Andrzej Pitoń-Kubów
KSIĘGA RODOWA
PODTATRZE · Pitoniówka

Pitoniówka ...

Jest taka polana na gubałowskim stoku, zwana polaną Pitoniówka. Dla niektórych to zwyczajna łąka, poprzecinana zarośniętymi kępami skał, jakich wiele w okolicznych lasach.
Dla Pitoniów – to najpiękniejsze miejsce na świecie, pachnące kwiatami dzieciństwa, taki rajski ogród, piękniejący w pamięci z upływem lat, gdzie powietrze bywało czyste niemal kryształowe, czyste i kryształowe były także źródła potoków, płynące z wystających wzgórz, a jakież piękne są zawsze zachody słońca ... w złotych pożogach się kryły poza szczytami widniejącej na horyzoncie – Babiej Góry.

Osadnictwo Skalnego Podhala należy do osadnictwa stosunkowo późnego. Historycznie rzecz biorąc najpierw osadzała się ludność na terenach Kotliny Nowotarskiej. Osadnicy pochodzili najczęściej z rejonu Małopolski, Żywiecczyzny oraz Śląska. Była to ludność rolnicza, ale już od końca XIV wieku napływali wzdłuż pasma Karpat, od wschodu, Wołosi – ludność pasterska. Warunki geograficzne i klimat sprawiły, że w wyniku tych dwóch fal osadnictwa wykształcił się na wsi podhalańskiej typ gospodarki rolniczo–hodowlanej z zachowanym jeszcze nieźle w XIX w. typowym sezonowym pasterstwem górskim – wypasem owiec i bydła na halach. Do dodatkowych, tradycyjnych, zajęć należały na tutejszej wsi: wyrąb drzewa w lasach oraz różne rzemiosła drzewne i snycerka.

Dalecy nasi przodkowie, Michał Pitoń i Regina, z domu Szeliga, wybrali na swoje siedlisko wyjątkowo urokliwy zakątek naszej górskiej krainy – Szeligówkę, Pitoniówkę, Prędówkę – polany położone w naturalnej kotlinie, którą okalają łagodne wzniesienia.

Powstanie tej kotliny było efektem cofania się lodowca, co miało miejsce na tych terenach kilkanaście tysięcy lat temu. Stoki wzniesień uformowane są różnorodnie i poorane jarami potoków wypływających spod wierzchołków tychże wzniesień.
Domy – choć słuszniej byłoby nazwać je chatami, o małych oknach, w większości jednoizbowe z sienią i komórką, z przyciesiami (podwalinami) wspartymi na dużych kamieniach i glinianymi wewnątrz polepami zamiast podłogi – usytuowane były rzadko po rozrzuconych pomiędzy lasami polanach. Chałupy, najczęściej jednak – szałasy – zamieszkiwane były przez liczne wielopokoleniowe rodziny. W większości wyposażone były w ubogie drewniane legowiska. Ławy, stół, kołyska pod ścianą, kufer do przechowywania odzieży i ważnych dokumentów – najczęściej własnej roboty – znajdowały się niemal w każdym domu. Pościele wyścielane zazwyczaj owsianą słomą, przykrywano derką albo zgrzebnym prześcieradłem zwanym – płachta; tylko u niektórych możniejszych można było spotkać sienniki.
W całych Polanach – Kościeliskach było niewiele ponad trzydzieści domostw, kurnych chat – bez komina, z tlącym się całymi dniami paleniskiem w kącie okopconej dymem czarnej izby, skąd dym wydostawał się na strych wyciętym w powale otworem; następnie kłęby umiejscawiały się na poddaszu, zwieńczonym stromą spadzistą strzechą, która najczęściej była kryta deskami lub łupanym gontem.
W początkowych latach istnienia wsi, ludność zamieszkująca tamte tereny była ludnością, która czasowo zamieszkiwała swoje wcześniej nabyte w tym rejonie pastwiska – hale bądź polany.
Mieszkali przeważnie w sąsiednich wsiach, ale tylko na okres wypasu bydła i owiec, czyli – letnią porą. Zjawiali się w tych okolicach i zamieszkiwali swoje postawione naprędce szopy i szałasy.
Biedniejsi chłopi najczęściej mieszkali nie w chatach, ale kolibach – lepiankach z gliny i chrustu krytych gałęziami. Okna zakrywano przed wiatrem zwierzęcymi błonami. Jeszcze w XVIII wieku szyby wciąż stanowiły na wsiach rzadkość. Prości ludzie, zarówno do siedzenia jak i do spania, używali ław. Zbytkiem domowym była choćby prosta miednica, służąca do sporadycznej kąpieli.

