Ziemia (przy)obiecana ...
[...] Następstwem klęski Powstania Listopadowego było przede wszystkim zaostrzenie polityki zaborców rosyjskich wobec Polaków. Car odebrał nam konstytucję. Zlikwidowano Sejm Królestwa, wojsko polskie. Zaprowadzono barierę celną, która została zniesiona dopiero w 1850 roku. W 1833 roku, władca zarządził stan wojenny na okres 25 lat. Namiestnikiem Królestwa Polskiego został feldmarszałek Iwan Paskiewicz, cała administracja została przekazane w ręce rosyjskich urzędników i dowódców wojskowych. Zlikwidowano Uniwersytet Warszawski oraz rozpoczęto rusyfikację szkolnictwa. Car wydał w 1832 roku Statut Organiczny - jako dokument zastępujący konstytucję i ograniczający autonomię Królestwa Polskiego. Większość politycznych i wojskowych przywódców powstania (około 10 tysięcy ludzi) po jego klęsce - udało się na emigrację - tzw. Wielka Emigracja. Ich majątki były natychmiastowo konfiskowane. Pozostających w kraju wcielano do armii rosyjskiej, zsyłano na Kaukaz lub na Syberię. W latach 1832-1834, na wzgórzach w pobliżu Warszawy wybudowano Cytadelę - mającą w przyszłości utrzymywać spokój wśród mieszkańców stolicy.
A czy [...] była sympatia Amerykanów dla zrywu wyzwoleńczego Polaków?
[...] Była ...
Cały przebieg Powstania Listopadowego, był skwapliwie śledzony przez amerykański Kongres i Zgromadzenie. Nie było w tych czasach telegrafu, więc informacje docierały z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Powstanie upadło; zostało siłą zdławione. Wiemy jakie były następstwa i represje. Powstańcy uciekali dokąd się dało i gdzie tylko mogli.
31 marca 1834 roku, dwa okręty wojenne dobiły do wybrzeży Nowego Jorku. Przywiozły 235 osobową grupę polskich powstańców. Tutaj również czasy były ciężkie. Ameryka, była dopiero w zalążku organizacyjnym - demokratycznego państwa, ale na apel o pomoc dla polskich wygnańców odpowiedziało wielu mieszkańców, nie tylko z okolic Nowego Jorku. Organizowano imprezy, kwestowano na ulicach, zbierano datki ... witając bohaterów, którzy krew utracili w walkach o niepodległość ...
Powstańcy listopada ...
Oto miejsce, gdzie śnić się mają sny („keep doing”)
Na brzegu dziejów - poprzez morze wlokącej się męki
Stanął lud na ufnym placu szepcze z cicha swój lament;
( ...) Myśmy, nie jedli od dni trzech i więcej (kiwają głową)
To prawda - (wszyscy razem) zwarta ich grupa w kręgu
Te słowa słuszne (w rozpaczy) mówiące o wszystkim.
Nie znając języka; major - Leopold Chłopicki - na czele grupy bieży
Spięty w ramionach z zastępem swoich zacnych rycerzy.
Hałasują rankiem. Na rdzewiejących zawiasach - brama
O prostych drzwiach zamykanych na skobel - rygiel.
Wielkie kamienie ociosane leżą - na prawo na lewo ...
Jako siedzenie (oczekującym) mogły by iście posłużyć
Patrzą w krąg, daleko ... bije ich bęben przeznaczenia?
Pobiegł do jeziora, rękami wodę czerpie
Twarz i głowę z podróży potu zmywa.
Odgarnął włosy (prosta to dusza) jest ich wzorem
To przedtem tak było - gdy jeszcze pod dawnym żyliśmy prawem.
Wężowych oczu połysk (krwistych jak wino) z winogron
Wszyscy rychło powstali - dziękować Bogu - triumfalnie
Żeśmy się tutaj dostali - - - na szlak - - - Obiecanej Ziemi!
Z daleka od złego, co w Ojczyźnie się spełnia - Kraju korzeni
(Chcąc łatwiej sens słowa wysłowić na suchych wargach) ...
Potrzebne nam było z kochanego Kraju - - - uchodzić
Spokoju w czystym sumieniu - - - nigdy nie odzyskam
Wszystko mię dręczy (się lękam) i strach niepokoi ...
Iskierką nam było uciec - aby świat ujrzeć w bogactwie!
Ojczyzna jest nam jak Matka
Milcząca - Cierpliwa - Bolesna!
Raz na czas jakiś - z ludzkiej winy - potrzebująca daninę
Którą, zabiera gwałtownie - bez pozorów pożera
Krew, lubi - najwierniejszych synów
Ofiara z mieczów na pewno nie poszła na marne
Z pamięci o śmierci - zrodzi się wymodlone dzieło.
Za nicość, za pustkę do końca, za usta sprzedajnych - żelazna kurtyna
Zawyły wilki, gdy ścięte głowy spadły - sygnał to był niechybny
Jak duch w zgiełku światła - wyfrunął ptak - - - Orzeł Biały!
Promienieje, każdy szczegół na twarzy potrafi przemawiać
Lud wie – przypomina sobie słowa – dowody ma w pamięci
Wściekłością dusze napełnia (tych) co bez wyjścia zostali!
Usta, otwiera dramatem o mroku ludzkiego cierpienia
Począł zamyślać się - tu (chyba się zgubił) o czym gadał?
Rozliczne (po polsku) znane im tylko zwroty ...
Chcący na nowo sens powiązać - mnóstwem splątanych rzeczy.
- Niewoli łańcuch; krzywoprzysięstwa, blizny - milczącą tajemnicą
- Rosja - - - dziś - nam - - - macochą - - - zadartonosą
- Złą - - - szpetną - - - co gorzki - - - chleb nam rodzi
- Cierpki - - - skamieniały - - - jednym gestem ladaco
- Zesłańczy - szlochem - Sybir!
