Andrzej Pitoń-Kubów
wiersze, teksty z archiwum
MFFZG w Zakopanem

Międzynarodowy Festiwal Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem

z odrętwienia się dźwiga powojenny zastój, owocuje skalna dziedzina ...


Niźli z Olimpu Zeus, myśl wzniosłą, iskrą pioruna zapalił ...

Watra ... buchła wysoko w przestrzeń, płomieniami się śmieje

Zamykam ją w sercu; na schwał boskim zwyczajem w nagrodę

Nadtatrzański obłok, ślebodnie na skrzydłach wiatru przemyka

Zwiewne słońca promienie, zaczynają świergotać na Halach ...

Malowany obłęd krokusów, w głąb serca, pod powieki się wdziera

Od Turni, odrywa się prawda, po zrębach skał na grzbiet wypływa

 

Święto Gór, od nowa formuje istnienie, wypełnia swojską przestrzeń

Góralska muzyka, duszy otwartej wołanie, śpiewnym echem odpływa

Wierchowa symfonia w kręgu Regli. Kierdel - Krupówkami, uszczęśliwia gości

Radość widzę o każdej porze, gdziem tyle lat przeżył, chcę powiedzieć ...

Gdzie z głazem spleciony smrek, strzec się szału „halnego” powietrza ...

Czasami zamienia się w głośny ryk, tu na Podhalu, przyśpiesza swe kroki ...

Radosny dzień, pomiędzy spokojem, rozkosz, muzyki słucham Skalnego Podhala.

 

gęśle ...


w starych gęślach moc śpiewek ukryte

od dowien downa nie grane dźwięki

starodowne nuty palcami na dydze wyryte

zaniemiały w zbacunku stonowane jęki

 

w starych gęślach wspomnienia schowane

nasiąknięte istnieniem przywartej brody

dotykiem downyk nut uwiecnić rytm kroków

otworzyć usta śpiewkom tym co zamilkły

 

w starych gęślach westchnienie gości

błądzące pomiędzy ściany w zaboceniu

na kołku do słonka ku Tatrom w żałości

bezgłośne z dusom zapadłom w uśpieniu

 

Wołosi 


z kierdlami owiec dotarli na Orawe, Podhole,

Wybrali, dzikie opuscone pustacie, holne patwiska, polany

Długo śli łukiem Karpat, przechodzili lekkim krokiem

Ślad po nik na zawse pozostanie, chlubnom tajemnicom.

 

Umęceni trudem wędrownego marszu, idom w syroki świat

Obcy im pogląd w obcym tłumie, mężnie spełniajom owcy trud

Całe ik zycie jest dowodem. Pasterze owiec, baca, idzie przodem

Nowe dlo zycio som tu środki ... przykre uboce i trowy rzodkie.

 

Skolno ziemia, w ciągłej walce, z twardom naturom owoc zbiyro

Trza jom uzyźniać, tak pomału, kęsek po kęsku, targać z lasa

Bytu, dać mozność cłowiekowi, cłek - swojej roli nie wybiero

Temu, głos boski podpowiado, kany mo osiąść, dobro rada.

 

Wielgiej doznali tu pociechy, lud - uniesiony przez swe wodze

Musioł na nowej stanonć drodze, do insyj natury przywyknonć

Piąć sie z owcami w kozdy dzionek, nie gardzić takim kęsem chleba

W pocie mozołu, mos cego ino zakce dusa, tu obiecany kraj i chleb twój

 

Tu, ostaniymy, jasno rzec, tu naskie gniozdo, dzielnej ręki troska

Wołoskiej dusy, mądrej głowy, kozdy z nos w miare postępowy

Przed nowym casem sie nie broni ; lawiny, mrozy, mory, trwoga

Syćkim dawały sie we znaki, w przymierzu ludzie z wolom Boga.

