Andrzej Pitoń-Kubów
KSIĘGA RODOWA
Z OJCA NA SYNA · Sami pomiędzy sobą...

Sami pomiędzy sobą...

Po okolicznych wsiach, zwłaszcza tych osiadłych gdzieś w zakątku na górzystych stromych zboczach, stały zazwyczaj dymne chałupy, w których paliło się na klepisku, kępie skali umocnionych gliną do kupy, gdzie dym rozchodził się po całej izbie, drzwiami wydobywał się do sieni, a stąd na strych. W czasie palenia izba musiała być otwarta, a ludzie siedzieli nisko przy ziemi lub chodzili chyłkiem, bo inaczej dławił ich dym. Ściany były okopcone, nigdy nie bielone, ludzie czarni i przesiąknięci dymem.

Najstarszy syn Jacka i Marianny – Jan Pitoń ur.16.05.1818 r. miał jak każdy inny swoje upodobania. Stale nosił na głowie naciągniętą głęboko na uszy czapkę „barankulę” uszytą z czarnej jagnięcej skóry, którą to sobie w szczególności upodobał, niemal nigdy się z nią nie rozstawał, jedynie do spania.
Dziś, od samego rana pomaga żonie (Annie Kapłon) ubijać (klaskać) masło w drewnianej (kierniczce). Na stole pojawia się kilkanaście specjalnie na tą okazję upieczonych moskali, pokrojona spyrka i bryndza ubita w (króżliku) – wszystko domowego wyrobu, bo przecież dziś mają przyjść do nich (posiadnicy) -- dziewczęta i parobcy -- na (cuchranie) wełny. Na sam koniec roboty gazda obiecał im – muzykę!
Sam teraz próbuje z drewnianej chochli jaką moc ma własnoręcznie upędzony bimber, gotując go od wczoraj na otwartym ogniu. Jego ręce są szorstkie i stwardniałe od ciężkiej pracy, a twarz ogorzała od słońca.

Gość w dom, Bóg w dom – to ciągle działająca zasada na Podhalu. Trzeba ugościć. A jeśli gość nie pije i nie je – znaczy się, że gościna jest zła. Wtedy gospodarzowi jest przykro.
Ale nikt nigdy nikomu nie kazuje pić na umór! Picie po krapecce potrafiło niekiedy trwać cały dzień, pijawa taka – zagryzana tłustym wędzonym boczkiem albo spyrką, dawała poczucie lekkości bytu, z upływem czasu rozwiązywał się język z tajemniczymi minami na cały świat, ale nigdy się nie upijało.

Na schadzki ludzie schodzili się najczęściej w zimowe długie wieczory. Kobiety przędły len, chłopi cuchrali paździerze, kurząc przy tym „ratułowiańskie” fajki, które w tych czasach były nad podziw modne. Z braku naturalnego tytoniu, który potocznie nazywany był habryką, fajki napychali suszonymi liśćmi z podbiału, albo najzwyklej pykali bukowe, zeschnięte liście, plując przy tym wokoło gdzie popadło.

Rozgadywali się najchętniej o wiejskich problemach, radzili o pańszczyźnie, która niedawno ustała, o austriackich wojnach, o wojsku do którego iść był przymusowy obowiązek – na co najmniej 12 lat! Straszyli się różnymi wojnami, które rzekomo miały przyjść. Opowiadali o chorościach, o cholerze, która do niedawna na Podhalu grasowała, o czarach, o duchach, jako kogo wyonacyło ... albo omamiło.
Nadto lubili różne opowiastki o zbójnikach, o poszukiwaczach ukrytych w górach skarbów, które są przez zbójników zaklęte. Cieszyły ich sposobne śpasy (żarty) zagadki i przepowiednie, zasłyszane w okolicy nowiny albo spostrzeżenia, jakie się wydarzyły w mieście na jarmarkach albo przyniesione ze światu.

Kto umiał bajdurzyć, tego obsiadali dookoła i słuchali jak księdza z ambony i wierzyli każdemu opowiadaniu.
– Przepowiadali, że „nase hole” będą – aresztowane, będzie wisieć duża kłódka do lasu, to znaczy, że lasy będą dla chłopstwa zamknięte, podczas gdy dawniej lasy służyły dla ludzi, każdy mógł dowolnie korzystać z drzewa i wszystkiego co las daje w naturze, tak jak korzysta się z powietrza i wody.
– Przepowiadali, że dojdzie na świecie do wielkiej wojny i ludzie tak wyginą, że człowiek człowieka o dziesięć mil będzie szukał i mocno cieszył się będzie, jak jeden z drugim się spotka.
– A zacznie się wszystko od małego państwa! Mały dużego pobije, jak Dawid – Goliata; co należy rozumieć, że mniej liczne narody, ciemiężone przez wielkie mocarstwa w takiej wojnie głowę podniosą, uwolnią się z okupanta przemocy i przyjdą do większego znaczenia! Ludzie mieli swoje różne przysłowia, którymi w stosownych okolicznościach wyrażały ich sposób myślenia.