- Tam, wichry świszczą - czarne cienie się wiją
- Tam, pierwsza zbrodnia i kara - hańbiące wyroki
- Tam, człowiek i zwierz w jednej norze się kryją
- Tam, ciemność jest wieczna z lamentem na uwięzi kroki
- Tam, umierają w oderwaniu od świata znikają z oczu
- Tam, spytać? Wszystko nieczułe na boskie wyroki!
Tu, Wolność w drodze - stawia pierwsze kroki?
Tak, już tak się stało i niechaj nie będzie inaczej ...
Niechaj nikt z Was zebranych nie myśli bez znaczeń!
A Wy - - - sprzymierzone nam (ponoć)? - - - Lordy ...
Pozwólcie - - - niech nasza brać - - - zasili - - - Wasze hordy ...
A będzie to Naszym wspólnym zwycięstwem!
Nasze marzenie - - - wśród Was - niechaj - ostanie?
Uchwałą Senatu z dnia 12 maja 1834 roku,
[...] Nadaje się 235 wygnańcom z Polski, przywiezionym do Stanów z polecenia cesarza Austrii [...] 36 sekcji gruntu na obszarze 6 mil kwadratowych na terenie Illinois lub Michigan – podzielony na równe części pomiędzy nich.
Po upływie 10 lat, obdarowani uzyskują prawo do tytułu własności, o ile przez te lata sukcesywnie, bez przerwy, będą zamieszkiwali i uprawiali zajęty „township” oraz zapłacą cenę $1.25 za akr w ciągu tychże 10 lat sukcesji ...
Dookoła - ślady lodowca i przeszłość z rylcem na grzbiecie
Starte przez czas morenowe wzgórza - zestarzałe
Lasy wmieszane w bagna porozrzucane torfowiska
Ze szczyptą niepokoju kołyszą się wietrzne brzozy.
W okolicy głęboka cisza w niedoścignione dukty polne
Własnym traktem skręcają ufnie czas jakiś się tłoczą
Łopiany odżyły pomiędzy gałęzie na świat się proszą
Jakiś ptak się obudził i ruszył do lotu podniebnym szlakiem
Kiedy zobaczą - uwierzą - że ktoś tu jest nierozumny!
Toż to wbrew przodków zwyczajom - brać każą - i znowu
Nie dają - - - przecież tak robią ślepi bardziej niż krety
My się modlimy - aby dali nam dobro - nie rumieńce na twarzy?
Bolesny obraz o smutnym staliśmy spojrzeniu, wszerz łąki
Ciszy biała lić obok siebie echo z oddalaniem się wiatru
Wygnańcy na nowe (na próżno) śpiewają pieśni budzące ciekawość
Z dzisiaj na jutro - strząsają płatki „z obiecanej ziemi”.
darczyńcy nadal milczą ...
Dym się kołysze urokliwy widok wspomnienia wywłóczy
Spójrz tylko w dal (hen) rzędem łąki i noc taka letnia
Tak samiusieńko księżyc wędrujący na pełni się mizdrzy
Wśród krzewów bezszelestnie po gałązkach się wspina
A my jak „zabłąkane ptaki” - Panie, spojrzyj na nas.
Nasz Kraj ukochany w pamięci naszej trwa - zapisany
Pomiędzy datami gorzko jest (na wschodzie) nie to co chcemy
Nie wolno nam o tym nie myśleć - będąc na drugim brzegu!
W bezmiar burz zaplątało się nasze życie w bitewnym płaszczu
Tu, (głos ściszając Chłopicki) - nam trzeba jakiegoś pomysłu?
Cholernie mi głupio wbrew temu co się myśli w rozpaczy
Obraca się wokół uczuć (ucztuje) z wyrzutami sumienia.
Wiatr głaszcze obiecane im zboża, w popłochu źreją jare
Kłosy, oddechem złocistym ciążą do słońca w obfitości
Kiściami rumienieją maliny z nieba strącaną czerwienią
Pokrywają się polne maki dostają wskazówki ze środka ziemi.
w takt pieśni się kołyszą ...
[...] Uradowani Powstańcy przystąpili natychmiast do dzieła.
Wybrano dwóch przedstawicieli w osobach majora Leopolda Chłopickiego i Jana Perchałę, którzy udali się do Illinois wybrać najdogodniejszy teren.
Wybrali ziemie leżące nad rzeką Rock w stanie Illinois przy drodze do Galeny. Rzeka przepływała tu przez środek, podnosząc przez to wartość terenu.
Grunta wybrane przez Chłopickiego nie były nigdy wymierzone.
Ponieważ zbliżała się zima, postanowiono pomiary odłożyć do wiosny następnego roku. Kongres jednak nie pokwapił się z ich zlecaniem, powołując się na przepisy stanowe. W myśl tych przepisów – podobno nie wolno było w ten sposób dzielić ziemi.
W międzyczasie na tych terenach osiedlali się na dziko inni osadnicy z Irlandii i Niemiec.
W czerwcu 1838 roku prezydent Jackson, tereny – niby „polskich gruntów” - nadał Indianom!
Więc - na początku były słowa - (tak zawsze bywa wśród polityków)!
Minione wieki, burzliwe dzieje - spory nie do pozazdroszczenia
Łzy bohaterów w prochy pokoleń - co w wawrzynie polegli
Bóg - - - Honor - - - Ojczyzna - - - fakty są potwierdzone
Wygnańcy (rozpaczą związani) odmówili powrotu
Nasz dom w niewoli (pod zaborami ofiarą wrogów) w potrzebie!