 

Układ


Synu, gazdowke co kces jom dostać w spadku

Nie ostawioj w takim opłakanym stanie

Za oknem zycie uwijo sie wartko, pre do przodu

Nie zatrzaskuj dźwierzy, miej chęci i odwoge

 

W wieśniany cas chyć za pług i przeoroj głębiej

Spod owiec wykidoj, wywieź i wzmocnij rodzicielke

Pod piersom skibe zakopoj poświęconom bazicke

Przed miedzom okopoj fose, poukładoj skole na kępe

 

Wrony, śtyrnadle, przeganioj z rajskik jabłonek

Z porzecek utnij poplontane, zbędne gałęzie

Dopuść słonka, wzbogać zieleń, okopoj grządke

W dobrej nadzieji posiej zdrowe, świyze ziorka

 

Idź ku potoku, do źródła, gieletom zacerpnij z nurtu

Przynieś krystalicnie cystej nieskażonej wody

Uklęknij, wznieś ocy, zamocoj wierbowom gałązke

Pokrop, poświęć, wygnoj z kosora złe moce.

 

Być dobrym gazdom, pasterzem, juhasem, bacom

Choć niekiedy mogom przytrafić sie casy zajadłe

W Reglu pod dyktando przerzedzom sie drzewa

Trzeba sie pochylić, z chęciom mozno sie dogodać

 

Nie boj sie jądrowej zagłady ani płynu na chwasty

Zbieroj plony, wytnij krzoki, wyromboj chodnik

Do walki antyrakowej, brak jarzyn w diecie, brak witamin

Osłabio kręgosłup moralny, być po włościwej stronie

 

Pamiętom...


Piec był ze skoli, drzewem sie hajcowało

W zelezioku na blachak warzyło sie strawe

Bryja sycała, ospale dzwigała pokrywke

Na drugim końcu framugi parzyła sie siecka

Śturkajęcy zagiętom kociubom przetykało sie rósta

Tysiące wyłuskanyk zingier zasypiało w popiele

 

W tej samej izbie ; bliscy, zaludniajom pamięć ...

Jak jeden odesed, na jego miejsce pojawioł sie drugi

W ocekiwaniu pełnym grozy dopomogoj Boze

W tak straśnie twardyk mękak w sobie - cekała

Kiedy Bóg popre chęci - na zawse bedzie w pamięci

Swym wpływem zaskarbi -  po trzecim cworte.

 

Od powały zwisała [zaklyscono] w tragarzu kołyska

Do dziś jej echo żyje, śpiewo triumfalnom śpiywke

Te same płazowe ściany, kołysanek lulane wzrusenie

W bladym świetle gajsowej lampy - święte obrazy

Włosne bogactwo; proste drewniane półki, półmiski

Pościele, wypchane słomom sienniki, kilimy, makatki

 

zawrót głowy ...


1.

Stary baca, mo lekki zawrót głowy

Bo poznoł siy na tym,

co syćko jest wortne

On, zawdy ...

rozumem przed sie wybiegoł,

w myślak i mowie

 

Od progu chałupy,

w kwietniowym słonku ogrzony,

ogorzałym okiem spoziero po graniak

wzdłuz i syrz ...

jaki tyn świat stary,

jakoz on dorost do tyj miary ?

 

Jego, bezzębne dziąsła hardo dzierzom,

starom jak świat fajke - krolickule,

od Tomcagi z Ratułowa,

cybuch drewniany wygięty,

na krotko spięty,

mosięznym, ozdobionym łańcuskiem

 

W drugiej ręce, barani miechur,

ze skrązanym drobno tabakiem

nabił do samego ostatka

okopiasto, udeptoł w brzuchocu,

krzesiwem potar, ozjorzył ...

przekolacem pośturkoł,

pyknon, roz, drugi, trzeci.

 

Jego ślubno, nie zyje od downa – rak.

hań, na brzyzku przepadła bez wieści

 

[ jesce jak nie był bezzębny, zaroz o siodmej śli do pościeli ]

 

w rodzinnym sporze duzo chciwość

kie taki wielki kawoł ziemi

od pokoleń

na okół swary i gniewy ...

o tym nie godo sie akuratnie

w tej kwili przekazuje pamięć

coby nie przepadła, tak bez wieści

 

takimi dzikimi to my - haw - panie ...

taki to lud – tu, wyrosł na tym łanie ...


2.