Mieszkańcy ciężko pracowali na pańskim albo własnych poletkach. Owies i siana zbierano przy pomocy sierpów. Żniwny krajobraz pól przedstawiał mnóstwo kopek stawianych ze snopków – dziesiątek i mendli.
Na ścierniskach często można było spotkać młode dziewczyny i chłopców goniących boso, ciągnących za sobą wielkie drewniane grabie. Aby żaden kłos się nie zmarnował – grabienie ściernisk było konieczne.
Tamtejsza wieś tkwiła w otulinie świerkowych drzew, choć coraz częściej trafiały się samosiejki drzew liściastych: jesiony, buki, a na podmokłych terenach – olszyny, wierzby. Rzadko rosły dęby i lipy.
Obok domów można było spotkać kwitnący wiosną krzew dzikiej róży, gdy przed oknami wspinał się bluszcz i wyniosłe malwy. Za budynkami ciągnęły się skromne zagony uprawnych pól, w większości przeznaczone pod zasiewy owsa, rzadziej jęczmienia, a tylko gdzieniegdzie uprawiano jarzec. Sadzono grule (ziemniaki) a wśród nich fasolę, bób, kapustę i karpiele. Wysiewano także dużo niebiesko kwitnącego lnu i trochę konopi, z których to roślin pozyskiwano nasiona na olej i łodygi na włókno.
Letnią porą gazdowie wypasali polany znajdujące się w dolinach jak również wąwozy i górskie hale.
Pasące się owce to żywy element tutejszego krajobrazu, to również tradycja i specyficzna kultura ludności, przejawiająca się w charakterystycznych dla poszczególnych regionów strojach, zwyczajach, śpiewie i tańcu. W okresie zimowym odbywały się zbiorowe skubanie pierza. To właśnie przy skubaniu pierza młode dziewczyny uczyły się śpiewania piosenek i pieśni kościelnych. Była to również okazja do przekazywania sobie różnych wiadomości.

Wieczorami można było zobaczyć unoszące się nad pastwiskami i podmokłymi łąkami ... bajecznie wyglądające bagienne ogniki. Pięknym zjawiskiem w ciepłe letnie noce były przemykające, świecące robaczki świętojańskie. Scenerii tej często towarzyszyło bzykanie przelatujących gzów, bąków i chrabąszczy. Wiosną łąki rozkwitały różnokolorowym kwieciem tworząc rozległe kobierce, aby na przełomie lata zmieniać swoją gamę barw od białych rumianów do silnie pachnących ziół. W cieplejsze słoneczne dni rozchodziła się dookoła woń modrych bratków, bławatków, najchętniej kwitnących po kępach. Starsi mieszkańcy wioski z żalem wspominają tamte odległe lata.

Lasy i potoki były stałym żywicielem, czyste i zadbane. Powietrzem tak czystym zachłysnąć się szło dla odwagi. Spokojnie i sielankowo mogłoby toczyć się życie w takiej wsi, gdyby nie nękające coraz częściej rabunki, przeróżne epidemie zakaźnych chorób, a na dodatek – klęski żywiołowe.
Potoki na terenie Kościelisk były zazwyczaj ubogie w wodę, szczególnie po dłuższych okresach suszy. Jednak po ulewnych deszczach gwałtownie wzbierają i potrafią być przerażająco groźne, powodując osuwiska oraz lokalne podmywanie przylegających gruntów. Woda gwałtownie spływa po zboczach pól w dół, do strumyków i dalej do lokalnych potoków, które
z biegiem lat zmienione są przez człowieka, wyprostowane, pogłębione z umocnionymi brzegami.
Na młakach powstałych po wylewiskach zbierano pijawki, które przykładane do ciała wysysały złą krew. Taką metodę leczenia stosowano bardzo często przy różnego rodzaju chorobach .
W XVIII wieku wielu chłopów na Podhalu żyło dokładnie tak, jak ich odlegli praprzodkowie w czasach średniowiecza, okresie przybycia w te strony pasterzy – Wołochów. Nic więc dziwnego, że tak trudno pisać o ich codzienności … budzili się z owcami, mieszkali z owcami, chodzili spać z owcami.

