Wesele...
Jedną z większych rozrywek w życiu chłopskim stanowiły wesela. Obfitowały one w przeróżne ceremonie i obrzędy. Jeżeli chodziło o ożenek, nie było dawniej wielkiego przebierania. Kawaler musiał być majętny, postawny, ale przede wszystkim robotny. Taki parobcok był w każdym domu mile widziany i z chęcią przyjmowany. Głównie chodziło o to, żeby był chętny do roboty i lubił gazdować, bo za taką przyczyną obydwoje w życiu się nie zmarnują, tylko majątki pomnożą. Dziewczyna na wydaniu wyglądała rychło, jaki kawaler przyjdzie na zrękowiny.
Dawniej przed ślubem panowały różne zwyczaje związane z obrzędami weselnymi. Cała weselna historia zaczyna się od tzw. zazierunków. Kawaler upatrzywszy sobie pannę, wysyła do domu wybranki na zwiady – swoje zaufane osoby. Jeśli te wypadną pomyślnie następują nomówiny, podczas których kumotrowie z rodzicami młodego, ustalają, jaki posag otrzyma przyszła panna młoda.
Przychodzili z wódką, stawiali ją na stole, ale nikt nie śmiał jej tknąć, aż panna młoda nie sprosiła wszystkich domowników, a niekiedy także i sąsiadów, którzy schodząc się, zwracali uwagę na stojącą na stole flaszkę – umojoną często kolorową wstążką. Dopiero wtedy panna młoda odwiązywała wstążkę, nalewała pierwszy kieliszek i piła do narzeczonego. A wszyscy przy tym wołali – do dna!... aby cały wypiła... co by się im w przyszłym życiu i gospodarstwie wiodło. Narzeczony pił zaraz potem zdrowie rodziców i wszystkich gości sproszonych oraz prosił o rękę.
W trakcie wizyty ustalano wysokość posagu i datę ślubu. Zadaniem swatów było utargowanie jak największego wiana. Podczas takiego spotkania ustalano ile gruntu, inwentarza oraz innych potrzebnych w gospodarstwie rzecz, dostanie w posagu panna młoda. Swatowie wychwalali wszelkie zalety kawalera – pracowitość, oszczędność, pobożność i inne. Na małżeństwo zgodę wyrażali rodzice, dziewczyna nie miała praktycznie nic do powiedzenia.
Matka młodego zachwalała przyszłe życie swojej mianowanej synowej w ten sposób:
– Nie trobuj się, moje dziecko, nie bedzies miała u mnie źle, roboty nie bedzie ci nigdy brakować;
mam co prząść, mleć, tłuc, jest u nos parę bydląt, świnie, owce... bedzies miała koło cego chodzić, cobyś ino ty miała chęci i mogła syćkiej robocie dać radę!
A znów matka dziewczyny chwaląc ją, mówiła:
– Nie bedziecie teściowo z mojej córki mieć krzywdy, ona tam darmo rącek na podołek nie położy, bedzie kontenta, że bedzie miała co robić; a do tego nie przyńdzie do was goła, ma parę odziewków, bez dwa roki nie potrzebujecie jej okrywać; dostanie tyz dwie krowy, pierzyne, zagłówki i co tam Pan Bóg nagodził przy domu, to jej się nie bedzie żałowało!
Po osiągnięciu zgody co do ślubu, w niedługim czasie dawano na zapowiedzi. Ksiądz głosił zapowiedzi w kościele przez trzy niedziele.
Ojcowie, dobrze ją wywianowali, bo dali jej dwie dojne krowy, świnie, 6 owiec, dobrą przyodziew, w skrzyni były, chusty, pościel, zagłówki z gęsiego puchu, beczkę na kapustę, a później cały czas pomagali jej i dodawali, co brakowało, po parę reńskich i kapusty i owsa na przednówku.
Bywało w tradycji, bogaci żenili się z posażnymi pannami, biedni wybierali partnera spośród mniej zamożnych, a odstępstwa od tej reguły zdarzały się czasami, ale rzadko.
Zaprosiny na wesele.
Zaręczeni młodzi w towarzystwie pytacy, udawali się dać znać o swoim zamiarze zawarcia związku oraz spraszać gości na swoje wesele. Zaczynali od najbliższej rodziny, bo tak wypada – przez szacunek, zawsze w pierwszej kolejności, aby nikogo z nich nie obrazić. Zaczynali od tych co mieszkali najdalej, rozsianych nieraz po okolicznych wsiach. Wędrowali od chałupy do chałupy, odświętnie ubrani spraszali krewnych, przyjaciół, sąsiadów, obłapiając mocno za szyję ściskając po kilka, a nawet kilkanaście razy. W dawniejszych czasach, obłapiali – chwytając nisko za kolana, bez wyboru, starszych i młodych, gdzie kogo zastali, czy to w domu, czy w drodze – zapraszali usilnie:
– Cobyście ino przyszli, nie zgardzili nami, pytomy Wos piyknie!
(...) Niech bedzie pochwolony Jezus Chrystus! Jesteśmy tu przysłani od Boga i Matki Jego, a potem od rodziców pary młodej, a w końcu od samej – młodej pary co tu stoi obok, którzy to zabierajom sie do stanu małżeńskiego. Abyście sie nie wymawiali, broń Boże, weselem nie wzgardzili i na wyznaczony dzień sie zjawili. A teraz przez nas jako pytacy – pytomy wos piyknie:
Aby ci młodzi nie byli wzgardzeni, do domu Bożego – zaprowadzeni,
A z domu Bożego, do weselnego, na przywitanie, na pogadanie
Kielusecek wódecki, na piwa dwie becki, na indora pieconego
Na pieceń wołowom, na drugom wieprzowom, na trzeciom jagnięcom
Na pącki, kołace, co nam gęba doń skace, pieconego chleba, kazdemu potrzeba.