235 powstańców (jak guzik nieszczęścia) co krtań zaciska
Siedmiu jest oficerów - reszta to żołnierze ze swoimi bliskimi
Są - inwalidzi - bojem ułomni i chromi - co się nie poddali
Ludzi - z konkretnym zawodem - jest kilku kowali
Dwójka, krawców - kupcy (nie znający języka) w ząb obyczajów
Wszyscy - to Nasi (w potrzebie) z ambicją z przyszłością do życia!
Wygnańcami jesteśmy tutaj w obcym nam i wolnością kraju!
Nasz majątek stanowią smutkiem piekące wspomnienia.
Przeszłość i rychła nadzieja na przyszłość!
Pracowite wieść życie pragniemy - razem z wami - - - siać
Dla Nowego Kraju - za sprawą duszy wybieraliśmy!
Spełnienie tego niech będzie naszym - oświadczeniem!
„Opatrzność” w swej przezorności (pewnie to była pomyłka)?
O dwa tygodnie później - pozbawiła nas ciepła rodzimego Kraju!
Pragniemy takowy - tu w Stanach Zjednoczonych Ameryki - założyć
Nową Polskę - wskrzesić! Gdzie, nasi zacni rodacy
Połykają pejzaże, być może u kresu swej męki
Moglibyśmy się tutaj zebrać i żyć w szczęśliwości?
Mając to właśnie na widoku - - - uprzejmie prosimy,
Wasze dostojne Zgromadzenie o przyznanie nam ziemi
Która, pozwoli żyć hojniej, dostatniej z własnej pracy
Zgromadzić - ku sobie - wygnańców - rodaków ...
Którzy, skłonni są przybyć do Waszych gościnnych brzegów,
I tu, stać się - - - sprzymierzeńcem - - - Zjednoczonych Stanów!
Kongres - najwidoczniej - przestraszył się Nowej Polski?
Nie wchodząc w szczegóły – (obiecanki cacanki) okrężnością słowa
Do przydzielenia „obiecanej ziemi” ... nigdy nie doszło!
Aby sparaliżować starania o utrzymanie się w jednej gromadzie
nie chciano pozwolić „naszym” skupić się w większej wspólnocie!
W obawie ... aby nie powstała ... „Nowa Polska” w Ameryce!
Wiadomo, że w ślad za pierwszymi ... przybywaliby w pośpiechu następni.
Po roku 1870 - - - nasilenie - - - kilkakrotnie się wzmogło.
( ...) „Pierwsze wychodżctwo rozleciało się jak kartki bibuły ulotne
jak książka nieoprawiona, czcionki nie ściągnięte w ramy.
Następna emigracja (ludowo-wiejska) - stała się bardziej osadnicza
podobna do księgi o mocnej skórzanej oprawie. Im to zawdzięczamy
że Polonia, zaistniała ... Siermiężnej rzeszy ... polskiemu chłopstwu”.
Gorączka złota, czym prędzej wszędzie dociera
Śmiałków ekspansja na wiele mil zapachy szkockiej whisky
Za „Wielką Wodą” szczęścia spróbować bez zmartwień
Osiedlić się blisko siebie gdzie lampa roztacza krąg światła
Koniecznie w otoczeniu ziomków być spokojniejszym
W gromadzie raźniej z punktu widzenia gwarzą po swojemu!
Tajemnica języka doskwierała (Naszym) wszędzie ...
Od zaraz im długa droga i wszędzie podejrzliwe spojrzenia
W czamarce w odzieniu chodzących okoliczne fabryczne bramy
W żupanie w buciskach (z cholewkami) zachlapanych błotem
W wyszukiwaniu pracy, w obyciu własnym się wikłasz.
To coś - bolało mocno (w sercu dudnienie) jak nasz świat się odsłaniał?
Z sił opadłych spotkać tu idzie - zbratane twarze z Małopolski
Podkarpacia, Wielkopolski i Kaszub, Mazur i Śląska.
Synów Gór - łacnych pracy przy mularce, w garbarni,
Piekarni, albo i trumny zbijać ze zmartwień (bądź kany dłonie zaczepić)!
Wszędzie nadzieja, patrzenie w szpary okiennic, po plakatach na płotach
Od miejsca do miejsca (cholewiakami) wydeptana ziemia.
Dokądkolwiek nie pójdziesz – wszędzie, jak zawsze - płacą marnie!
Ino ... $5 - dolców - idzie wyżyłować na tydzień!
A głów zewsząd kłania się setki kobiet w chustkach w serdakach bezsilność
Odbiera im całą determinację. Jak zawsze rychło do dnia, a już za późno!
Trwa nieustający ból - którego nie uśpi. Wyje pusta kieszeń.
„No Vacancy”- - - na magię słów - - - wytrzeszczają oczy!
Śmiech, wśród świadków zdarzenia, kręcące głową manewry
Po drodze, od realizmu do wściekłości - wylewają łzy!
Krzykliwi w ślepych uliczkach obracają się dookoła własnego ramienia.
Patrzą łaskawie z niemocą łzawą jak świat im się oddala.
Cóż mogą zrobić przechodniów cienie w tak rozpaczliwym mieście?
„The Fucken Pola(c)k and the bee-tle colony”– otwierają drzwi i odchodzą!
Czy tak już zostanie ...?
Wiem jedno - wedle złamania reguł - bez Ojczyzny
Waśnie tam - jak kamień różę przygniata Niewola!
Widzieliście - cztery orły - co w górze fruwały?
Ruski, pruski, austriacki - na przedzie - Nasz Biały!
Już niedługo czasu trzeba - może trzy pacierze
Biały Orzeł, czarnej szelmie - powydziera pierze!
Wznieś się Orle Biały, o Boże spraw ten cud ...
Niech Zwycięstwo Polskiej Sprawy - Osiągnie Nasz Lud!
Jak długo nasza wiara rozgrzewa polską krew
Tak długo Polska cała, bo Polak - to jak lew!