Niekiedy raz w miesiącu albo roku szli na mszę do kościoła w Czarnym Dunajcu, albo do Szaflar .
W trakcie dorocznej spowiedzi (dawniej spowiadano się z reguły raz na rok) ksiądz bezpardonowo pytał o to jak często uczestniczył w obowiązkowych mszach i nabożeństwach, ile razy zdarzało mu się je opuszczać. Dodatkowo podczas kolędy – plebani wypytywali wiernych o treści kazań wygłaszanych w ostatnim miesiącu. Kara za uchylanie się od udziału we mszy świętej wynosiła 1 funt wosku. Wysokość kar pieniężnych kształtowała się w zakresie od 1 do 10 groszy, co potwierdzają także statuty diecezji.

Nastoletnie dziewczyny od najmłodszych lat wprawiano do roli żon i matek. Rodzice, krewni, nauczyciele i księża wpajali im wszystkie pożądane cechy, tak by były łagodne, słodkie, posłuszne, gospodarne, po prostu akuratne ... do tańca i do różańca.

Las powoli wybudzał się ze snu. Słychać było śpiew ptaków, zwierzęta wychodziły ze swoich nocnych kryjówek. Na polanę nieśmiało padały pierwsze promienie słońca, rozpędzając delikatne mgiełki.
Dwaj młodzi pastuszkowie przebudzili się i sprawdzali liczebność swojego stadka. To była spokojna noc. Jeden z chłopców w mig wyciągnął zza pazuchy swoją piszczałkę i zaczął wesoło piskać.

W pobliżu Giewontu, są dwie doliny. W jednej z nich w Małej Łące – paśli Leśnicanie i takie oto krążyło o nich podanie:

akurat po turnickach, co ich pełno popod Grzybowiec, juhasi paśli swoje owieczki. Jeden z nich, sierota, upuścił swój kapelusz w samę głębię rozpadliny, znajdującej się pod Giewontem. Postradawszy kapelusz ... zaczął niezmiernie płakać i lamentować, tak, że skruszył nawet samego diabła, co – pod postaciom czarnego koguta, rad w tej rozpadlinie przesiadywał, aby móc różne psoty wyrządzać bacom i juhasom, którzy swoje owce, aż do jesieni musieli bacznie pilnować. Bies, niespodziewanie uniósłszy się hojnością, napełnił kapelusz juhasa grajcarami i wyrzucił go z powrotem na wierzch grani, gdzie on – stał załamany. Juhasik począł rozpowiadać o dobroci potwora; Inni juhasi poczęli się zbiegać i rzucać w głąb swoje kapelusze, tak, że prawie całą – jamę zarzucili. Ale diabeł, rozgniewany takim przebiegiem odrzucał im kapelusze – jeden po drugim, napełnione kamyczkami, suchymi liśćmi, a na samym końcu – jeszcze czymś gorszym. Haj!

Według opisu zanotowanego przez przyjezdnych, którzy coraz częściej zjawiali się pod Tatrami:

(...) Ludzi tych cechuje głównie wielka zdolność i pojętność do wszystkiego do czego się dorwą; łatwo też dają się ukształcić. Powolność, zastanowienie się, dojrzały rozsądek w przedmiotach im znanych, ostrożność granicząca czasem z zupełnym brakiem ufności, współczucie dla nieszczęścia drugich, pobożność i gościnność; z drugiej strony skłonność do pijaństwa i awantur, w obejściach ... brak zamiłowania w czystości i utrzymaniu porządku, poszanowania cudzej własności, zabobonność ... – oto główne rysy charakteru ludzi z tych terenów.

Wieś leżała w pobliżu drogi hawiarskiej, zwanej „królewską” ... oraz wzdłuż drogi z Zakopanego do Chochołowa. Domostwa wraz z gospodarstwem były luźno rozrzucone po polanach, z reguły usytuowane w pobliżu potoków – tworząc rozległą osadę nazywaną najczęściej – Polany, zaś ludzi stąd się wywodzących – Polaniorzami. Osiedlom takim nadawano najczęściej nazwę od nazwiska właściciela.