Bedzie sroka bez oka, bedzie wróbel tłusty, bedom skwarki wyzierać z uwarzonej kapusty
Serdecnie pytomy na gąsiorek wina, na niejedno ciele, co sie obiecało z przyjściem na wesele.
Tak se ta godomy, tak se ta radzimy – społem sie ciesymy, ze wos na weselu – syćkik uwidzimy!
A wy młode panienecki – cobyście piyknie główki ucesały, spodnice na kantke wyprasowały,
dobrze zawiązały, cobyście młodej pani wstydu nie zadały; bo jednego razu sła –
drużdżka przez kościół i gumka jej spadła – co ta sie wstydu w te razy najadła?
A teroz pytome sławetnego ojca – o tych młodzieńców, co ich tu mamy.
Wy młodziankowie wąsy zapuscojcie, ołuskany owies koniusiom swym dojcie
Bo droga tu płona, błotnista i długa, nie dojedzie szkapina, kiedy bedzie chuda.
Cobyście wse kierpce łojem smarowali, piórka sykowali, nasom młodom pare na casie wydali.
Przepytujmy teraz syćkich domowników, uniżajmy coła, moze w nieuwadze zmyliliśmy słowa,
Bośmy nie szkoleni, ino samouki, nie bedziemy więcej oracji prawili, tegośmy sie ino w chałpie nauczyli
kiedyśmy wraz cepem, snopki po łbach bili, wół wstajoł w oborze, on nom dopomoże!
Przyńdźcie ku nom na cas, siedniemy wesoło, z księdzem załozymy rózańcowe koło
Mróz na kozie zagra, drugi na gęsiołkach, bedziemy wroz pili, razem się ciesyli
Moi Pokochani... nie odmówiajcie tej nasej prośbie, bydźcie z nami świadkami na tej waznej sprawie.
Przygotowania do wesela, jak pieczenie, gotowanie, zaczynano tydzień wcześniej. Uczestniczyły w nich prawie wszystkie kobiety z rodzin nowożeńców. Wieczorem, w przeddzień wesela, druhny schodziły się do domu panny młodej na tzw. wieniec. Robiły dla niej ślubny wianek i różdżki, girlandy do przystrojenia koniom chomąt, drzwi domu weselnego, wszystko przy akompaniamencie przyśpiewek. Pan młody ostatni kawalerski wieczór spędzał w karczmie z drużbami i kolegami przy wódce.
Właściwe obrzędy weselne rozpoczynało się o świcie: ubieranie panny młodej, w czym dziewczynie pomagały druhny, a matka po raz ostatni zaplatała jej warkocz i ubierała na głowę mirtowy wianek.
Strój weselny niewiele różnił się od zwyczajnego, odświętnego ubioru, był jednak trochę strojniejszy.
Druhna – przyjaciółka z mirtowym wiankiem.
Wionek Ci przyniesłak z mirtowego ziela, wionek, moja miła, wsak to znak wesela.
Gałązka z gałązkom złącom sie pospołem, otocom Ci coło – zielnym swoim kołem.
Abyście w miłości w zgodzie z sobom zyli, w złej i dobrej chwili, zawse razem byli ...
Za niedługo bedzies, Kubusiowom zonom, opuścis na zawse przyjaciółek grono,
Ale, tak juz Pon Bóg, postanowił z nieba ... dom, rodziców, siostry, pozucić nom trzeba
Aby iść za mężem, choć na koniec świata ... zżółknom listki wianka, swoje zrobiom lata,
Ale w sercach nasyk, scere przywiązanie, ku tobie ma droga, zawse pozostanie!
Ubrana do ślubu panna młoda czekała w izbie na przyjazd pana młodego i drużbów. Przybywał on już z muzyką, która wprowadzała go do domu narzeczonej. W izbie lub w sieni czekały druhny. Między nimi i drużbami następował teraz śpiewany dialog, targ o wypuszczenie z domu panny młodej. Wychodziła ona do narzeczonego, gdy druhny dostawały od pierwszego drużby wódkę. Gdy młodzi się przywitali, pierwsza druhna przypinała panu młodemu bukiet weselny. W ślad za nią druhny przypinały bukiety swoim drużbom. W izbie czekali już rodzice obojga i starostowie weselni, aby udzielić narzeczonym błogosławieństwa. Młodzi klękali na rozścielonym przez rodziców prześcieradle, a starosta wygłaszał do nich obrzędową mowę.
W czasie błogosławieństwa grano lub śpiewano pieśń – Serdeczna Matko.
Wypytowiny ...
(...) W pierwszej księdze Mojżeszowej w rozdziale pierwszym i drugim – jest napisane:
Kiedy Pan Bóg na samym początku stworzył niebo i ziemie i syćkie na niej rzecy usadowił w przeciągu sześciu dni, a na samym ostatku – piyrsego rodzica – Adama, na podobieństwo i wyobrażnie swojom.
Adam, wielce sie tropił, chodził markotny, bo ni miał ku nicemu pomocy, która by była przy nim.
Rzekł wtedy Pan: niedobrze być cłowiekowi samemu! Ucynie mu pomoc, która by przy nim była.
Przypuścił na Adama sen twardy, a kiedy ten na dobre usnon, wyciągnon śniego jedno ziobro, z źiobra stworzył niewiaste. Przedstawił jom Adamowi i rzekł: niewiasta ta z męża pochodzi i zwana bedzie mężatkom i bedzie w rodzinie – jednym ciałem i dusom. Co tyz Bóg złącył, niek cłek nie rozłąco!