W chalupie syćkiego pod dostatkiem

oproc mnie ...

syćka domownicy pośli sadzić wykrowki,

dobrze by było, kieby zycie mogło sie cofnąć

nazod, odkopać jako dziecko w powijokak

ozcapierzyć skrzydła, nicym nocny gacopierz.

 

Siwowłosy, ze słonecnym uśmiechem

kormi kury, gorzciom cisko owies do złóbka

na obore, sfurkujom gołębie o jedwobnyk brzuchach

ik downo chwała, do tela jesce zyć nie przestała

nie ginie męstwo praojców, o krwi wylonej

zbacowali, modlitwe trza nom ślywać w sedno.

 

Tkwie tu samotny jak pies przy budzie

z podwiniętym ogonem, syćko zwiędłe

co było jędrne, strach, w usak przebiegło cujność

w głąb uciekajom myśli, zasiedziane,

przylegajom ku sobie, puste ławki w kościele

dać na wypominki po syćkik Świętyk.


3.


kobieta idąca chodnikiem

przystanyna kolwicek

patrzom se w ocy

znajomi z młodości

ftej wolno im było syćko

 

kobieta z cyrwieniom na licak

miała czelność

obejrzeć sie za juhasem

 

kieby cofneny sie roki

ten pot i to pragnienie

nigdy nie przestać
coby było jak kiejsi
kciołbyk to robić

jak drzewiej z pasterkom

na cetynie w chuściokak
pozwolyła uwidzieć

ino telo kielo moge


- starzec sie wzdrygo

ksiądz spowiednik odwraca głowe.

 

blisko gór


rodzimy sie

rośniemy

miyłość do matki

do Boga

olśniewo lilia

gonimy

do skoły

dorostomy

pozornie

do pewnej

dzieje sie tak

zanikajom ideały

tracimy

grzysymy

zabacujemy

w miare upływu

na drugom strone

kolejne zycie

 

 

z otuliny …


1

holny dmie, dachy trzescom, okna dzwoniom

z westchnieniem, wygibujom sie drzewa,

nad nami kolybie sie niebo, grzmi, iskrom bozom,

łący sie ze światem, jednocy pisącyk i cytającyk.

 

poezja, od zaranio, zdajano przez pomazańcow,

w gmatwaninie codzienności, buduje wyobraźnie,

ubogaco, wtrąco sie do syćkiego, suko przycyny

mortwego ciała, efekty, trudne do przewidzenio

 

woda z mózgu, dziś, syćko zolezy od techniki,

mniej od cłowieka, osądzić błysk, natchnienie,

roz jest, pod wplywem, nowy rodzaj składni,

stopia język, kreatywność języka - potocnego.


2

piyrso, miotająco sie krzepko strofa - holnego wiyrsa,

swoje kruche powinowactwo z natury - spełniyła.

drugo, cuło, z przejęciem, włosnymi ślakami dązy.

trzecio, huśtająco sie w uchu, językowi głosu uzyco.

 

na podhalańskich termach


Pogodynka,

na głębokim oddechu pedziała w TV ...

na Kasprowym zalega mnóstwo śniegu

raj dla narciarzy

ale na Podhalu

gorące termy parują

szerokim fartuchem

pod Giewontem

pojawi się wyż klimatyczny ...

w obiegu termalnego ciepła

zróżnicowana

cyrkulacja górskiego powietrza

 

zabieram foki ...

jadę ... na łono natury ...

zobaczyć świat z bliska

 

Gwiazdy; artystycne duse

burzliwe prowadząc zycie

ze słodkim uśmiechem dziywczyny

ze scyrym zdziwieniem

pnom sie do góry

 

Celebrytka ... na termach ...

pół nago ...

nikogo nie zdziwi

że ktoś jest kimś

ma cele

Miss ...

którom ocami rozbierom

podązom traktem grzysnej myśli

na foke patrze bezczelnie

po jej ciele

 

wystawiyła na pokaz swoj płaski brzuch

do lezoka pośladki przycisko

napięte spręzyste mięśnie przy kozdym oddychu

piersi - co za wrzenie ...

ni mogły wyjść głębiej przyciskane dłoniom

nima przycyny do rozpaczy

 

jej wyucony uśmiech nabrzmiałych botoksem warg

odsłanio wybielone laserem zęby

cyrwonym językiem zlizuje szminke z biołyk zymbów

wabiąc wizjom doskonałości

 

załozyła noge na noge jakby nie cuła ze ścisnyna foke

bojem sie coby, łyciami jom nie zadusiła

bo przydusono ... ledwie dysy ...