Wolni duchem - wolni będziem
Z Orłem w sercach - będziem żyć!
[...] Rodacy ... bracia i krewni - - - spotkajmy się w Teksasie!
Nagłówek z listu pisanego do swoich braci, kuzynów - zamieszkałych w Płużnicy Wielkiej na Śląsku ... przez ojca ... Leopolda Moczygembę – (franciszkanina z okolic - San Antonio w Teksasie w latach 1853-1854) ...
sam będąc tam na posłudze duszpasterskiej - wśród osadników koloni niemieckiej.
Przyjeżdżajcie - - - a rychło ...
Ziemi, tu mają pod dostatkiem!
Żadnych podatków - - - w perspektywie danin!
Żadnej branki do prusackiej armii.
Cudowny klimat, słonecznie zlewa się z sennym niebem
W czeluści ogród uprawiać ... ile się tylko (za)chce.
Patrzeć jak łan się przechadza swoim porannym śpiewem
Faluje pochylony bez niepewności jutra do słońca się śmieją
Bażanty za fałdą terenu zielono w puste przestrzenie
Dobrym owocem rodzi ziemia nie nadaremnie
Wierna pokaźnym łanem zakwita w kęs chleba i wina
Więcej niż ludziom potrzeba aby radość się wypełniła
Bóg dał do szczęścia ryb pełne rzeki i przyszłość głęboką
Raczy dać nam ziemia w duchu dobroci z płodnością kobiet.
Na każdym tutejszym zagonie wyżywisz siebie z rodziną
Niewiele pracy potrzeba przy tej obfitości wymarzony sen
Albo, roztropnie - kupić i sprzedać - z pomnożeniem dochodu!
Nie ma sensu, zbyt długo przesadnie się zastanawiać
(od zaraz) bez namysłu zabierajcie cały dobytek
Sprzedajcie swoje zagonki, ugory - poniechajcie
Zezbierajcie się w chętnych - - - całe wasze rodziny
Na rzetelny sposób - - - (ja) - - - tu - wam obiecuję!
W tutejszych stronach życie potrafi odnaleźć swój wyraz!
Na pierwszy plan (wylewa się tło) anieli skrzydłami mrugają
W glorii - wielkimi hasłami ryte wieści w mig obiegają okolice
Płużnicy Wielkiej, Toszek, aż do Strzelec (pod strzechy) dobiegły
W żyłach Ślązaków, złotą niwą mrugają - nieznane im światy!
Kiełkowały i rosły ich serca drążące - świetlaną przyszłość!
W ludzkich rozumach nie ma odpoczynku.
- Ksiądz Jegomość - - - świętą prawdę prawi!
Na oczywistość - korki wystrzeliły po czubek głowy - wieść się powtarza
Burzenie krwi w żyłach, nadzieja szczęśliwych się wyłania.
Jawi się z szumem teksańskich łąk i pól ... szansą się staje
Dzisiaj ... jutro ... pojutrze ... to takie proste - jak nigdy dotąd!
ku - - -„teksańskiej ziemi” ...
Jechali - - - przygodnie - - - do Bremy, Bremerhaven
nie mając pojęcia, dokąd ta ślepa droga się iskrzy
i błyska nocą spod kół, drży, sfatygowany dym
w pulsującej drgawce, zziębnięci trzepoczą się ludzie
chcący za jednym przysiadem dojechać do celu.
Tobołki lokują w końcowym wagonie. za plecami wychodek
nadyma policzki. W uroku spojrzenia przygodne twarze
mijanych na (banhofs) wzdłuż torów - dzień i noc ...
w ciągłym upojeniu, na własne spozierają - sponiewierane ręce.
Wio - Hetta - Wiśta - Prrrr - Curik - za pługiem - nawrot!
Od dziś ... nie będą musieli batem zacinać ...
koń, opaternie w zakleszczonej szczęce
ślepym milczeniem głowę chylący ufnie,
wędzidła mowę dusił w lęku zaciskając wargę.
Kiedy, bat bije po zadzie, lejce i słowa płoche
natarczywym sposobem śniedź się wdziera, lemiesze trawi.
W rozterce nad martwą bruzdą, własny wyśniony portret
w rozpaczy ... przebieranie myśli, ognisk zapalnych,
dwoistym lustrem w wyobraźni prostego człowieka.
Na małą chwilę strach wietrzą i trwoga wędrującej grupy
- Włóczęga skryty w noc czatuje - więc czujność pośród sukman
Od dna po karb w haftkach zapięci na ostatni guzik
Wciąż, nadsłuchują echa. martwi, cudzych kroków szorstkość.
I znów cisza, po stokroć, to co przeżyte pozostaje z nimi.
Lśniąca myśl przemyka (w oczach pamięci) całe lata przychodzą
Za każdym razem pytają; czy łaska już na nich spłynęła?
Wszystkie odcienie szarości i mgła zwisa strzępkami z gałęzi
Życiodajna równina, pełna kwitnących sznurami sadów
Zbóż, falujących świeżym chlebem i miodem.
Dłuży się w sobie droga - poprzez, Dolną Saksonie.
Zwyczajem ... nos, wściubić wszędzie
Grupa wędrowców (od stacji) kroki kieruje ku brzegu morza
Nie widać bojaźni (na samprzódzi) z uwagą trzeba obserwować
Wszystko tu inne ... na głowę się kładzie pęczniejącą obręczą
Zniża się wieczór, huczące morze i grube liny zgrzytają zagadką
Nikomu się przypochlebić - - - gdzie i na jaki wsiadać okręt?
Jakieś tu dziwne panuje prawo i brak wrażliwości?