Równym sposobem, ten oto poczciwy młodzieniec, co na chrzcie świętym został mianowany – Jakób umyśloł som w sobie, coby w związek małżeński wstąpić z wasom pocciwom córkom – Brońciom, w której sie wielce rozmiyłowoł i jom sobie za małżonke upodoboł. Jo zaś z tego miejsca, jako anioł na miejscu Tobiaszowym, uprosom coby w tym była wprzódy wola Boga, a potem i wasa – rodziciele, cy ona by mogłaby być mu dana za powiernice i pomocnice?
Po tej przedmowie, Kuba przystępuje do rodziców Brońci i bośkając im rękę, prosi o pozwoleństwo.
Rodzice na ten czas:
– Chętnie ci jom dajemy, Niech Was Bóg Błogosławi i w Swojej Opiece trzymo.
A starosta w te razy:
– W imieniu Trójcy Przenajświętszej i Pana zastępów, tom tak ważnom chwile deklarujecie, przed wszystko wiedzącym Bogiem, jako tyz przed nami i drużbami.
A teroz pytam sie Wos, kochani rodzice, w imieniu tej oto wasej córki cy jest wolom Wasom, temu młodzieńcowi ślubować? I tu najczęściej następowała odpowiedź: jest wolom!
Przy okazji Wos napominom do ciągłej bojażni Bozej, zebyście wzajemnom rozwagom małzeńskom, jeden drugiego wspomagali, Rodziców, rodzine i przyjaciół w uczciwości swojej mieli.
Przy tym Wom winszuje, aby spłynęło na Was błogosławieństwo pańskie i rodziców, jako na Jakóba, kiedy sedł o lasce przez Jordan, do ojca swojego Labana i tam u boku słuzył mu wiernie – cterdzieści roków, Za co Bóg mu hojnie wynagrodził, robiąc śniego hrubego gazde, mającego dość bydła i sługów.
Miłość pod nogi niek wom kwiaty ściele. Wziąwsy w dłonie sklanice wina w tej oto chwili – tak nadzwycajnej, składam w imieniu włosnym, w imieniu zebranych tu gości, najserdecniejse zżyczenia na nowom pielgzymke zycia, którom wspólnie, ramie przy ramieniu, odbywać zamiezacie.
Niek Wos Bóg racy błogoslawić i w swojej opiece przez zycie prowadzi i wspiera swoimi łaskami.
Miłość, dar to wielki, boski -- oprócz uciech daje troski
Grabić siano to zabawa, borsc z grulami to potrawa
Widać, ze to drycno dama, umie usyć, utkać sama
A Bóg dobry, dopomze, bedzie płótno, miód w kumorze
Nima głodu, ani nędzy, pełne skrzynie, wór pieniędzy.
W dniu ślubu, zaraz z rana do domu panny młodej zaczęli się zjeżdżać zaproszeni goście: pytace na koniach, starostowie, starościny, drużbowie, druhny wszyscy w odświętnych góralskich strojach, które specjalnie na tą okazje wyciągano ze skrzyni, aby sie w nich przeparadzić.
Każdy drużba musiał mieć paradną białą cuchę, spiętą szeroką kolorową wstążką, za kapeluszem sterczało mu orle pióro. Z uwagi na odległości wszyscy do ślubu jechali przeważnie konno.
Orszak weselny wyruszał w następującym porządku: na sam przód jechali pytace, którzy swoim donośnym śpiewem oznajmiali po okolicy, że weselisko jedzie, że młodzi w drodze.
W obszerniejszym fasiągu, ciągniętym przez parę koni siedzieli muzykanci z gęślami i basami i niekiedy z fujarką. Za nimi na wozie jechała panna młoda, w otoczeniu drużbów, koło niej po jednej i drugiej stronie jechało 4 do 6 drużbów na swoich koniach. Za młodą panią, ale w osobnym wozie jechał młody pan, w otoczeniu uroczych dziewcząt dróżek. W dalszej kolejności rodzice młodych, starostowie, starościny, członkowie rodzin i inni zaproszeni na wesele goście. W takim zazwyczaj porządku jechał cały orszak – wóz za wozem, czasami uzbierało się 20 wozów, a bywały wesela, ze było 40 i więcej.
Zaszczytem było dla gazdów jeśli na ślub zjechało się jak najwięcej wozów.
Od ślubu powracali tym samym porządkiem.
Pytace śpiewali, oznajmiali, że młodzi dostąpili sakramentu małżeństwa, że są już mężem i żoną. Muzykanci grali wesoło, jak zawsze bywało w tradycji – przez całą drogę do ślubu i od ślubu.
Takie wesele – 08 listopada 1898 r. miał dziadek – Jakub Pitoń z Bronisławą Ustupską-Dudłak.
Od tej chwili zaczynała się historia nowej rodziny, równocześnie oboje młodzi muszą pożegnać dawny tryb życia, dom rodzinny, wreszcie beztroskie kawalerstwo i młodość.
Do ślubu jechano wozami zaprzężonymi w porówki - parę koni oraz pojedynki.
Wiekową tradycją było przystrajanie koni różdżkami zatkniętymi za chomąto gałązkami jałowca, oraz ubranymi bogato bukietami umajonymi białymi wstążkami z bibuły. Jadący orszak zatrzymywano po drodze – przy tzw. bramach (rodzaj rampy z grubego łańcucha, ubranej choiną, wstążkami, kwiatami, którą zagradza się drogę na taką specjalną okazję). Bramę robili zazwyczaj koledzy „przebierańcy” ... poprzebierani za Cygana, który był umorusanym sadzami albo węglem drzewnym, kowala, który „kuł” podkowy dla wszystkich – pytackich i weselnych koni, które jechały w orszaku. Obowiązkowo występowała z nim żona – Cyganka (najczęściej przebrany chłopak) z dzieckiem lub lalką w zagłówku, prosząc o datek dla dziatek. W jej towarzystwie biegało często kilkoro umorusanych dzieci.
