosunkach społecznych i stali się najzagorzalszymi zwolennikami starego porządku w Europie.

Po zakończeniu wojen Austrię, a co za tym idzie również Galicję, objął silny kryzys gospodarczy.
Wynikał on nie tylko z powodu ogólnej powojennej dekoniunktury, lecz również z powodu ostatecznego upadku systemu feudalnego, którego zacięcie bronili Habsburgowie. Monarchia austriacka stawała się krajem coraz bardziej zacofanym, kurczyły się jej rynki zagraniczne, a rozwój handlu wewnętrznego nie następował. Opozycja wobec Habsburgów rozwijała się powoli, jednak konsekwentnie.