Andrzej Pitoń-Kubów
wiersze, teksty z archiwum
POWSTANIE CHOCHOŁOWSKIE · Powstanie 1846 roku


Stanisław Eliasz Radzikowski

Powstanie Chochołowskie 1846

wydanie 1904 r.

DZIELNYM CHOCHOŁOWIANOM POTOMKOM WYBRAŃCÓW KRÓLA STEFANA BATOREGO.
Na pamiątkę powstania chochołowskiego — 21-go lutego roku 1846,
a ku uczczeniu Jana Kantego Andrusikiewicza, księdza Leopolda Kmietowicza i księdza Michała Świętopełka Głowackiego.

Ten straszny rozdźwięk w narodzie, kiedy chłop cesarski morduje Polaków i dostawia do becyrku za pieniądze — objął jak wiadomo, głównie okolice Tarnowa i Bochni, a sięgnął po górali. Oni jedni nie wzięli udziału w rzezi, oni nie splamili się krwią bratnią, to też słusznie może rzucić w twarz chłopu, w szopce krakowskiej góral słowa: ty zbóju galicyjski! Na góralszczyźnie nie było rzezi, przeciwnie zdarzył się tam równocześnie fakt niezmiernej doniosłości, oto sam lud podjął powstanie zbrojne przeciw Austryi.

Górale nie zawiedli nadziei narodu, ci sami górale, do których zwracał się o pomoc Jan Kazimierz w czas trwogi, a którzy rozbijali w puch zastępy wojska szwedzkiego, ci sami górale co pomagali konfederatom barskim, a potem walczyli pod naczelnikiem Kościuszką, — usłuchali i teraz głosu narodu.

Tam w odległej wiosce, u samych granic Polski, w zapadłych górach, powstaje lud z wiarą wielką, że to sprawa święta, że pomódz muszą narodowi. Stamtąd od Tatr błyska nadzieja, a więc nie wszyscy, a więc nie cały lud poszedł za podszeptem wroga, tam zaświtała jutrznia uświadomienia chłopa.

W czarnym obrazie roku 46 odbija tem jaśniej bohaterstwo Chochołowian, co pod wodzą Andrusikiewicza i Kmietowicza wyruszają, aby zrobić, jak Bóg chce, by uczynić sprawiedliwość narodowi, aby znów była nowa Rzeczpospolita od Tatr do morza.

Na całem Podhalu chodzą wieści dziwne, że zanosi się na wojnę świętą, starzy przypominają, co im zdali jeszcze ojcowie, że po tela nie dobrze na świecie, pokiel u Krakowa nie będzie straszna wojna, że nadszedł czas, kiedy to król Bolesław ma wyjść z wojskiem zaśnionem z Tatr w Polskę i bronić mowy i wiary. Dzieją się niezwykłe rzeczy, między ludzi chodzi stary dziad z ewangelią świętą i głosi, że się odmieni w Polsce, a ludzie pytają z nie cierpliwością: Kie tez ta to bedzie? aby sie raz cerniawa rusyła! i modli się, dejze to sam ślicny Jezusiel

Z Zakopanego wybierają się górale do kościoła na Bańkówki, tam się wyspowiadają i ruszą potem, aby pożenić tych Niemców psiagłowców het w doliny, ku Wadowicom, ku Krakowu! Mimo sieci urzędników, obcych przybyszów i jeszcze gorszych własnych zaprzańców, mimo niechętnego stanowiska wielu dworów, a obojętnego zachowania się proboszczów — w Nowotarszczyźnie — rzecz idzie na przód. Zacny ksiądz Michał Świętopełk Głowacki, wikary w Poroninie porywa Podhalan gorącemi kazaniami, on to podtrzymuje wiarę w króla Bolesława, tłomaczy, że oni, tem wojskiem zaśnionem, co ma iść w Polskę, naucza o dawnych czasach, zachęca do oświaty i do kochania Polski. W samem ognisku ruchu — w Chochołowie, zjawia się mąż biblijnej prostoty i ewangelicznego zapału, organista Andrusikiewicz, który jest duszą obudzenia ludu. Dopomaga mu wikary, ksiądz Kmietowicz i razem w krótkim czasie rozdmuchują iskrę tlejącą w wielki ogień.