Starosta i pierwszy drużba musieli iść do Cygana i wykupić weselników wódką, Cygance dać dudki na utrzymanie kierdla dzieci, zaś dzieciarnia dostawała grosiki, pączki lub inne weselne łakocie.
Brama się otwierała, łańcuch się obniżał, dopiero wtedy gdy wszyscy weselni goście na bramie się wykupili.
Po powrocie z kościoła matka panny młodej, w towarzystwie starostów i starościn, witała nowożeńców na progu domu chlebem i solą. Na progu lub przed progiem rozsypywano specjalnie ... tzw. mierzwę ze słomy, obok stawiano w kącie mocno zużytą miotłę. Jeśli młoda wchodząc na mostek progu, jako pierwsza – nie zauważyła specjalnie zrobionego na taką okazję marasu i przekroczyła go wróżono, że będzie złą gaździną. Jeśli podniosła miotłę i szybko zamiotła śmieci, aby goście weselni nie dojrzeli niedociągnięć, poczem szybko schowała miotłę za drzwi - był to dobry znak; cieszyła się przyszła teściowa: będzie śniej rzetelna i gospodarna gaździna.
Wnet zaczynała się weselna zabawa, tańczono na boisku Było to trochę obszerniejsze miejsce od pozostałych pomieszczeń w gospodarskim domu, gdzie zimową porą młóciło się snopki owsa. Do boiska z przyłazu zrzucano siano dla bydła, rznęło się sieczkę, ale zawsze na specjalną okazję, jaką było wesele, dziewki boisko sprzątały i dekorowały odświętnie – gałązkami z ozdobami z bibuły. Zawsze u powały wisiał wielki, kolorowy pająk zrobiony na tą okazję z bibuły.
Jedzono i goszczono się w jednej – tzw. biołej izbie.
Kulminacyjnym momentem wesela były (cepowiny). Miało to miejsce mniej więcej około północy. Starościny i zamężne kobiety przerywały zabawę taneczną śpiewając pieśń o (cepinach). Następnie sadzały pannę młodą na środku izby, na (gielecie) (to jest takie naczynie do dojenia owiec), albo normalnym drewnianym stołku.
W odległej przeszłości druhny podczas (ocepin) trzymały w rękach zapalone świece. Starościny upinały pannie młodej warkocz w kok, czyli w tzw. (cube), ubierały na jej głowę (smatke) -- chustkę, której końce zawiązywały na tyle głowy. Całemu obrzędowi przez cały czas towarzyszyły przyśpiewki o przejściu młodej do grona kobiet zamężnych, opłakujące jej panieńskie lata, zawierające frywolne „porady” i przestrogi kierowane do świeżo upieczonej mężatki.
(Czepili) wszyscy weselnicy – jednak najpierw (pytace), potem drużbowie, druhny, starostowie, starościny; trzymały na kolanach pojemny koszyk, albo (kosołke), do której zbierały weselne datki dla młodych. Wreszcie na samiutkim końcu, pan młody wykupywał wódką pannę młodą od zamężnych kobiet, które zaraz po (ocepinach) zabierały ją jako mężatkę – do swojego tanecznego koła.
Zwyczajem bywało, że niemal na każde wesele, które miało miejsce w okolicy, przychodzili tzw. goście wieczorni – (wiecerzoki). Byli to zazwyczaj młodzi kawalerowie, bądź znajomi drużbów, koledzy, albo znajomi młodych, którzy z ciekawości podchodzili wieczorną porą pod weselny dom.
Wtedy to, gazda, albo starosta weselny wychodził ku nim na przeciw z flaszką wódki i poczęstunkiem mówiąc:
(- moi mili i ostomili nasi przyjaciele! Pytom wos, abyście nom nie mieli za złe, co wam chce oznajmić. Wielka ciżba, jako dziś w izbach weselnych panuje, nie pozwoli was wpuścić w progi domu, ale widząc wos stojących na obrzeżach obory i opłotków, w imieniu młodych i domowników, daje wam do rąk – pare flaszek gorzałki, na pokrzepienie, nieco kołocy na posiłek. Pytom tyz, abyście to z wdzięcnościom przyjęli, a potem bez ceregieli, ku swoim chałupom w dalsom droge pośli!)
Następnego dnia po ocepinach następowały przenosiny młodej mężatki do chałupy męża.
Młoda, zabierała ze sobą część posagu w postaci drewnianej skrzyni zawierającej przedmioty dane jej przez rodziców jako wiano. W domu młodego czekało przyjęcie i odbywał się dalszy ciąg wesela.
Przenosiny, Poprawiny ...
Panna młoda dziękowała rodzicom za swoje wychowanie, aż do zamążpójścia:
Dziękujem Wam, Ojce Drogi, żeście mnie żywili,
Od Wasego zabiegania palceście skrzywili,
Głodnok nigdy spać nie posła, dobrzeście sie o mnie starał.
Bóg Wam Zapłać Drogi Ojce, za trudy i znoje
Nieroz dla mnie kupiliście paradniejse stroje,
W które, kiedy’k sie ubrała, to’k sie zaroz uwidziała ... (Kubusiowi)
Dziękujem Wam droga Matko, Matko ostomiła,
Zeście mnie, piersiami – swoimi karmiła,
Zeście nocek wiele (w nie spaniu) dla mnie darowali.
Bóg Wam zapłać, Droga Matko, przezłota
Nękała Was przy dzieciarni robota
Wychowaliście mnie gładko, Matko, Matko – jakiej rzadko.
Bóg Wam zapłać Ojce, Matko, Kochani Rodzice
Tak dziękujem jako cujem, o tym świadcom źrenice
Za tak dobre wychowanie, w moich oczach łez nie stanie.
