Andrzej Pitoń-Kubów
wiersze, teksty z archiwum
POWSTANIE CHOCHOŁOWSKIE · Życiorys ks. Kmietowicza


Życiorys księdza Kmietowicza.

Ksiądz Józef Leopold Kmietowicz — urodzony w roku 1819 w Starym Sączu z ojca mieszczanina; w ostatnich chwilach matka już mu nie żyła. Szkoły niemieckie i łacińskie ukończył w Nowym Sączu, filozofii 1-szy rok w Koszycach (na Węgrzech), drugi w Tarnowie. Jak sam się wyraził: »zdolności tylko przez dołożenie pilności później mu się rozwinęły«. — Teologię skończył w Tarnowie, tamże wyświęcony w roku 1843; na ostatnim roku teologii — będąc bardzo słabym, — opuszczonym od lekarzów, — pojechał na żentycę, która skutkowała.
— Wyświęcony, — dany był na współpracownika do Dobrej — w obwodzie sandeckim, gdzie będąc przez kilka miesięcy, przeniesiony został do Chochołowa, gdzie do chwili wybuchu przez dwa lata — tak sobie umiał zjednać miłość, szacunek i zaufanie parafian, — jak się okazało 21 lutego 1846 r. Poświęciwszy się z całej mocy duszy stanowi kapłańskiemu, służył Bogu, służył ludziom przez odwiedzania chorych urzędownie ze świętościami; odwiedzał on ich i mimo; wspierał (gdzie widział tego konieczną potrzebę) datkiem, gdzieindziej radą; obyczajności nie tylko wzorowym był przestrzegaczem, ale i zachowawcą. — W wypełnianiu obowiązków kapłańskich silnym, wytrwałym i cierpliwym. — W zaprowadzeniu towarzystwa wstrzemięźliwości był całą duszą, a skutek uwieńczył jego pracę. — Sam słabowitej budowy ciała — pracował przy proboszczu więcej — niżby z obowiązku wikarego był powinien; był bowiem człekiem, — co znał — do czego ksiądz powołany, a na to nie dbał — że był wikarym, a tyle pracuje.
— Z dochodów, — które dość szczupłe były — zapomagał ojca; za siostrę, na wychowaniu będącą w klasztorze staro-sądeckim płacił i biednych swojej parafii nie opuszczał. — By na to wszystko wystarczyć, trzeba było bardzo oszczędnie żyć; to też i tak było. Sukni używał — aby nie chodzić obdarto, pokarmu — aby siły krzepić i utrzymać życie; tamte nie były kosztowne, ten — góralski. Zdaje się, — że najlepsza pochwała będzie górala, który w więzieniu sądeckim przez urzędnika pytany — dlaczego księdza słuchali, a osobliwie on, co jest przysiężnym? odpowiedział: »0 panie! jakże nie było słuchać, kiedy ksiądz odziedni był«... — (przedziwnie dobry). I on uniewinniał górali, sam tylko do całej winy się przyznając. Krótko pracował, — a znać go było.

— Przebiegnijmy jego cierpienia po wybuchu powstania; postrzelony w rękę prawą, a gdyby się nie był odwrócił bokiem — byłby strzał piersi mu przeszył, — nosi jeszcze dotychczas śruty za skórą, które się zniżyły z poniżej ramienia ku łokciowi, drugi raz postrzelony w palce u rąk obydwu (na te niedługo cierpiał), tak raniony — w okowy ciężkie okuty, w Sączu w piwnicy przez 7 tygodni siedział, żadnej pomocy lekarskiej nie mając, — od strażnika, — gdy był na plebanii leżał, mało bagnetem nie przeszyty — już drugi raz śmierci uniknął, — a w piwnicy, w której od 70 lat nic nie było, — ranionemu, bez żadnej opieki lekarskiej — nie skończyć, lecz nawet wyleczyć się i zdrowym wyjść, gdzie inni nogi odmrażali, a skąd inni zdrowi zarody chorób i śmierci powynosili, trzeba albo nadzwyczajnie mocnej budowy ciała, albo wyznać szczególne działanie Opatrzności; pierwszego mu przyznać nie można, — bo był słabowitym, drugie — tylko z podziwieniem uwielbiać należy, tem bardziej, gdy się jeszcze nad dalszymi jego wypadkami zastanowimy. — U Karmelitów we Lwowie (więzienny zakład) karmiony grubą kaszą i barszczem, (strawą jaką karmią wszystkich prostych złoczyńców) tak osłabł, że idąc na przechadzkę zataczał się. — Prezes pytał go, — czy mu smakuje, on pokazując na misce kaszę i chleb czarny — powiedział: »Dobra«!... Chciano, aby był prosił o lepszą strawę, lecz on powiedział: »Wiedzą oni, — co mi się należy..., aż gdy widziano, że blizki całkowitego wyniszczenia sił żywotnych, dano mu trochę lepszą strawę, ale tak osłabiony, gdy i tego nie mógł jeść, radzono mu popijać dobrego wina. — »A za co?« — spytał się — »kiedy grosza nie mam« — bo i koszulę sam płukał w kaźni i w trzewikach na chwilę chodził. — Karmiono go chiną; — czyż nie uszedł i tu śmierci — aby był skazany na słupy? Lecz inaczej Opatrzność zrządziła, a gdy się dowiedział, że kara już — już ma być na nim wykonywana, czuł się tak zdrowym i mocnym, jak nigdy; nareszcie i tej uszedł; gdy mu oznajmiono darowanie onejże, nieszczęśliwy uciechą tą — był na twarzy do niepoznania zmieniony. Gdy jeszcze dodamy słabość w seminaryum, kiedy na żentycę wyjechał i słabość nagłą w kaźni Karmelitów, w miesiącu styczniu 1847. roku, gdzie bliski był skonania, naliczymy 7 wypadków śmierci, a ze wszystkich wybrnął, wszystko to cierpliwie zniósł, mocną ufnością w Opatrzność uzbrojony.

— Wikarzy! idźcie w ślady jego! godzien w poczet męczenników być policzony ! —