Chochołowianie powstają z zupełną świadomością, co czynią, uważają to za rzecz tak prostą, za obowiązek, bo tak być ma, Bóg wie co robi, Bóg tak chce, że odrazu na wezwanie organisty i wikarego wyproszczają kosy, zbierają broń i powstają. Idą do walki z najbliższą strażą austryacką na cle granicznem od Węgier, a idą z myślą, że będzie to rok walki koniecznej, a po nim sto lat pokoju. Potem urządzą sobie Polacy dom, jak chcą, wybiorą króla, albo może, żeby znów szlachta nie uciskała ludu, jak dawniej pod królem — postanowią Rzeczpospolitą nową, sprawiedliwą. Lud sam to rozważa, nad tem myśli, a tu równocześnie na dołach inne zgoła dążenia, inne cele i zamiary rządzą chłopem — cóż za ogromna różnica w pojmowaniu stosunku swego do narodu, tu a tam!

To też znaczenie powstania chochołowskiego w roku 46, jest olbrzymie! Chwilę tę powinno się poznać dokładnie, i góralom tatrzańskim przyznać stanowisko, które im się słusznie należy — w historyi ruchów narodowych, w dziejach obudzenia się polskości w wieśniaku.

..............................................................

Wspomnienia wczesnego dzieciństwa łączą mnie z Chochołowem. Tam do ojca mojego schodzili się górale chochołowscy, sołtysi, przynosili stare pergaminy od królów polskich, wspominali dawne czasy, dawne boje. W głowie dziecka roiło się od myśli i pragnień, raz wyrwałem się na pierwszą wycieczkę sam w góry, aż mnie potem zbłąkanego przywiodła jakaś kobieta do rodziców. Stał jeszcze wówczas w Chochołowie stary kościół drewniany, ocieniony olbrzymią lipą, obok wznosiła się nowa wielka świątynia murowana, której budowę zaczął jeden z sołtysów chochołowskich, ksiądz proboszcz Blaszyński.

Stary kościół drewniany, co patrzał na powstanie górali w roku 46, w którym święcono broń do walki za naród, dziś już nie istnieje. Po wykończeniu nowego kościoła, budowę tę dawną zniesiono, a jedyny po niej ślad pozostał w widoku, który wówczas namalował za pobytu swego w Chochołowie ojciec mój —

r. 1871. Nie została nawet lipa stara, która jedna z otoczenia nowego kościoła pamiętała owe czasy, kiedy to tu zbierały się zastępy górali z kosami wyproszczonemi, a szły, aby robić porządek w Polsce.

Ścięto ją bez potrzeby przed kilku laty. Pusto tu dzisiaj i cicho w dzień powszedni, nie szemrze jak przed laty stara, ogromna lipa trzechsetletnia, co widziała wiele zdarzeń, co patrzała młodem drzewkiem na wybrańców sołtysów chochołowskich, jak wyruszali w pole dla obrony Rzeczpospolitej, a potem, gdy Rzeczpospolita zczesła, widziała już wielkiem rozłożystem drzewem, porywy dzielnych potomków sołtysów, kiedy się ruszyli, aby znów podźwignąć Rzeczpospolitą. W dali sinieją Tatry, we wsi piękne, stare chaty ocienione jasieniami i dobrzy górale, co do dzisiaj pamiętają, niektórzy z naocznego widzenia, inni z żywej tradycyi, wypadki roku 46, Poruseństwo chochołowskie. Z dzieciństwa i z późniejszych stosunków z góralami chochołowskimi, został mi w pamięci ten Chochołów pełen chwały i uroku, to też gdy potem, już w wiele lat później znalazłem się znowu tutaj, nie mogłem się oprzeć złudzeniu, że tu gdzieś w cieniu chat drzemie duch wielkiego króla Stefana i jego wiernego wybrańca z wypraw moskiewskich, Bartłomieja Kluski Chochołowskiego. Ilekroć zdarzyło mi się potem być w Chochołowie, zdało mi się, że za chwilę, z za którejś chaty ocienionej jasieniami wyjdzie wielki król Batory w szkarłacie, tak jak wisi na portrecie współczesnym u XX. Misyonarzy w Krakowie, a otoczą go kołem wierni górale, wybrańcy ze wsi Chochołowa, Bartłomiej Kluska i jego towarzysze, któremu król za wierne usługi, oddane w potrzebie moskiewskiej nadał dziedziczne sołtystwo. I niewątpliwie posiew rzucony przez króla Stefana, wydał plon po tylu wiekach, bo myśl taka nie marnieje i wynurza się z głębin ducha, gdy jej potrzeba dla narodu.

Tu, w tej samej wsi, na samym końcu Polski, znalazł król Stefan, co gromił moskiewskie bojary, nie zwykłe poświęcenie kmieci w czasach, gdy bohaterstwo wojskowe było, zda się wyłączną własnością szlachty.

Z Nowotarszczyzny wyszli wtedy wielcy wojownicy: panowie i chłopi, ród karmazynów Pieniążków i ród sołtysów Chochołowskich. Stąd, z Podhala prowadził dzielne zastępy przeciw Moskwie starosta nowotarski Jan Pieniążek, tu było gniazdo tej zacnej rodziny, co wydała tylu wojowników.