Miss ... Celebrytka ... nimo sumienio

jej luźny [ na ramionckak ] podkosulek

ledwie przysłanio odstające dzbonki pociechy

widocnie ...

musiała zabocyć zawdzioć stonika

 

jednakie prawo ...

dlo swoik i obcyk róźnicy nima

 

cęstując sie kawom

rozchyla uda coby zmienić noge

wtej foka łapie końdek powietrza

i zaś jom noga zacisko

zbyt wiele przesła

foka umęcono

rosnom jej męki, rosnom cierpienio

chyba jej poślem słowa pokrzepy

dlo pociesynio.


telo bólu zdoleli udźwignąć



Jozef spod lasa ma okopiasty ósmy krzyzyk

ale wse jedno, siedzi mu w głowie ...

kciołby ... choć roz jesce  ... noge postawić na Pisanej ...

okiem powieść ... po holi ... po tym ... co hań ... przezyli

 

Co to był za cas ...

 

Piyrsy sałas, postawiony na peckak i sopy z okręgloków

pamiętom, schronisko i bufet, co do filmu wysadzili w powietrze

progujem zamknąć ocy, nie widzieć, nie cuć bólu chwil.

 

Boce redyk, redykanie sie z owcamie, po św. Wojciechu

kie pore razy zagrzmiało, obudziyło zaglewiałe po zimie

polany i hole [ niby inacej ] ale to słowo brzmi jednako.

 

Dziśok kolibay, sałasy, jesce choćkany stojom, zaniedbane

opuscone z dziórami w dachu, na wylot świecom pustaciom

skandalu, to wersy nie nowe. Jałowo przerwa na pokolenio

 

Wśród polityków wiadome było, ze nik nie policył syćkik owiec

Parkowcy, kcieli osiągnoć rónowoge, połowa baców niek sie pasie

a drugo połowa, niek zre jak bydło. polityka wse była kurwom.

 

Zapewniom przy świadkach, przykro było słuchać zawiedzionyk,

zrozpaconyk, holnyk gazdów i baców, nik nie był w stanie pociesyć,

prawie jak na włosnym pogrzebie, odrodzić sie i stanonć na prociw.

 

Ślebodno ...


Goralsko, pozłocano dusa lubuje sie we furganiu precki

Kto kce furgać, lygo na wyrku pod ryzowanym sosręm

Wtej dusa pociesono luz zmysłami wyślizguje sie z pęt

Kozdo dusa za kozdym razem wymyko inacyj

Zolezy od pozycji od ułozynio ciała w danej chwili

Inacyj sie wyzbywo kie lezys, inacyj na siedzącku

 

Ponieftoro w garderobie uwielbio pływanie w obłokak

Pływo jak motyl, ciupaga, abo insy gad wodny

Mnostwo jes takik dusycek ozmiłowanyk we furganiu

Pospolicie godo sie o nik ... opierzone ... latawice ...

Rade sie gniezdzom w takim do słonka gniozdecku

Istoty delikatne, traktować ik z przymruzeniem oka

 

W istocie inacej gruchajom gołąbecki na kalenicy

W zimowej zowierusze przenikającej ciało i duse

Bez ciepła trudno jest przezyć nawet nieśmiertelnej

Bez światła, styrmie sie tako po byle cym jak ślepe kocie

Odkrywo prowde, jest prawie nago, ale to bez znacenio

W Biedronce na Nowotarskiej majom promocje, same okazje

 

Zza firanek – godajom choćkiedy ludzie starzy

Ze niby rzodko, ale sie moze kozdemu przydarzyć

Ze to co na prędce przelotnej uległo chętce

Moze być trudem win wielu uginać sie musi ciężorem

Nieroz blask słonka obudzi cłeka kie dzwon na wieży

Naprzod popędzo swym trudem letni poranek sie mili

 

Wierba wypuściyła na gałązkach puchate bazicki

Drżom z zimna miyłe małe dalekie wypominki

Wre dusa góralsko wre, ze swiat niby taki dziki

W ocak bezbronny i nagi, wiedziony lotnymi zmysłami

Kciołby uwolnić swe loty zbyt cięzkie dlo niebios

Nieprecki dotknąć skolnej ziemi, wypełnić swoj los

 

Oscypek, bryndza, zyntyca


Bacowie, jest źle ...

syćko sie we mnie kotłuje

cemu nic nie godocie ...

cemu zoden siy nie odezwie ?

