oko w oknie ...
(co oko w LOT-cie widziało)
... obok siebie w rzędach fotele
aranżacja wnętrza gustowna
w dobrym tonie się mieści
trylogica lotu
1
myśli ulatują wyżej ponad błękit
na wietrze rozsypują się tu i ówdzie
drżąco szemrzą w górnych pułapach
łańcuchy przeźroczystych chmur
skłębione myśli pchane szeregiem
przekleństwa i wiatr nad Atlantykiem
krąg niebios nad nami przyjazny
taki bliski duchowo a odległy taki
blask na dwie strony bije od księżyca
twarzą milczącą odbitą w oczach
cień pragnący odnaleźć swój wyraz
zbyt wcześnie wyblakłym dniem
za kwadrans odlatuje spóźniony WAW
za chwilę na dobre zatrzasną się drzwi
spóźniona kobieta bagaż popycha
krok za krokiem powłóczy biodrami
oddaje wdzięk i bierze nawzajem
na ustach rozwiązłość przyjaciółek
na rozbiegu ORD czeka następny
gotowością na pasie drży i faluje
czy to jest ranek czy to noc burzy
na kolistych powiekach oddechy
moja droga Margaret unosimy się
z opiekuńczym półmrokiem źrenic
spoglądam na to samo sklepienie
prawie nie istnieją puste przestrzenie
w świecie stworzonym dla ptaków
małżonkowie za ręce spokrewnieni
myślą głęboko o dziele spadania
święte imiona prowadzić nas będą.
2
kilka głębokich wdechów w przestrzeni
wzrok przesuwam u zbiegu myśli
niebo zastyga na nocleg przechodzi
nad miastem świateł naszyjnik i domy
z portretami w podmiejskich dzielnicach
nad nami w niebiosach jest wola nieba.
obserwując płaszczyznę światła
gdy słońce wschodzi świtem ogarnia
nasz świat nieoględnie napiętnowany
wszystkie barwy stapiają się w sobie
w nowym stuleciu się rodzą fałdy europy
koalicja - nikomu nie muszę tłumaczyć
z chmur w oddali mojego patrzenia
zamarznięta kraina wyłania się w kręgu
zorza wstaje wskrzeszając North Sea
lodem ścięte góry idą schowane wśród fal
topniejąc powoli suną na południe
pragną się zapaść pod ziemię
to tylko kropla w morzu
3
tam - nasi - mają już swoje mroczne życie
o tym czasie wskakują spełnieni do łóżek
podobno w większości śnieg jeszcze biały
tu - nasi - po stronie od wielkiej wody na west
New York o poranku w słońcu rozjaśnia oczy
wieżowców lichwa chlebem na Manhattanie
całe ulice domy na domach rozpinają cień
samochody wypełniają się ludzką twarzą
tłoczno na placach im później tym bardziej
życie zaciska pętlę codzienność w biegu
więc na całego sami w cudownych czasach
na przekór sobie szybciej stawiamy stopy
słońce wstało już z trampoliny coraz wyżej
wznosi się ponad wszystkie problemy
świat zerka precz na to co nadchodzi
paraliż życia na rogu londyńskich ulic
wszak człowiek uśmiechem zmienny jest
w marszu zwariowany bez dwóch zdań.
obłoki kołyszą się mgłą napęczniałe
wiatrem zawadzają o wystające kominy
senne skrzydła LOT- u wloką się cieniem
znoszą kolosa trzepocząc na ziemię
w to samo miejsce z sentymentem wiodą
z czasoprzestrzeni by znowu móc wracać
życie nie jest osadzoną baśnią
więc
ptaki się tłuką po obcych gniazdach.
PS. 10 godzin LOT-em do Warszawy
w Europie o tym czasie dzień wstaje - jak co dzień