Dzięki Wom ... dzięki!!!
(Do młodych)
– Niech was błogosławi – Bóg Ojciec, który was stworzył, niech was błogosławi –
Syn Boży, który was krwią swoja odkupił, niech was błogosławi Duch Święty, który nas uświęcił.
Oby Wom Bóg dobrotliwy, racył błogosławić w potomstwie, mieniu Wos wspierać, racył w potrzebach.
Moje dzieci drogie, moja panno młoda
Tyś, jak smrecek rosły, tyś nicym jagoda
Przyjmujemy dzięki, w tak radosnej chwili
Żeście nas w pamięci swojej zasiedlili.
Za tak wielkom radość, nasze dzieci – (młodzi)
Niekze Wam stokrotnie Pan Bóg wynagrodzi
Niek Wom więcej daje, jak kawałek chleba
Codzień grosza na życie i co więcej trzeba
Bo, w koździutkim stanie znaleść radość mozna
Wyżyć z rąk swej pracy, nie jest to rzecz zdrożna
Nieraz juz rzemiosło, w blasku chwały rosło
Wyglądane zbiórki, licho gdzieś rozniesło
Ten mi wse bogaty ... co sie dobrze rządzi
I choć musi wydać, zbytkiem nie pobłądzi
Lecz najwięcej znacy – zgoda, święte słowo – zgoda
Wtenczas kieś w kłopotach Bóg swom ręke poda
Żona sie przymili, chłop nabiere ducha
Z żonkom sie naradzi ... i niesnaski zgrucha.
Smutkiem sie pożalić, byle nikt nie wiedział
Wtej nie bedzie żaden, między wami przedział.
Od zazdrości strzec sie, jak piekielnej żmiji
Bo ręce opadną z ukochanej szyji
Domu trza pilnować, to jest dobra rada
Gazdówka bez gazdy, rada sie rozpada
Potoście ślub brali byście sie kochali
I do zgonu w parze, razem przebywali
Zwazuj na to panno młoda i ty panie młody
Tam ka nie ma zgody, wyginom narody
Wciąż pracować trzeba, bo same gołąbki
Jako sami wiecie, nie wpadnom do gąbki
I robota nicym, jak sie nie oszczędza
Bo w takich przypadkach, przypląta sie nędza
Cóz wam więcej jesce, moge tutaj prawić?
Żeby dobry Pan Bóg, chciał Wam błogosławić
No i dzieci , dał wam – – – więcej jako dwoje
Były na pocieche, to życenie moje!
Niech wam w tej życiowej pielgrzymce, przyświecają ... 3 trzy gwiazdy, ich złote promienie, niechaj słodzą burze w przeciwnościach losu. Pierwszą z nich jest – gwiazda wiary, silnej i niezłomnej miłości, wzajemnej wierności. Drugą gwiazdą jest – nadzieja. Stwarza ona w ludzkich sercach ufność na lepszą przyszłość, chroni od zwątpień, dodaje odwagi. Gwiazda trzecia – to miłość, owa cnota, będąca największą potęgą. To miłość – koi wszystkie cierpienia, pokonuje przeszkody, potęguje radość i rozkosz.
Oby te trzy gwiazdy na niebie, przyświecały wam na drodze do waszego małżeńskiego szczęścia!
Na ich spełnienie wznoszę dziś toast, wołając od serca – Młoda para niech żyje!
Przykazania matki dla młodej ...
Stanęłaś do róży podobna w blasku piękności, strojna ślubnym wieńcem, by słowami przysięgi połączyć sie z tym, którego serce twoje wybrało na dozgonnego towarzysza życia. Masz mu być przyjaciółkom i wierną towarzyszką na wszystkie chwile. Masz być aniołem pociechy w smutkach i troskach. Gwiazdom przewodniom, mającą go krzepić, dodawać otuchy.
W niewieścich rękach spoczywa szczęście. Obowiązki jakie na ślubie przyjęłaś na siebie ... są święte!
Przykazania matki do młodego ...
Połączyłeś sie dziś dozgonnym węzłem małżeńskim z ukochanom oblubienicom, którą bedzies mianował – żona. Ona ma być twoim aniołem stróżem, twoim najwierniejszym towarzyszem i ozdobom domu, a ty w zamian jej opiekunem i podporom. Kazda niewiasta jest słaba w sobie – jak śliczna roślina, należy do powojów. Kwitnie cudownie, zdolna wspiąć sie bardzo wysoko i wydać piykne owoce, ale potrzebuje ku temu koniecznie – mocnego drzewa, wokoło którego obwinąć by sie mogła, które potrzebny cień bedzie dawało, zasłaniało od burzy, było stałą podporom i kierowało pnącze ku rozwojowi.
Mamy więc nadzieje, ze Ty, dla tej chudobnej rośliny, jakom jest twoja żona, bedziesz tym mocnym drzewem, bedziesz jej podporom. W odwzajemnieniu, ta roślinka napawać cie bedzie radościom, bedzie ozdobom twojego domu.
W dawniejszych czasach, po wsiach kręciło się zawsze dużo tzw. dziadów, byli to najczęściej ludzie żebrzący, ułomni, albo inwalidzi wojenni, którzy wrócili po kilkunastu latach wojaczki, straciwszy nogę, albo rękę, nie potrafiący pracować i samemu się utrzymać.
Zawsze więc taki (dziad) – powsinoga, roznoszący plotki, oraz przeróżne wsiowe informacje – wiedzieli o każdym weselu jakie miało być w okolicy, więc chętnie – zaraz z rana, krążyli wokoło takiego domu. Bywało w tradycji, jak również było dobrą wróżbą dla młodego małżeństwa, aby choć jeden uprzywilejowany dziad, był na takim weselu. Więc pozwalało mu się rozłożyć ze swoim majdanem pod ścianą domu, albo gdzieś w sieni.