Od rana wilgoć kapie na tle światełka latarni, powiewa
Wiatr, zeskakuje – wzdyma trwogę piętrzącej się wody
Srebrną falą obmywa skały, zimne ze zgrozy niebo,
Sunie wskroś uliczkami. Ludzie się tulą pod kapotami.
Instynktem wiedzeni - wartę trzymają przy krzyżu,
Oczy mrużą uparcie (panny chwalebne) pełne łaski
Ich wędrówka podszyta rozpaczą złowieszczego przekazu
Blade i kruche, nic nie mogą odczytać, ani zgadnąć przyczyny
Nad własnym losem (przejmujące) mówią pacierze,
„Naobkoło” wszyscy wtórują - ze śląskim akcentem.
Ty - - - Panie - - - jeden - wiesz najlepiej
Więc, na klęcząco szukamy Ciebie - idąc za wiarą
Dzięki Tobie - - - duch nasz w krzyżu ożywa
Ten - co go ze sobą niesiemy - - - ten - - - dzwon
Też jest z naszej - rodzimej kaplicy!
Zwady niech (za)przestaną istnieć - słowa buńczuczne
My, zaś razem - - - razem - - - bądźmy - roztropni!
Po rampie - świat się zahuśtał, ponad wszelką wątpliwość
Żwawiej podchodzą gęsiego - wyżej - wyżej - dziarsko
Schodami, chwiejnie - na pokład - WESER, ANTONIETTE, (oba żaglowce)
Szare żagle mają (chorągiewek tysiące) kołyszą się na wietrze
Mnóstwo tęsknot i nerwów, rozpaczą serca pęcznieją.
Zygzakiem, monotonny horyzont, oto początek nowej wędrówki
Przecierają oczy, pomiędzy żaglami pustki - mewy kołują.
Na wolę boską ruszyli - - - 26 września 1854.
265 tonowa drewniana łódź, a na niej około - 250 ślązaków
może i więcej było luda ... (niektórzy gwarzyli, że drugie tyle ich było)
... nikt ich nigdy dokładnie nie zliczał ...
Zatłoczonym żaglowcem ruszyli ... w pierwszy życiowy rejs!
WESER ... zapięty na ostatni guzik ...
Trwając na głębiach obrócony twarzą do fali
Prąc przed się orze jak chłop lemieszem skibę wywraca
Tam, jakiś człek stoi z kuferkiem, otwarta gęba
Mokre oczy patrzą do świateł i zgiełku
Dłużą się kwarty z miesiąca
W międzyczasie człowiek zabija się sam w sobie
Stygnie noc, zaczytana w gwiazdach
Dzień, znów się wypełnia słonecznym olśnieniem
Jasność myśli zaczyna pulsować z oddechem zachwycać
Wszystko co nowe, to ślepe intencje.
Pora zmierzchu, noc na morzu
Sny, mają z zapadłych wiosek
W niewiadomych porach dnie im się dłużą
Cierpki w ustach samogon - pozwala się rozweselić
Ku rozpaczy w głowie - - - chyba znów błądzimy?
Przez ten wiatr zmienny, szalupa się przechyla
Cisza zapadła patrzeniem oślepiona noc się przeciąga
Twarzą w twarz czarne niebo i bryza upajająca!
Poniedziałek - - - żagle ustają - - - po raz pierwszy bezradne
Przecierając oczy - łzy się ronią - - - Nasza - - - skonała
Pod gołym niebem - - - żona - - - J. Moczygemby ... zmarła
Brzemienna była, pod suknią maleńkie serce rosło!
Spojrzeniem szeptała - Kocham Was - Drogie Istoty
Niemocą słów dech jej zaparło - taka młoda i piękna!
Mąż (na nią) z czułością spogląda i gładzi po włosach
Drżący w każdym słowie, twarz w dłoniach skrywa.
Co będzie z ciałem?
Sygnaturki jęk dobiega spod ramion krzyża
Wali do wewnętrz martwej ciszy - raniąc
Każdą cząstkę. Morze rozpaczy rozhuczało się gradem łez.
Od tchnienia duch lżejszy - odszedł - niesiony w przestworza.
Niewiasty z olejkiem w pobliżu bledną najpiękniejsze słowa
Następnej godziny (głęboko tonąc) nie ma już po niej śladu
Kipiel morza i brak słów świadkował zebranym w duszy.
Kronikarz - (powtarzając słowa) notuje w sztambuchu;
Nie dane jej było dotrzeć do celu odnaleźć właściwego klucza
Los tak zrządził niesprawiedliwie - jakież to straszne?
Dzień znów wschodzi jak co dzień od dnia stworzenia
Jutrznią śpiewaną ze zdrowym rozsądkiem przekonując wiarą
Zaszyfrowanym widokiem rozkwita z obu stron błękit na niebie
Fale wody poszarpane na strzępki znów przyjaźnie się łączą
W cieniu mnóstwo postaci w beztroskiej mowie
Od żaru krew w żyłach tłoczyć się zaczęła zuchwalej.
Patrz, widzisz (hen) przed nami - - - ląd - - - ku nam zerka!
Port na widoku - portowy brzeg - oczekiwanie znojem się zmaga
Do niego wpływamy - ziomkowie - chórem - pieśni śpiewajcie!
Na kolanach - zwyczajem - fale wspomnień wracają do granic
Odżywają na nowo słodko brzmiącą pieśnią - Boże, coś Polskę!
[On] – w cieniu ciągle widzi ukochaną postać dobrocią się dzieląc
Widzisz - te bujne gałęzie – rozcapierzone - w dziwnym przekazie
Zobacz, to - palmy, jak w starym małżeństwie spoglądają na siebie
Na powitanie - ich bose stopy, machają ramiona, ślą pozdrowienia.
Ziemia obiecana ...