Jan Pieniążek, najstarszy syn Prokopa, starosta nowotarski na wyprawie moskiewskiej w r. 1580 wiódł rotę własnym nakładem, a zyski z dzierżawy nowotarskiej obracał chlubnie ku potrzebie Rzeczypospolitej, bo poczet niemały wojska na pograniczu kosztem wielkim chował i w inszych sprawach wiele a pilnie Rzeczypospolitej służył, jak mówi współczesny Paprocki. Bracia Jana, Prokop i Krzysztof, utrzymywali znaczne roty w wyprawach moskiewskich, a nadomiar jeszcze sami walczyli dzielnie, jak i ich brat najmłodszy Nikodem. Prokop dokazywał cudów waleczności i odwagi na wyprawie moskiewskiej, szczególniej pod Pskowem r. 1582, gdzie wpadł pierwszy do wyboju w murach twierdzy i swym przykładem pociągnął innych do zwycięstwa. W pocztach Pieniążków naśladowali wodzów dzielnie żołnierze, górale tatrzańscy, a jeden z nich Bartłomiej Kluska Chochołowski, poddany ze wsi Chochołowa, będąc z tej wsi za wybrańca naznaczon, tak się nawet odznaczył, że król Stefan za męstwo okazane w wojnie moskiewskiej nadał mu osobnym przywilejem dziedziczne sołtystwo w Chochołowie. Król Zygmunt III »mając baczność« na służby uczciwe Bartłomieja Kluski, także na nakłady i niebezpieczeństwo, które poniósł w wojnach, potwierdził owo nadanie króla Stefana w r. 1592, a to »chcąc go tym więcej pobudzić do posług«. Potomkowie Bartłomieja własną pracą i zasługą zarabiają na nowe przywileje, bo oto niedługo potem w r. 1595 nadaje król Zygmunt III. Stanisławowi Chochołowskiemu, następcy Bartłomieja za zasługi, które okazał w służbie na Podolu i gdzieindziej, przywilej potwierdzający dawne prawa. I pokąd istniała w Polsce służba piechoty wybranieckiej, zniesiona w r. 1649, odznaczają się ciągle sołtysi chochołowscy  i otrzymują nowe potwierdzenia przywilejów. Tak wydaje król Władysław IV. w r. 1633 nowy przywilej, potwierdzający dawniejsze, synom Stanisława, Błażejowi i Tomaszowi Chochołowskim, a jeszcze król Michał Wiśniowiecki w roku 1669 w nowem potwierdzeniu wyraźnie wspomina o licznych osobistych zasługach rodziny Chochołowskich. Nie waham się upatrywać związku pomiędzy czynami sołtysów Chochołowskich z przed lat trzystu, a udziałem ich bezpośrednich potomków w powstaniu z r. 46, bo oto występują tu znowu sołtysi Chochołowscy z tego samego rodu: Jan Zych, Jan Stercula, Jacek Kojs i Wojciech Kojs. Wszyscy ci, to członkowie rodzin, na jakie rozpadł się ród Chochołowskich; jednego Jana Zycha wymienia n. p. przywilej Augusta II. z r. 1722 jako potomka, między innymi, w prostej linji Błażeja i Tomasza Chochołowskich. A ten imiennik i spadkobierca Jana Zycha w r. 46 siedzi w więzieniu za powstanie, za to, że szedł na wezwanie narodu i za głosem wewnętrznym, bo jak sam w liście swoim napisał, tak miało być, Bóg tak chciał, a Bóg lepiej wie co robi .

Przywilej króla Batorego nie dochował się, wspomina jednak o nim następny przywilej, który potwierdza jego osnowę, to jest akt Zygmunta III z r. 1592. Wszystkie następnie przytoczone akta i przywileje dochowały się dotychczas w ręku górali w Chochołowie. Zych nie skarżył, nawet wtedy, gdy w więzieniu razem z innymi towarzyszami przymierał głodem i odmroził obie nogi w zimnym lochu. Dzieje te opowiedzą najlepiej sami uczestnicy. Na następnych kartach znajdzie czytelnik pamiętnik wodza powstania, Jana Kantego Andrusikiewicza, z którego poznać może jasną i sprawiedliwą duszę tego człowieka, co z zapału dla sprawy narodowej poświęca wszystko, aby tylko doprowadzić do skutku dzieło zamierzone. Karty te opowiedzą dokładnie, co się wówczas działo w tym kącie Polski, że tu na Podhalu biły serca w ton zgodny z głosem narodu, że wtedy byli tu ludzie, co działali na lud, obudzając w nim świadomość narodową. Dowiedzieć się z nich można, że my dzisiaj przychodząc na Podhale nie zastajemy ziemi pustej, jałowej, że tu już inni pracowali, że rzucali ziarno, i ten posiew dawał owoce. Wyjdzie z kart tych obok samego autora pamiętników, Andrusikiewicza, żywo i plastycznie postać księdza Kmietowicza, wystąpi osoba księdza Michała Świętopełka Głowackiego, wikarego z Poronina, dotąd zupełnie nieznana. Ksiądz Głowacki zwłaszcza jest tu poraz pierwszy opisany, bo o tamtych dwóch mężach wiadomości w dotychczasowych opisach powstania chochołowskiego były dosyć obfite.