Pod względem administracji kościelnej, część Kościelisk po stronie wschodniej należała do parafii w Szaflarach, ale od roku 1817 – do Poronina, a po wybudowaniu kościoła przez ks. Stolarczyka, od 1848 roku  – do Zakopanego. Zachodnia część Polan, należała stale do parafii w Chochołowie. Wszystkie powinności związane z chrztem, ślubem, pogrzebem – tam były załatwiane.

Zgon czasami zgłaszano do parafii, albo też i nie, zwłoki grzebano najczęściej w okolicznym obejściu, zwłaszcza kiedy śmierć nastąpiła na wskutek choroby zakaźnej lub, gdy rodziny zmarłego nie stać było na pokrycie kosztów ceremonii pogrzebowin oraz transportu na cmentarz do odległej parafii. Jeśli decydowano się na pogrzeb w parafii, to jedna z miejscowych kobiet (Kulówka) pełniła funkcje dostarczyciela, odpłatnie przewoziła zwłoki furą albo w zimie sankami do odpowiedniej parafii i tam załatwiała wszystkie formalności z proboszczami.

Pogrzeby w tych czasach były proste; zbijano zazwyczaj nieforemną trumnę z desek o jak najmniejszej wartości użytkowej, bo przecież i tak ... szły one do ziemi.
Do niej wkładano zwłoki, które do chwili pochówku spoczywały w domowej izbie; przy nich modlono się oraz świecono łojowe kaganki. Wynoszący trumnę – zawsze nogami do przodu – trzykrotnie stukali nią o próg domu. Było to ostatnie pożegnanie się zmarłego z domostwem.
W drodze na cmentarz śpiewali smutne, lamentowe, pogrzebowe pieśni. Ceremonii pogrzebowej najczęściej przewodniczyły kobiety tzw. „zawodowe płaczki”... zanoszące się od modłów i od płaczu.
Proste życie, prosta trumna, ciasne, przytulne groby, drewniane krzyże – dźwigają na sobie dziedzictwo.

W bliskości polnej drogi wiodącej do Chochołowa, tam gdzie był kościół – widnieje niewielka kępa skał, przy niej wznosi się niezmiernej wielkości – jesion. Przed wielu, wielu, laty zmarło tu dziecię i pochowano je samemu, bez obrządku kościelnego, aż pewnego dnia sąsiad, co grób mu wykopał, przybiegł do plebana dając znać, że ten chłopak, co przed tygodniem zmarł, wciąż rękę swoją wysuwa z pod mogiły. Pleban wziął natychmiast krzyż i stułę, pobiegł zażegnać dziwo, ale co on ziemi na kępę przyrzucał, czym gorliwiej się modlił, nic nie pomagało, zawsze na wierzch wychodziła ręka. Nie widząc innej rady, kazał w dzwony uderzyć, aby się gromada zbiegła, a gdy go otoczyła kołem, odezwał się do matki zmarłego młodzieńca, aby wyjawiła tajemnicę, bo musi być jakaś tajemnica, dla której to niebożątko co pomarło, nie ma spokoju w grobie. Na to wezwanie matka zanosząc się od płaczu, zeznała iż jedynego syna „nieślubnego” co miała, psuła swymi pieszczotami, za co jej źle się odpłacał, bo raz w gniewie odważył się ją kijem uderzyć. — Bierz więc tę rózgę — rzekł pleban ... bij rękę syna, która domaga się spełnienia ziemskiej kary. Posłuszna rozkazowi, uderzała gałązką po rączce ... – oto ta ... natychmiast schowała się głęboko pod ziemię. Na tą pamiątkę, ks. pleban zatknął oną gałązkę na grobie. Na tym miejscu wyrosło potężne drzewo – jesion, który ludzie do dziś pokazują na przestrogę niewdzięcznej dziatwie.