 

patrzeć na to ni-moge

tak dalej być nie powinno

musicie syćka razem siednąć

dokładnie ustalić reguły

 

wnieść zgode i zawiązek serc ...

w kozdej godzinie mądrze radzić

biada tym co kcom zawładnąć

oscypkiem, bryndzom, zyntycom

 

nie peć - to co jest ...

sytuacjo jest skandalicno ...

roz na zawse musi być zdefiniowane

 

niewyobrozalne coby ftosi se umyśloł

i naukowemu badaniu podruciył ...

a potem śmioł sie zzo rogu sałasa

z terminologicnej nieporadności

 

ni moze tak dalej być;

oscypek nas, nasa tradycjo

jest powoźnie zagrozono

musimy se wyjośnić


co jest fundamentem?


APK  2002

 

Satysfakcja ...


Na moj dusiu , zanim wchłonie nos ziem, [chodzi o gwarowom poezje].

Jan Kes, nojchętniej siedziołby cicho, nicym suflada w biołej izbie,

nieme kowadło, co od trzek dekad w kuźni nie zadźwięcało,

abo ozduty, sędziwy miech, co nie pokozoł swojej pasji.

 

Ino ta ręka, ta stfora z palcami nie potrafi usiedzieć ...

syćkie wyzdajane wiersyki, biere do palcy i chować pocyno

układo po kontak, ponieftore wsturzo do suflady

moze ik kiesi, ktosi weźnie do gorzci, przecyto

hań, naprzeciwko okna, kie dziadkem ostanie,

[ przecie chodzi o nasom poezje gwarowom ] ?

Jan Kes, nojchętniej dar by sie w niebogłosy, ujodoł

coby nie zbrzydło ludziom to co ukochoł.

Jan Kes, nigdy nie powie co myśli do końca,

zapalcywy, pełny zażenowanio w temacie, niewysłowionego uroku,

przestołby lawitować [ poeta ] z zakneblowanymi wargami,

z zatrzaśniętom gymbom - Jan Kes, zakońcyłby swojom kariere [ poetyckom ] ?

Myśli o tym, ale sie nie przyznaje. Nie zauwozony,

kciołby wydać ksiązke, ale wie ze sie nie udo, bo Jan Kes,

nie jest typowym przykładem poety ... zatracony we mgle ...

[ nie wie jaki jest typowy ? ale wie, ze to nie on ]

 

Ku temu trzeba mieć znajomości, znać sie z krytykami, poetami,

walcyć śnimi na słowa, na gwarowe pięści, ale Jan Kes, tego nie kce.

Rod widzi obserwować gwiozdy, poetyckie wcielenia,

te, co roku wydajom nowy beztroski tomik,

co roku dostajom nagrody, wyroźnienio,

odbywajom tysionce spotkań, autorskik posiadów.

Jan Kes, myśloł nawet - coby uklęknąć i błagać ...

[ Przecytojcie, nie som chetki beznadziejne ] ...

Ino nie kce usłyseć ... stój w rządku, moze kiedysi zacnies pisać dobre !

Jan Kes, nie poruci pisanio, zbierając siły do dalsej drogi.

 

sens ...


nie zgrzytoj zębami

som wiem, ze

choćkie trzeba przecytać chałture

coby dostrzec prawdziwej poezji wielkość

 

wyzdajane trzeba powtorzać septem

wydobyć z nich to

co musi do nos dotrzyć

jak zostanie to dobrze

 

wies o co chodzi

liryka winna wzrusać

wrażliwość

kozdo inno – inno od mojej

 

mogom przytrafić sie podobieństwa

do porusanyk spraw

w milceniu

ufoj swojej osobliwości i wrażliwości

 

niektore okrzycane

nie zawse przypadnom do gustu

nie lezom mi

za mało do mnie przemowiajom.