Już wyrok wypełnił się w boskiej dobroci
Na nowym lądzie zuchwalej śmieją sie twarze
Patrzeć, zrozumieć, do wnętrza iść trzeba
Wśród dróg jak niewidomi przełykają ślinę
Gdy inni z kpiną spozierają w nasze obce twarze
Otwartą gębą uśmiech patrzeniem przez ramię
Wędrówki koszmar - niewiadomy początek
Byle nie okazał się karkołomnym dramatem?
Odrzućmy pychę, która nadyma policzki
Skrzywiona ostatnia deska ratunku.
Na przodek krzyż weźmy - na trudną drogę
Nieśmy z honorem los człowieka
Na (obiecanej ziemi) po jej bezkresach
Poczniemy (wnet) nowe życie budować
Nie (bez) powrotu w Ojczyste progi!
Niezbadane są wyroki nieba?
Ludziom - od pól wyrwanym
Z kraju niewoli - rozterek, wojen i nędzy.
Dziś, wznosimy do nieba ramiona
Tułaczy los w podarunku troski
Tłumnie szczęśliwi z dotarcia do celu?
Hołd - czynią dla portu Galveston
Przechodniom w Meksykańskiej Zatoce
Pod niebiosa pieśń leci ...
Serdeczna Matko ...
Bądź - nam żywym strumieniem
Iskrą pośród ścieżyn bezdroży
W rozterkach znaki Twej mocy!
Czując treść i wydźwięk słowa
Coś za coś. Nic tu po nas
Dzisiaj jak nigdy uważajmy na siebie
Jak będą gasnąć latarnie!
Rzucają się w oczy ...
Ze zdwojonym echem nurza się zachwyt skojarzeń
Od portu idą w głośnej mowie - kolejna uliczka
Na końcach nerwów kurzem podłoża docondrane stroje.
Katanki, sukmany - tradycyjnie na supły
Z koronkową kryzą w motywach - fartuchy, czepce
Kiecki trzepoczą zwiewne u śląskich niewiast
Obrąbkiem kończące się - na w pół łydki
W purytańskiej Ameryce, w jej ... interior
Za nieprzyzwoitość wielką uchodzi!
Na nogach wychodzone - komiśne chodaki
Z litymi cholewkami jako buty odświętne
Kościółkowe - sznurowane pokracznie ciżemki.
Chusty wzorzyste z frędzlami uśmiechają się szale
Wełniane kubraki z pętlicami w obręb kreacje
U obcych wzbudzają - nieufne boczenie
Są tutaj zagadkom, niecodziennym przejawem.
Mieniąca się w słońcu dziwacznie wystrojona chalastra
Snuje się niczym ranny pies po Indianol-skim porcie
Zamaszyście szurając buciorami o jałowy piasek
Tam i nazad ... (czekają na kogoś) kto im doradzi?
Co mają dalej robić ... w którą udać się stronę
Od kogo ... pozyskać wiarygodne namiary?
Naszego, księdza (krajana) jak na złość
Nie szło uświadczyć za - Kyrie Eleyson.
Pogubił się hetki - Nasz Naród w czekaniu
Po okolicy krokami ściele się ugór i piasek
Kiepski grunt, gdzie nic nie wyrośnie.
Wśród jęków modlitwy i przekleństw!
Winniśmy wzgardę naszemu winowajcy!
Czujemy się zawiedzeni - jeśli Bóg istnieje?
W takt ociężałych kroków nieliczna już grupa
Po bezdrożach samotnie szła z cieniem w nieznane.
Do - San Antonio ... z ciszą na ustach, to znów ze śpiewem
Iść nam potrza - inkszych pomysłów nima - obadać skąd list
do Płużnicy dotarł ... o treści niosącej tak złudną nadzieję?
(Je tyż człek bamontny, jak niy wiy prowda) - podropiy sie ino po glacy?
- Idą w drewniakach, w chodakach, na bosaka przez pola
Przez równinę - stopą pełną jadowitych tarantul!
Grzechotniki pełzają w ciemności - patrzą na swoje stopy
Ślady stóp w natłoku stawiają ostrożnie ... a kysz ... a kysz!
Przodem - wśród spojrzeń z wyrzutem cudzych spraw ... idą - meksykańscy farmerzy.
Zmówieni w porcie - właściciele rozklekotanych wozów, zaprzągniętych w rogate bawoły.
Wiozą przybyszów (zawzięty) dobytek – poświęcony krucyfiks i dzwon z rodzimego kościoła!
Dzień ...
w gorącej przestrzeni
męczą się słońcem
z wiatrem upalnym na twarzy mozolą
wieczory nieco zimniejsze
w księżyca cieniu stoją
pierścieniem rozlewa się noc
ślepa po jednej stronie nieba
w ciemnościach zabłąkana kula
przypatrują się bacznie nurtom
w strumyku mocniej przytupują nogą
zmęczeni piasek na suchych wargach
w swym gniewie przegrani
barwą wikliny otuleni
padają rzędem
Wody im brakło
nogi krwawo płaczą
kojoty w ciemności szybsze niż antylopy
poprzez zakątki nieprzebyte
garstka z nich po drodze - na wieczność ustaje
umierają na płaskim jak patelnia stepie
dookoła dziesiątki - tysiące mil
bezludzia bez trumien na zwłoki
kaktusy jak drzewa z cierniem kłującym boleśnie.
Wędrowali uparcie
noga przy nodze pomiędzy ciernie
los ich był srogi na wybranej drodze
za pościel - ziemię pełną ludzi mieli
za przykrycie - niebo jest dobrem
choć zewsząd biły w nich klęski i plagi
i widmo śmierci kpiąco zwodzi
i dalej ogarnia ironicznie trwoga.
Ktoś nam tu robi dowcipy i to niewybredne!
Stosując je całkiem nie w porę!
Zdrada ... oszustwo ... ponad wszelką wątpliwość!