Dużą rolę w walce z panującym na wsiach głodem odegrało upowszechnianie uprawy ziemniaków. Roślina ta szybko stała się głównym składnikiem pożywienia ludności wiejskiej. To „uzależnienie się” od ziemniaków przyniosło jednak zgubne konsekwencje w połowie XIX w., kiedy to nieurodzaj i zaraza ziemniaczana spowodowały ogromny głód.
Niewiele zmieniło się w hodowli. Głodne i zaniedbane bydło „trzymało się jako tako” do Bożego Narodzenia, później chudło i słabło, nie chciało jeść, a gdy przyszła wiosna, to z wielkim trudem wyprowadzano je na pastwisko.

Korzystając z Genealogii Rodów wsi Kościeliska, autorstwa Marii i Józefa Krzeptowskich – Jasinek, chciałem przytoczyć kilka faktów, które mają już swoją kościelną bądź urzędową metrykę.

Michał Piton, ur. 26. 09. 1718 r.– zm. 26. 09. 1814 r. oraz Regina z domu Szeliga, ur. 1720 r. – zm. 11. 12. 1760 r.
Zawarli związek małżeński – 06. 05.1 739 roku.
Mieli siedmioro dzieci:
- Wojciech, ur. 23. 04. 1740 r. – zm. 07. 02. 1795 r., żonaty z Katarzyną Pitoń, posiadali 5 dzieci: Jakub, Maciej, Zofia, Regina, Jacek.

- Regina Piton, ur. 04. 06. 1742 r.
- Jan Pitoń, ur. 25. 06. 1744 r., żona – Marianna Sabała. Mieli jedną córkę Reginę.

Sebastian Pitoń, ur. 05. 12. 1746 r., zm. 26. 01. 1796 r., żonaty z Zofią Styrczulą, mieli 5 dzieci: Wojciech, Małgorzata, Agnieszka, Sebastian, Jakub.
Anna Pitoń, ur. 10. 07. 1748 r.. zamężna za Mateusza Sabałę, ślub się odbył – 05. 03. 1770 r.
Jakub Pitoń, ur. 1750, zawarł związek małżeński z Jadwigą Stopką, ślub – 25. 11. 1790 r.
Zofia Pitoń, ur. 03. 02. 1758 – zmarła jako dziecko w 1760 r.Moje gniazdo rodowe jest po najmłodszym synu Wojciecha i Katarzyny, Jacku Pitoniu, ur. 14. 08. 1780 r.. zm. 17. 05. 1860 r. Jacek był dwukrotnie żonaty. Z Anną Kulą ślub 03. 02. 1815 r., która zmarła przy porodzie pierwszego dziecka. Za dwa lata, 03 .05. 1817 r., Jacek, ponownie się żeni z Marianną Żak-Słodyczką; mieli siedmioro dzieci. Jan, Wojciech, Anna, Jacek, Maciej, Regina, Katarzyna.

Mnie akurat najbardziej interesuje ciąg – pokolenie po najstarszym synu Jacka – Janie Pitoniu, ur. 16. 05. 1818 r.. zm. 05. 08. 1896 r. Jan, był dwukrotnie żonaty. 06. 06. 1837 r. zawarł ślub z Anną Komperdą, mieli czworo dzieci. Anna Komperda umiera po dziewięciu latach.
Jan zostaje z trójką małych dzieci, bo mały Wojtuś umiera, dwa tygodnie po urodzeniu.
Jan, żeni się ponownie 26. 11. 1848 r. z Anną Kapłon. Z tego małżeństwa rodzi się 10 dzieci. Jako 8 dziecko na świat przychodzi mój dziadekJakub (Kuba) Pitoń, ur. 29. 10. 1864 r.
Kuba żeni się mając prawie 34 lata, 08. 11. 1898 r. z Bronisławą Ustupską-Dudlak. Mają 11 dzieci: Stanisław, Józef, Antonina, Władysław, Jan, Marianna, Franciszek, Zofia, Anna, Tadeusz, Anna.
Ostatnia trójka: Anna, Tadeusz, Anna – umierają jako małe dzieci.
Najstarszym synem był mój ojciec – Stanisław Pitoń (Kubów), ur. 09. 09. 1899 r. – zm. 23. 02. 1973 r.