(Dziadowskie) przemówienie do młodych i rodziców ...
( ...) Stanonek tu między wami, jako pasterz pomiędzy owcami, jak cap, pomiędzy główkami kapusty. Stoje na jednej nodze „dziad” podparty kulami, chciołbyk wyjść na ławe, patrzeć na wos jak jastrząb patrzy na gołębie. Porozdziawialiście gęby, ponadstawiali usiska, powytrzeszczali goły, nie przymierzając – jak wół patrzy na wrota.
Cy umiecie wy pojąć co znacy ... „Generis musculini et femini, praeteritum et supinum”?
– Wiem, ze ani jeden tego nie zrozumiał! Pić tylko, za łby sie wodzić, kufy ozbijać pięściami,
po ziemi sie tarzać, to syćko, co najlepiej umiecie. Ostatni grosz gotowiście zanieść Żydowi do karcmy na gorzołke, a jak „dziad” przydzie do wos po prośbie, to go od ścian niemile odganiocie!
Żona powinna być posłuszna mężowi „et fecisti bene” ... on powinien na chleb zarobić, bo choćbyś kielo gębe otworzył, to nic do niej nie wleci, opróc muchy abo ślypcia. Popatrzcie na mnie, „musem wędrować, o nocleg zabiegać, pytać o łaske, wpas sie kłaniać, bo inacej ... skapnąc idzie z głodu”!
Pamiętojcie, ze jak słowa moje nie przylgnom do wasyk, twardyk łepetyn, to wom kury wydowiom kuny, jastrząb porwie gąsięta, a wróble do imentu owies zmitręzom! Jesce ino, powinszunek dla młodyk!!!
Cobyście sie kochali, jak dwa gołąbecki
Coby sie wom mnozyły, do światu dziatecki
Coby wom pośród orki nie ustały woły
Coby wom holny wiater nie porwoł dachu, stodoły
Cobyście docekali przychówku z cielątek
Coby sie wom prosiło po kopie prosiątek
Coby wom krety po zogonach nie robiły skody
Coby wom nigdy w studni nie zabrakło wody
Cobyście mieli pełno dobytku w oborze
Pełno owsa w sąsieku i spyrek w kumorze
A kiedy juz syćkie zbierecie korzyści ...
Nie zaboccie „dziadowi” dać reńskiego ... do gorzci!
Jeżeli młodzi (mieli sie ku sobie), dzieci pojawiały się w miarę często i były zdrowe, kobieta była gospodarna, chłop nie odwiedzał zbyt często karczmy, uchodzili za szczęśliwe stadło a sąsiadki nie miały o czym plotkować.
A jednak ci, co na weselu byli, zawsze coś mają do powiedzenia, nie zostawiając żadnej imprezy, co się we wsi odbyła bez echa!
Powiedzcie, kumosiu , jakoście odbyli wesele?
Jakie winko piliście, od kogo i wiele?
Jakie były kołoce, polewka, jakie były flaki?
Jako grała muzyka ... kto tońcył ... no i koniec – jaki?
Jedna, drugiej – na ucho ... dobrze my sie mieli.
Winko mogli pić syćka, kielo ino kcieli!
Było wino nie lada, od Żyda – niechrzconego
Ni mieliście nagany ... co sie tycy tego?
Ponoć żodnym procentem, winko nie trąciło
Z gości ... w głowach zodnemu, nic sie nie kręciło!
Rosół był z grulami, stuki – wychwolane
Pierogi ... skwarkami, bryndzom nadziewane
Był Rzempoła z dudami, Bąk – groł na cymbale
Na gęsiołkak rżnon żwawo, zięciosek od Wale.
Syćka w bojsku tońcyli, syćka sie ciesyli
Ale coz to za wesele, kie sie na nim – nie bili?
(Wnet potem), chrzciny ...
W owych czasach nikt nie słyszał o położnych, akuszerkach, ale w każdej wsi były tak zwane (śwarne babki) udzielające pomocy przy połogach na podstawie własnej nabytej praktyki.
Ciężarna, przeczuwając zbliżający się poród, zakładała nad oknem i drzwiami palmę kwietniową i dzwonki dla ochrony porodu od (boginek). W niektórych miejscowościach, chcąc się zabezpieczyć od odwiedzin (boginki) lub (mamony) kładą na okna i próg poświęcone w (Matke Boskom Zielnom), ziele. Gałązki wierzby, postawione na krzyż w oknach, bronią przystępu (mamonom) albo i (boginkom).
Gdy brak jest takich środków zaradczych, to (strzyga) albo (boginka) niepokoi rodzące kobiety, a nawet odmienia im dziecię zaraz po porodzie; w razie stanowczego oporu, (boginka) zmusza kobiety biciem do oddania swojego narodzonego dziecięcia.
Z chwilą nadejścia oczekiwanego aktu porodu, obejmują zupełną władzę kobiety.
Pośród nich znajduje się tak zwana (baba), obsługująca położnicę. Pełni ona czynności niepowołanej akuszerki. Bywa to kobieta, która sama to przeszła niejednokrotnie, urodziła co najmniej kilkoro dzieci.
Znają one cały szereg lekarstw na wszystkie przypadłości w czasie tego cierpienia i podają położnicy – to krople maciczne, to cynamonowe, esencję miętowom, napar z krwawnika, albo różnorodne ziółka zbierane latem. Przy porodzie zasłaniają okno, aby poród przebiegał szczęśliwie, kładą na środku izby przetak, a dwie kobiety wokoło niego przeprowadzają rodzącą trzy razy, ująwszy ją za ręce.