Ktoś (ze środka) waśń podburza ... rozdmuchuje słowa
(Ksiądz - nie jest czysty) wyrugował krajanów!
Bożej Mądrości ... polecajmy skruchę!
Z przyciszoną wrzawą burczeli pod nosem!
rozmachem szli
(za) daleko - zaszli ... był dzień - 21 grudnia 1854
„w San Antonio osadnicy jakimś cudem odnaleźli księdza - Moczygembę, który powiódł ich znów około 100 kilometrów nazad, do miejsca, gdzie za kościelne pieniądze kupił dla przyszłych osadników ziemię od irlandzkiego bankiera Johna Twohiga (przepłacając podobno - cztery razy)”.
Meksykanie wyładowali toboły z wozów, zainkasowali umówioną należność i odjechali.
I tu mały happy end: niedoszli osadnicy pozostali mocno zaskoczeni - sami ... na płaskim, jak patelnia stepie. Nie było tu nic, nic kompletnie. Dookoła - dziesiątki mil ukrywanej pustki.
W wigilię Bożego Narodzenia ksiądz Moczygemba odprawił – (pod sławetnym dębem) - pierwszą mszę dla osadników. Był to symboliczny początek osady, nazwanej - Panna Maria.
Pod dębem ... odprawiono (wigilijną) pasterkę
Panna porodziła niebiańskie Dzieciątko
W żłobie położyła małe pacholątko
Pasterze śpiewają na multankach grają
Hej - - - kolęda ... kolęda!!!
Skoro pastuszkowie o tym posłyszeli
Zaraz do Betlejem czem prędzej bieżeli
Witajże Dzieciątko - Małe Pacholątko
Hej - - - kolęda ... kolęda!!!
Hej – bracia czy śpicie? Czy aby baczycie - dziwy niesłychane?
Trwoga ta od Boga - - - właśnie coś się dzieje?
Jasność w nocy, choć nie dnieje - my ją taż widzimy!
Ino się boimy ... patrzeć na to nocą - serce nam truchleje!
I my - z pastuszkami dziś się radujemy!
Chwałę z aniołkami wraz wyśpiewujmy!
Bo ten Jezus z nieba dany ...
Weźmie nas między niebiany!
Hej, kolęda ... kolęda ...
grudzień się zjawił nagle ...
podkradł i przycupnął ...
wszyscy się wreszcie spotkaliśmy ...
przedświąteczny nastrój podnosi na duchu ...
- - - no i ze wschodu - nie napadało ...
- - - nie nawiało - nie zabieliło znienacka ...
- - - nie zimno ...
- - - nie marzniecie ...
wyście się już dość na śnieg napatrzyli ...
dość wam nasypało po twarzach ...
teraz będzie już zawsze ciepło ...
boso po trawie można tutaj cwałować ...
modlitwa
- ks. Leopolda Moczygemby do Matki Bożej Dziękczynnej – po ich przybyciu do Texasu ...
24 grudzień 1854
- Świynto Maryjo - Dziewico ... Wiekuisto ...
Kaj yno umiyłowanie Syna Bozego, Kery, bezgraniczniy upodobał se Tobiy
Coby wydżwignońć pamiyńć poponad chóry janielskie:
- Wysłuchoj Ty nos i modlij się za nami wandrusami a beztoż szczynśliwcami
Co tukej ... Dziynki Oćcu - szczynśliwie doszusowali.
- Świynto Maryjo - wspiyroj Ty nos i wstawioj się za nami:
Pochlybioj - coby Bóg, uwolniył nos i strzog od wszelechniejakich złości
- Od wszelechniejakiego niebeśpiyczeństwa,
- Co na nos czychać łase i skore belekaj.
- Od wszelechniejakich mitręg, tropacji, marasu.
- Człek ich ominąć nie jest sposobny!
One stojom na naszyj drodze i bez końca medytujom!
- Świynto Maryjo, Dziewico - Dziewic, od wszyskiego zgubnego
wspiyroj nos fest yno bezto do samego końca - nie puść nos po omacku
- Świynto Maryjo, Pani nieba – od wiekow Królowo całego świata
wspiyroj nos wdycki w każdym kroku - Ojcze nosz, keryś w niebiosach
- Świynto Maryjo - nadziejo wandrusów - - - modlij sie dziś za nami ...
wesprzyj Ty kożdygo – dziś tu markotnygo - smutnygo - zalęknionygo.
- Świynto Maryjo, najdobrotliwszo pocieszycielko uciekajoncych sie do Tobie,
Ty nos wspiyroj i módlij się za grzychy i zaniedbanio podle naszygo żywota.
- Świynto Maryjo - wysłuchoj - pytomy! Nos, co tu - na obcej ziemi żywot skorzy zaczynać
wzdycki sie do Ciebie uciykomy, niek-by nosz ludek - odczuł Twojom pomoc - - - zawżdy.
Tukej - dycki fajnisty wiaterek zawiywo. Widzis tera, wiela poradza dać uciychy.
- My, błagamy wsparcio. Świynto i Chwalebno, najmilyjsza Bogu ze wszyćkich Niewiast.
- Matka Dziękczynna - - - Panna Maria - - - na dobre i na złe!!!
Panna Maria - - - na dobre ...
(choć więcej na złe)
Boże, któryś na pustyni
Błogosławił pięciu chlebom
Niech Twa łaska nam przyczyni
Chleba, życia, ku potrzebom.
Bądź na wieki pochwalony nieśmiertelny Panie
Twoja łaska, Twoja dobroć nigdy nie ustanie
Uchowaj nas póki raczysz na teksańskiej ziemi
My, lud wierny się skrywamy - pod skrzydły Twojemi!