 

droga ik przekazywanio

jest dlo mnie nie tyndy

wtej – porucom cytanie

–  p o r u c o ł e k –

 

coby poznać nie wolno poniechać

wytrwać do końca

coby z powodzi słów

wydobyć zatopiony sens

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pod Giewontem

 

Niek bedzie ze na wsi w Polanach

syćko jest takie - jak nika inyndziej

 

przefajnie jes hawok w ocy-wistości

gościnnie z ukłonem przyjmuje sie gości

choć śmiecom

choć szpecom

choć łgajom ...

ze góry śmieci

ze słonko nie świeci

ze kohut wcas do dnia pieje

ze pies na łańcuchu od młodu

ze krowa za ścianom ogonem rycy

ze koń sie burzy

ze owca sie bobcy

ze kura ze ziemi wygrzebuje pędroki  
ze dzieci pyskate holofiom

ze lepiej by było ogłuchnąć

 

rano codziennie od nowa

gazda kapelus

unosi pyśnie

pogodność wychodzi mu z dusy

oddycho w sobie głęboko

stłumił swój żar

 

zokopiańskie weekendy

 

scęśliwy maj 

moi złoci ...

zaś hurmom dojechali

z niesmaku grymasem

co dłowi nicym ość w gardle

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

surowe osądy

 

 

i jesce telo tego-nieba

schowane głęboko na wsi

serce stwardniałe dlo celadzi

wymierzo ciosy nie gładzi

łaski dobrej cnoty

 

zarozicki o syćkim

zbyt dokładnie
opowiado sie ...

napotkanemu niepilcowi
to absolutnie choro plotka
to łaska cnej dobroci

przez połowe scyrość

kie zasłysane wieści

kupuje się na pnioku

 

od nuka płynom skargi
potem sie śmiejom

choćkiedy płacom
ino nikomu

nie przychodzi do głowy
ze moze być końdek inacyj

bo na wsi i biyde i honor
za darmo sie dzieli 

świadome fakty

casami bywajom

godajom tym samym

językiem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

krokusy ...

 

kiedy wiesna, zakorzeni sie u nos na - sto dwa,

śpaki z rozumem przylecom, jaskołki,

na scycie kaplicy, w głębokiej jamie,

pociechy skryte i matki troska,

na zycio ściezce - piersej.

 

krokusy, spod śniega wystawiajom głowicki,

w pełnej krasie, w objęciak wiesny ...

dziywecka, skromniutko, w pąsak,

z zawstydzonym lickiem,

przystanyna na holi.

 

parobek, dziywcęciu, zrywo krokusy, dumnie

scęśliwy, z przejęciem, nie skąpi łaski,

piykności suko w kwioteckak łąki,

otwarcie patrzy oko w oko ...

w rozkoszy serca sie topiom.

 

cudowne casy piyrsej miyłości, nojpiykniejsy,

dzień, serce ze sercem sie jednocy,

łagodne z krzepkim sie porzy ...

szaleństwo krótkie, długi zol.

namiętność prysła w

miesiącu moj.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na schwał

 

 

Uwijom sie tęgo jako ino moge, coby zdązyć przed casem,

zanim sie zwieńcom kopuły z bezmiarów, chmurne mozaiki

ponad Polany, przestrzeń uwidzieć od głębi pocątku,

ku Panu Bogu, na pnioku, przycupnońć ze swoim aniołem,

posukać Niebo na Ziemi, a Ziemi fragmenty zatulać do Nieba.

Wierze we syćko niewypedziane, nojlepse wyzwolić ucucie.

 

Spojrzeć w ocy św. Pietrowi, na przekór, niejednemu, co odeseł

z haw-tela – poecie, niekby, iskrom niedomowione wersy zaklepać.

Jakosi wielgo siła, nogle z bliskości mnie woło, moc nieodparto,

zmuso do tego, skoro cosi nadchodzi, nie kcem być ślepy ani za stary.