Niekże położnicę chwycą rychło bóle i poród wkrótce nastąpi – ale do tego potrzeba wziąć cebulę, posiekać drobno i dać chorej do zjedzenia. W tym samym celu kładą jej na miejsce wstydliwe szmatę umaczaną w letniej wodzie. Do okadzania położnicy używają dziewanny, zwanej warkoczykami Najświętszej Panny, której przypisują moc uspokajającą i chłodzącą. Podają też do popijania w odwarze. Przed porodem gotują koguta na rosół, który jeść trzeba w przekonaniu, że poród będzie szczęśliwy i dziecię zakwili żywe.
Gdy mimo tych wszystkich środków poród się przeciąga, każą trzymać położnej w ustach drewnianą łyżkę, zawieszają też na szyi szkaplerz. Dla wzmożenia bólów porodowych, każą chorej dąć we flaszkę. Gdy jednak poród się przeciąga tak nieszczęśliwie, że wypadnie rączka, lub nóżka płodu, wtedy, podług swego porozumienia, pociągając za nie, ułatwiają i przyspieszają poród dziecięcia.
Na pępowinę kobiety wiejskie zwracają zawsze baczną uwagę, gdyż ilość węzłów na niej niechybnie oznacza ilość przyszłych porodów. Pępowinę dość spiesznie odcinają, sądząc mylnie, że po przecięciu jej prędzej odejdzie łożysko. Podwiązawszy część pępowiny pozostają przy dziecku, okładają szmatką w oliwie zwilżoną, bo inaczej czynić nie można.
Po ukończonym porodzie, dają położnicom odwar z (bożego drzewka) na wzmocnienie kieliszek wódki albo nawet kilka, gdyż poród bardzo osłabia niewiasty. (Znaglają) ją koniecznie do picia mocnych, dobrze zaprawianych jarzynami i (kurzyną) rosołów, które bez szafranu obejść się nie mogą. Łożysko wydobyte najczęściej zakopują z obawy, aby go psy albo koty nie poszarpały.
Dopiero po ukończeniu porodu – mąż odwiedza żonę, gdyż dotąd była ona ściśle w otoczeniu samych niewiast. Dowiaduje się co Bóg dał i okupuje się wśród nich kieliszkiem wódki.
Szczególną uwagę po porodzie kobiety zwracają na to, aby położna nie zasnęła, bo to bardzo szkodzi. Szkoda ta prawdopodobnie polega na tym, że obawiają się, aby (boginki) dziecka nie odmieniły, lub nie uszkodziły. Dla tego zagadują ją i pokrzepiają wódką, Do picia nigdy nie podają położnicy wody, ale ślaz lub rumianek, rzadziej melisę; rumianek „lepiej czyści”. Do kąpania położnicy używają odwaru z leszczyny.
W przypadkach bardziej dramatycznych, kiedy dziecko nie urodziło się żywe, problematyczną sprawą był sakrament chrztu. Zgodnie z wolą Kościoła, każdy poroniony płód trzeba było ochrzcić w kościele, choć zawsze przy każdym porodzie, płód – wodą chrzciła akuszerka.
W 1866 roku w poradniku dla niewiast wiejskich .… zalecano (babkom) by przed badaniem ciężarnej nacierały ręce „jakimś tłuszczem łagodnym, lnianą oliwą, masłem albo sadłem wieprzowem”, zwracając jednocześnie uwagę, by koniecznie umyć ręce … po zbadaniu narządów rodzącej.
Moja babka, Katarzyna Nędza-Cieplańska, która dożyła 90 lat – zmarła w 1957 – opowiadała, że w latach 1870 i jeszcze długo później – tamtego stulecia, powszechną chorobą były – suchoty.
Umierali na nie młodzi i starzy, ale najczęściej niemowlęta. Wtedy sądzono, że przyczynami tej groźnej choroby był kurz, którego w niewietrzonych izbach nie brakowało.
W jej rodzinie, dwoje dzieci zaraziło się ponoć od akuszerki, która sama w sobie była wycieńczona swoimi własnymi porodami, oraz niedożywieniem, ale chodziła często do pomocy rodzącym kobietom.
Ponoć jej (babki) nowonarodzony braciszek, był osłabiony porodem, więc – ta akuszerka, suchotnica – zaczęła mu z dobrej woli wdmuchiwać do ust swoimi ustami powietrze. Ponoć go ocuciła, ale po jakimś czasie pokazały sie objawy zapalenia gruźliczego, po kilku miesiącach dziecko zmarło.
A gdy za dzień lub dwa – kumotrowie do chrztu jechali, był zwyczaj, że po chrzcie nie wracali prosto do domu, ale wstępowali po drodze do karczmy do szynku i dobrze tam popijali, dziecięciem świeżo ochrzczonym wycierali nasamprzód żydowskie karczemne kąty …
Fakt, autentyczny, jaki sie wydarzył po powrocie z ochrzczonym maleństwem, na trasie Poronin – Budzów Wierch.
(Wracając ku chałupie sankami, bo rzecz miała się w lutym, kiedy to na Podhalu panują najtęższe mrozy i śnieżyce, konie podcięte biczem szły w galopie, kumoszka z kumotrem (po uprzednim pobycie w karczmie) siedzieli w sankach przykryci baranicom, trzymali dzieciątko zawinięte w beciku. Konie gnały, śnieg z wiatrem zacinoł po gębach, więc zmrużali oczy, sanki podskakiwały na wyżłobionych w drodze koleinach. Po trzech kwadransach zawineni na oborze, wleźli z zawiniątkiem do izby, połozyli becik na pościel, patrzom a w zagłówku dziecka nie było! Chybaj wartko z powrotem! – udali sie na poszukiwanie dziecka. Znaleźli jom (to była dziewczynka) zaduto była na Kośnym Hamrze, leżała w przydrożnej zaspie, ale jeszcze nie była do cna zamarznięta, osotali jom na szczęście!)