Jak widzimy, Kościelisko zaczynało się szybko rozrastać. Osiedla się coraz więcej osadników. Często nazwiska zaczynają się powtarzać. Cały ród, kilka rodzin, wywodzących się z tych samych pierwotnych nazwisk i imion w dalszym etapie zaczynają się dublować, sprawiając trudności w dotarciu do właściwego adresata, gdyż kilka osób nosi to samo imię i nazwisko. Dlatego zaczęto używać określeń pomocniczych albo nawet przezwisk.
Dla przykładu, Jacek Pitoń dał początek rodu, więc wszyscy w kolejności nosili przydomek – Jacków, Kuba – Kubów, Maciej – Maćków. Pitonie wywodzący się z rodu osiadłego na polanie Prędówka wnet zostali Prędowskimi. Jeszcze inni odziedziczyli – Baniok, Pitoń po Starym Wójcie, Pitoń – Pręda ... itp.
Niemal wszyscy Pitonie byli ludźmi zaradnymi, pracowitymi, dziewczęta urodziwe, wystarczyło powiedzieć, że dziewczyna pochodzi od Pitoniów, Prędowskich, Kubowa, Jackowa – wiedziano już jakie ma cechy. Z doborem przezwisk np. Pickies, Pena, Srakoś, Kurcypytka, niekiedy bywało trochę humoru, dużo żartu, trochę uszczypliwości aby uatrakcyjnić sobie szare codzienne życie.

 Górski klimat pod samiutkimi Tatrami, słabe gleby, pochyłe stoki i podejścia, tarasowate wąskie zagony, brak odpowiednich dojazdów do pól ... oto co było utrapieniem gazdów tej ziemi.
Praca ciężka, niewdzięczna, ręczna lub sprzężalna. Do pola dojechać nie sposób, snopki albo kopy siana znosiło się w brzemieniu na niższe partie gruntu. Gnój na pola wywoziło się tylko zimą na gnatkach, kiedy śniegi zasypały miedze i graniczne kępy. Gruntu było coraz mniej, a rodziny coraz liczniejsze, dodatkowy dochód znikomy i trafiał się rzadko kiedy, a jeść się chciało codziennie ... każda gęba była zgłodniała. Karczowano więc lasy, wycinano drzewa, orano, co się tylko dało zaorać, każdą piędź ziemi starano się zagospodarować, aby rzucone ziarno na tą kamienistą iłowatą ziemię, bogatą w skalny łupek i zbitą glinę, przynajmniej podwoić zasiane ziarno owsa, aby uzyskać oprócz wiertelika owsa choćby brzemię słomy potrzebnej do wypchania siennika.

Koń, oprócz krów i owiec także był żywicielem rodziny, stanowił siłę pociągową, a w gospodarstwie był wielkim udogodnieniem dla gazdy, niekiedy dawał też dodatkowy dochód przy zwózce drzewa z lasu.

Gospodarstwa były małe i niezbyt urodzajne, więc klepano biedę. Ludzie wiedzieli, kto ile ma we wsi i z kim warto się kojarzyć przy zakładaniu nowych rodzin, dążąc do ożenku.
Nie przystawało biedakowi konkurować do bogatej dziewczyny, chyba że nastąpiła jakaś wpadka, albo przyszły zięć dał się poznać jako obrotny parobek, umiał jakieś rzemiosło jakoby dodatkowy zawód.

Ziemia dawała zamożność i szacunek. Pewnie, że z upływem lat gospodarstwa rozpadały się na drobniejsze, kiedy już dorastały dzieci, żeniąc się wyciągały rękę po swoje.

Wspólnota tworzona przez rodzinę zawsze była jedną z najwyżej cenionych wartości, między innymi dlatego wymagała szczególnej pielęgnacji. Wokół niej został powołany do życia krąg zabiegów podtrzymujących jej trwanie; od narodzin przez niemowlęctwo, dzieciństwo, młodość, dorastanie i samodzielność, małżeństwo, aż po starość i kres. Nie było świąt spędzanych indywidualnie, a gdy okoliczności losu sprawiały, że trzeba je było przeżyć w odosobnieniu, samotności, wzbudzało to powszechny smutek i współczucie. Zwyczaje i obrzędy ściśle związane z najbardziej istotnymi etapami rodzinnej egzystencji, od narodzin do śmierci, osadzone głęboko w polskiej tradycji; praktykowane od wieków, stanowią ważną część naszego kulturowego dziedzictwa.