Ty, sie uciesys kozdym cłowiekiem, ktory Cie wito w pogodne wiecory

Z nadziejom modlitwa dojrzywo, uskrzydlone ucucie, we wnuku siedzi.

 

Miyłość ślepo, nadzieja kolcasto, to taki obrozek na skrawku jedwobiu,

wymalowany boskim cierpieniem, wokoło ciemności, klinga ramion,

udręka lędźwi, z wielkimi ocami przyjociele, nie słychno ik płacu,

Słuchajom jak bije im serce, cudowno gra służebnych mocy.

Głośno bedziecie świadcyć o tym, po wiekach jesce wielu,

Som losy mrocne i pogodne, dzwony wołajom – Alleluja !

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Azyl

 

przesiewom
wspomnienia
na sicie przetaku

recicuje
wschody zachody

latem i zimom

kryjące wozne daty

pogodnego nieba

błysk odbity

w lustrze Michigan
żebrzące mewy

sfurkujom pod nogi

z dzikimi kaczkami
po nowe nadzieje

przylatujom

całe rodziny

z nadstawionom dłoniom

ciskom złote ziorka
popcornu

tutejsego chleba 

strzepuje reśtki  

schowołek w kieseni

koronka Bóg

dał nom modlitwe

jako narzędzie wiary

ku chwale zbawienio

w nadzieji błaganie

dotyko serca

w niepewności

pokonać kozdy lęk

popiołem posypać
moje winy

bok cudzoziemcem

na obiecanej ziemi

widze coroz więcej

ino godać nie umie

wyboc

jestem polski

cuje we krwi pragnienie

wędrowanio

kie otwiero siy morze

nie kciołbyk poprzestać

w pół drogi

niespełnionyk szans

przytulny kąt

pod gwiaździstym

sztandarem                                                                                       APK   czerwiec 1981

 

 

 

 

precki …

 

trza było iść stela

sukać drogi do sedna

 

życie biło po gaciach
po głodnej dupie

 

nie dowierzając jak

długo potrwo


nie o kalendorz tu chodzi

beż wyjścio

 

bez łez
ino broda się trzęsie


na wodzy władz

tak wtej było


mój przyjacielu
trza zwijać manele


zwiewać stąd – lot-em
jako kto umioł

 

 

APK      1990

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

w Dunajcu, na dnie zatopiony świat ...

 

 

                                                  1997

 

Wnęcku, postaroj se wyobrazić, labirynt zatopionyk - Maniów,

z wiekowymi, drewnianymi, starymi chałupami, sągi drzewa,

miyłość pozostaje, w ocak sie mieni, wartkie koryto Dunajca,

trywialne śpichlerze, barokowy kościół z bocnymi ołtorzami,

balaski, babiniec, błahe pytanie, syćko zrównane ze ziymiom.

 

Wnęcku, co siedzis z ojcami w dalekiej, przykładnej Ameryce,

co włosnym ślakiem dązyć skłonno; nowocesne przedmieścia,

paradne rzędy domow, syrokie ulice. Teroz posukoj w swojej głowie,

PRL, drewniany most pod Hubom, dziś juz go nima, ze zolem

przepadła żwirownia, tu stela gazdowie cyrpali siuter, opłacało sie.

 

Nad brzegiem przysłego zalewu, w niejednym oku zakręciyła sie łza.

Teroz wyobroź se, powstawanie zapory, wysiedlanie wioski,

ozbieranie domow, przenosynie gazdowek, smyntorza, hań -

na uprawne pola Runka, do nowej urbanistycnej osady. Przymus

rośnie, w kręgu rosnom z pustokow izby, dom sie powiękso.

 

W środku panuje nowo gaździno, pani domu, matka dzieciom,

rządzi bez błędu, nie spocywo nigdy, troskliwe jej dłonie

roztropne, mnozom pożytki, wełna wokoło warculi, przysiadka,

wrzeciono sie kręci, swetry, skarpetki sie pletom, dziewcęta ucy

Ociec, dumny z radosnym spojrzeniem szacuje swoje scęscie.