Zahartowana w śniegu „Bartuśka”, bo o niej mowa, dożyła godnych lat, miała dobrze ponad 90-tkę.
A tymczasem domownicy co zostawali, spraszali gości na chrzciny ... na zabawę po chrzcie.
Był zwyczaj, że żadna sąsiadka czy kumoszka nie przyszła z próżnemi rękami, ale co mogła to zabrała: moskale, jajka, słoninę , coś do napitku, każda coś przyniosła, i to wszystko dla położnicy, wszystko w jej głowie pod poduszkę składały, tak – że poduszka musiała się wysoko podnieść.
Położnica, która po porodzie dochodziła do siebie, skutkiem tego dłużej polegiwała w pościeli.
Chrzciny trwały często do dwóch dni wśród zabawy, wesołych śpiewów, pogadanek, a najwięcej weseliła wszystkich (babka), która ze wszystkich najwięcej lubiła sobie wypić. Bo za całą usługę przy chorej przez te kilka dni nie brała pieniędzy, najwyżej reńskiego, a nieraz całą jej zapłatą było to, co zjadła i wypiła. Starsi mianowali ją – (krzesnomatkom), dzieci – (babką), ona też wszystkim, gdzie tylko przy połogu była, mówiła: kumosiu, kumoterku, a wszystkie odebrane dzieci nazywała ... (wnęckami).
Po chrzcinach, chora najpóźniej parę dni wstawała z łóżka i brała się do zwyczajnej roboty i już była nad podziw zdrowa, w tamtych czasach kobiety rodziły nieraz po kilkoro dzieci a bywały i takie rodziny z pokolenie moich dziadków, gdzie u Macieja Pitonia – było ich w domu – 14.
Anielka, od najmłodszych lat nie słuchała rodziców ani starszego rodzeństwa, robiła co chciała.
podobnie jak większość jej rówieśników, była młodą buntowniczką, bawiła się i pracowała w polu z innymi dziećmi jak przykazywali im rodzice, ale stale marzyła o czymś lepszym.
W Ochotnicy, żadna z dorosłych osób ani z dzieci nie potrafiły czytać ani pisać. Wśród mieszkańców Zakopanego tę umiejętność posiadło może kilku przybyłych tu ze światu, w celu poprawienie zdrowia.
Cztery lata temu, Anielka na jarmarku spotkała panią majstrową, która jako żona rzemieślnika potrzebowała służącej. Wbrew woli rodziców, skontaktowała się ponownie z panią, a ta znalazła jej pracę w Zakopanem. Miejscowość pod Giewontem przyciągała jak magnes ubogą młodzież z całego Podhala. Z Ochotnicy nikt nie wyjeżdżał nigdy dalej niż do oddalonego o kilka mil lokalnego miasteczka Nowego Targu. Wiele tamtejszych kobiet nie było tam nawet nigdy w swoim dorosłym życiu.
(– Nigdy nie byłak w mieście – mówi 22–letnia Weronka, jej rówieśniczka. – Nasi ojcowie są robotnikami w lasach i na polach, a my, baby”, zajmujemy się dziećmi. Po co która z nas miałby jechać do miasta?
– Tu na wsi jest nasza powinność. Chyba że ktoś chciałby popaść w jakieś niegodziwości?)
Anielka dostała prace jako pomoc domowa w zakopiańskim pensjonacie i dostawała pensje co miesiąc, była to fortuna jak na warunki wiejskie, w której mieszkańcy przez większość roku nie zarabiają nic. W pracy, choć nigdy nie głodowała, ale także mało kiedy najadła się do syta, dostawała zazwyczaj to co zostało niezjedzone po gościach.
Przez pięć miesięcy tęskniła za domem, miała problemy z przystosowaniem się do nowego życia.
Anielka, stała się łatwym celem, gdy poznała kamieniarza z Kuźnic. Jej romans z żonatym, starszym od niej kamieniarzem szybko stał się głośny i nie przysporzył dziewczynie popularności. Domniemany kochanek, kiedy sprawa wyszła na jaw, uciekł. Nikt nie widział go nigdzie od wielu tygodni.
O niej zaczęli mówić jako o „kobiecie złego charakteru”, nie przestrzegającej „ludzkich obyczajów”. Przecież każdy związek albo zbratanie sie z osobą zamężną był w tamtych latach szokujący i zakazany!
Kobiety (mężatki) pracujące z nią razem, wyciągnęły ją, przywiązały do drzewa, a pani domu podjęła decyzje co do sposobu ukarania i upokorzenia winnej. Zamknęły ją w ciemnej piwnicy i wymierzyły surową karę – było nią pobicie i wymyślone akty przemocy. Zmówieni do tego celu parobcy ponoć ją nawet zgwałcili. Czemu oprawczynie wszem zaprzeczały. Stamtąd, z powodu krwotoku, przeniesiono ją do izby i zawołano znachora. Kobiety utrzymywały, że jej zeznania to wymyślane kłamstwa. Sama je wymyśliła, żeby ukryć swoje złe prowadzenie.
Anielka, im tego nie darowała, całą sprawę zgłosiła do (przysiężnego) – Ustupskiego, którym był mój pradziadek ze strony babki. Przysiężny wraz z wójtem, na podstawie zgromadzonych dowodów pobicia uznali, że opowieść Anielki – jest prawdziwa. Wszystko ładnie, ale po kilku dniach, kiedy wracała skądś pod wieczór, z zemsty znów uległa pobiciu. O tym, że jest w ciąży dowiedziała się dopiero – gdy urodziła martwy płód. Wiele kultur w onych czasach miało swoje ciemne strony i skostniałe obyczaje.