Moje wiersze
Nie rodzom sie byle jako i byle kany
Niekiedy, tracom sie w tłumie i włosnych pomysłach
Cęstokroć chorujom na anemie słowa
Niedowład myśli, na nowe twory języka
Przychodzom i odchodzom bez zapowiedzi
Ze szczelin nocy wyfruwają upiorne
Na zboczach gór dźwięki wydają czarnej nocy dzieci
Kręcą palcami na krosnach wierszy przędziwo
Wokoło motki wełny namoknięte wiotkie
Ustawione jeden na przeciw drugiego
Dostajom zeza od ( za się ) patrzenia
Rymy rozbite wątku nie potrafiące wyrzec
Dusom casu smycki puscom po strunach
Do piyknych celów niezdarnie dobrane słowa
Wśród rówieśnianych śpiywom najlepiej jako potrafie
Kozdy dzień bywo pocątkiem cegosi nowego
W zagłębieniu powieki patrzom syroko ozwarte
Na wschody zachody boskie roztargnienie
Majom tyz swoje kąty kany schować sie mogom
W cieniu zabocynio sie kurcom i więdnom
Bez wieńca z lauru bez pokrzepy i mirtu
Lezom dumne na stosie w niewygodnej pozie
Arką przymierza pomiędzy drzewiej a dziś
Trombity gotowe trzymajom przy ustach