 

Wybiermy sie na chybił trafił pomiedzy rzędy domow, chodnikiem

mozemy sie przespacerować. Stąd ze zolem rusaliśmy, kto wyrusyć pragnon?

Nima juz tego wzrusenio. Syćko w bezruchu, została ino historia,

trza jom pamietać, nie wolno zabocyć, co dłoń ludzko cyni ...

łańcuch rąk, tu rodziły sie słowa, a ten ruch rękom to pozegnanie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wantule ...     ( tak jak i kiedyś )                              Z-ne. ... we wrzesniu 1997    

 

( ... strącił je grom ze skalnej grzędy, gdy zbuntowały się przeciw ... )

 

osypisko ... skał ...

głazów aglomeracja

w dolinie zdanej na łaskę losu  

nieładem zapadają w ziemi bez promyka nadzieji

jakoby ze wstydu nikną

powoli toną w szarych kolorach

w niepogodzie skręcane z zimna

tęsknią dyskretnie do słonka.

 

granie ...

śnieżnym grzbietem rysują się na jasnym niebie

buki, złocistą barwą majaczą na Wielkiej Turni w tle

na rozdrożu drogowskaz postawiony przez kogoś

kto wcześniej drogę tę przewędrował

jakież to wielkie rzemiosło

jesteśmy pod stopami pokornie (nie)szczęśliwi

ostrożnie wybierając temat

toczy się walka małych kroczków

o sławę

o władzę

o przywileje 

uśmiech (nie) schodzi z twarzy

człowiek zapędził się w galopie

po przeciwnej stronie urwiska

wartki potok w chyżym pędzie

przeskakuje z kamienia na kamień

wyczyniając hałaśliwe tańce

rozpędem bryzga wodny welon

iście boski opada mgielną kurtyną

w ciemnym źlebie kaczeńce rosą skąpane

jodły ku niebu pnie wywiodły

smrekom rdzewieją zwiędłe igliwia

ich głos wysłany się żali wyliczanką klęsk

lasy niszczeją w szyku gną karki

po halach szałasy rzucają martwe sedno

 

  1. Jezu Chryste!

       strony rodzime bliskie, tu mówię ojczyste

       dałeś nam życie skazując na śmierć

       chwalebne drzewa i lasy znalazły swe piekło

       ponurej zarazy. Smutek z kretesem

       łza kręci serce bólem rwie wymownie.

 

 

2.

Nad głowami suną (nie)wyraźne obłoki

jakoby skażone falą (nie)przypadkiem

wspomnienia Czarnobyla tulą się do mnie

kwaśny deszcz kropla za kroplą

zlizywane z warg cierpkie wszechrzeczy

z zadartą głową wciąż powtarzam

nie chciałem iść stąd w daleki świat

tracąc z oczu bliskich z czystym sumieniem

tułać się ucieczką z przeszłości godnej uwagi

gdzie wszystko dokonywało się poza nami

nowa prywatność w swej przywarze

wolny od niebiańskiego lęku

tak jak kiedyś nie chcę stąd odchodzić

kilka tysięcy mil dalej

teraz o tamten kraj się boje

mnożą się odgłosy kryzysu

 

3.

Oczy mam zawsze otwarte ...

patrząc w prawo (na) lewo ... dalej stąd ...

okoliczny krajobraz topi się w ściekach własnych

sterty śmieci ... jedno wielkie wysypisko ...

gdzie nieszczęśnicy coś zbierają

a mimo to rząd trwa i trwa

do-póty ... do-puki ...

wrzawy, nie nastąpi koniec.

Patrząc na telewizyjne burze;

przed nami wątek na tle osnuty

serce zaczyna podskakiwać

niemową głowa marszałka

z czystym sumieniem w życiorysie

krwawy ślad pozostanie

większa przestrzeń absolutna

wyścig o lepsze jutro

napięcie nerwów nie słabnie

dookoła

życie wymaga niezłomności

ucho musi uwolnić się od wszelkiej barwy jadu

nie tracąc (s)pokoju w temidzie

okaże się ... czy dobro pokona zło ?

 

Ponad Tatrami słonko ...

czerwienią odjeżdża

po kamiennych źlebach

wszelkie barwy podziwiają widoki

i życie ma głęboki sens.