Tyś nam słoneczko zaświecił nad głową
I księżyc srebrzysty prowadzisz po niebie
Tyś gwiazdy rozrzucił w przestrzeń lazurową
Tukej zima w kręg bez śniega - wszystko od Ciebie!
* * *
Kiedy oczy otwierał nabrzmiałe lękiem na Amen
Wzniósł je ku niebiosom i wyrzekł w pokorze
Ty, co opiekę masz nad tym co wokół
Myśli moje, słowa moje - pobłogosław Boże
Potem wiernych - troski, znoje
Poświęconą skropił wodą
Wielki Boże, dary twoje
Niech do szczęścia nas zowiodą.
Noc ...
głucha pustynia
strachem otacza
dookoła - cisza
ani ptak się nie odezwie
ani liść na wątłym drzewie
razu nie zaskomli
głucha cisza hen daleko
księżyc dziarsko wschodzi
w najsmutniejszej chwili
z mroku kroków
słychać odgłos
czuć westchnienie bólu
dwa grzbiety pękate
spódnica - spodnioki
patrzom dycki pod nogi
pierwszy kroczy mąż brodaty
jadem gadzim ukąsana
omdlewa niewiasta
nie potrafię iść przed siebie
moje serce jest dla ciebie
dzieci w domu płaczą
w grudniu
bucha tu
żarem.
Na pustkowiu łzy
Gdzież ta chata mchem obrosła
Co mnie wychowała?
Gdzież jabłonka tam wyrosła
Co w ogrodzie stała?
Gdzież to źródło czystej wody
Z pod ziemi bijące?
Gdzież ten widok w duszy młody
Jak kwiatki na łące?
Chata w gruzach obalona
Źródła bić przestały
Jabłoń w kaktus zamieniona
Jedne łzy ostały.
Dola ...
w ocak ciymno, serdce boli
i zapłakać kce sie
pódym sukać lepszy doli
wywoływać w lesie.
przyjońć chlebym, przyjońć solom
W szczyrej gościnności
Odezwij sie lepszo dolo
I zawitoj w gości.
Na pustaci między krzewa
Darł się pośród ciszy
Ale słowa wiatr odwiewa
Dola nie posłyszy!
* * *
Och - ni mosz tu ciynia
tak jak w olszynioku w lyszczynie
co gowa osłoni
Och - ni mosz tu wtóru
bo strumuk nie płynie
ze szmerem po błoni!
ku nim tęskniy z wieczora, z jutrzniom wzdychom i płacze
com pożygnon nie wczora, jutro niy obaczę!
(...) w dniach zwątpienia
Gdzieś pod niebem pod dalekim,
Na tułaczce, na wędrówce;
Pieśń tę dały nam przed laty
Bohaterskie, polskie hufce ...
Pieśń co serca nam rozgrzewa
Na Alp szczytach się poczęła
Grzmiąc jak górskich wód ulewa
„Jeszcze Polska nie zginęła”!
W dniach zwątpienia w dniach katuszy
Tyś, o pieśni nam pociechą
Nieprzerwanie gra nam w duszy
Raz schwycone twoje echo
Tyś na niebie mleczną wstęgą
Coś nam nowy cel wytknęła
Tyś nam hartem i potęgą
„Jeszcze Polska nie zginęła”!
Cień, co wstaje o zmierzchu ...
1.
Wypalone słonko nareszcie się skrywa
Kropelkami rosa roślinność okrywa
Gorące powietrze za nic nie ostygło
Trawy spieczone stulają kwiatki
Pochylają główki na łodygach bratki
Ciała ich skręcone jako białe węże
2.
Dzieci usnąć nie skore bolą brzuszki od głodu
Pszczoły brzęczeć przestały nie zbierają miodu
Kowal młotem nie wali nie brzęczy żelazo
Wszystko śpi już bez ducha, noc ziemię okryła
Bóg, kotarę zasłonił ciemność izbę spowiła
On, nam senność darował, dla spoczynku po trudach.
Piaskiem po oczach ...
A.
Dalibóg - Ślązacy – wsadzili „zimnioki”
Darnią przykryli, gliniastą skorupą
Na jałowej ziemi wystrzeliły kiełki
Słońce, zrzuca snopy światła - złociste
Z rana, hojnie cień sie snuje - najdłuższy
Po południu, najkrótszy - wstawali o świcie!
Wszyscy ciężko pracują ziemia jak uśpiona
Pogorszyło się pomiędzy gdy lato nastało
Pora suszy pali w krtani głowę od snu odrywa
Robactwo, skorpiony, węży pełny garnitur
Febra, czycha - inne nieznajome chorości
Dziesiątkują po cichu Naszych w uwikłaniu.
B.
Czy widzicie tą lepiankę za osłoną mroku
Przy kolebce matka z bólem nieustannie ślęczy
Niespokojna o swe dziecko co w zagłówku niańczy
Z niepokojem spoziera na twarzyczkę bladą
Przypatrując sie rysom jego skargę dzieli
Niepokojem losu przyszłość chce mu odgadnąć
Zapadnięte oczy, oddech ciężki na kredyt
Czegóż by Ta nie dała by mu życie ocalić
W głowie mżawka - może jeszcze nie jutro?
Płacząc rzewnie każe zasnąć dziecięciu
Na skraj świata powędruję dla Ciebie
Wszystko oddam ... życie swoje dołożę
Coraz głośniej śpiew ptaków co budzą o świcie
Z taką samą czułością świdrują powietrze
Ósma rano (nieszczęsna) załamuje ręce
Na samprzódzi (onego) nieszczęsnego poranka
Brakiem słów (ojciec) gdy próg izby przekroczył
Obraz inny zastaje (więc się stało) - - - najgorsze
Na pagórku mogiły stosem cierpień usłane
Sztywne rzędy w świetle świeczek łagodnym
Nie do końca się zgadza - tak być jednak musiało