Obok Andrusikiewicza i Kmietowicza należy też w trójcy wodzów ruchu na Podhalu umieścić koniecznie Głowackiego, który jak z następujących pamiętników wynika miał wielki i niepośledni wpływ na sam wybuch powstania, a choć osobistego udziału w powstaniu nie brał, to jednak był również jednym z jego kierowników. Zaraz też po stłumieniu powstania zaaresztowano księdza Głowackiego, jako wmięszanego w tę sprawę. Ksiądz Głowacki znany był dotąd tylko z oderwanych wzmianek tu i ówdzie, i tak n. p. w Piśmiennictwie Polskiem, Maciejowskiego (tom 1. str. 254 z. r. 1851) znalazłem ustęp w wyliczeniu zabytków literatury, który mówi: o »legendzie o Bolesławie Śmiałym opowiedzianej w mowie ludu z Poronina, spisanej przez ks. wikarego Głowackiego r. 1843«. Wzmianka ta nabiera teraz znaczenia, kiedy się możemy dowiedzieć, że był to jeden z czynników, jakich użył ksiądz Głowacki do uświadomienia Podhalan, że on to podanie spisał, a następnie wykładał góralom, iż oni tem wojskiem zaśnionem, które ma bronić Polski. Znalazłem też opis wycieczki do Tatr z roku 1830 w rękopisie, pozostałym po ś. p. Żegocie Paulim w Bibliotece Jagiellońskiej, (Rkp. N. S. 5373) a podpisany nazwiskiem: Świętopełk.

Jest to również praca księdza Głowackiego, który używał tego nazwiska, jak się dowiadujemy z następnych kart. Pamiętniki Jana Kantego Andrusikiewicza składający się z dwu części. Pierwszą spisał sam Andrusikiewicz. Obejmuje ona wypadki poprzedzające powstanie i urywa się w miejscu, gdzie właśnie miał się zacząć, opis wybuchu. Ten pamiętnik znalazł się u przyjaciela Andruszkiewicza, p. Antoniego Skąpskiego w Starym Sączu. Drugą część stanowi pamiętnik, spisany podług opowiadania Andrusikiewicza przez Zygmunta Kaczkowskiego, ołówkiem w więzieniu. Sam oryginał z którego ogłaszam odpis dosłowny, znajduje się w zbiorach Muzeum narodowego w Rapperswylu. Odpis oryginału, zdaje się uskuteczniony dosyć dawno, posiada  Zakład narodowy im. Ossolińskich we Lwowie (Rkp. 2932). Z porównania oryginału z rękopisem tym w Ossolineum okazało się, że odpis ma dość częste omyłki, które pochodzą ze złego odczytania oryginału. Najwidoczniej odpisywał ktoś, co niemiał najmniejszego pojęcia o Chochołowie; nazwiska miejscowości i osób są haniebnie przekręcone. Ponadto dołączam jeszcze listy i to samego Andrusikiewicza, które pisał z więzienia i po amnestyi, oraz listy uczestnika powstania Jana Zycha, kowala w Chochołowie, potomka owych dzielnych sołtysów Chochołowskich, co służą wiernie, jak mogą ku pożytkowi Rzeczypospolitej, tak dobrze za dni jej chwały, jak i w chwilach upadku. W listach tych została pisownia oryginałów, niech się wypowie poczciwy Jan Zych, jak potrafi. Jest to zresztą dokument nietylko historyczny, ale i językowy.

Zdaje mi się, że czytelnik oceni ową bezpośredniość wrażeń, jakie mu dać może oryginał listów kmiecia, który pisze jak umie, i wypowiada się swoim językiem. Pozostaje mi jeszcze objaśnić część obrazkową. Jak pod względem treści, tak również co do rycin znajdzie czytelnik same dokumenty. Wszystko to jest zupełnie nowe, nigdzie nie odtworzone. Widok kościoła drewnianego w Chochołowie, dziś nieistniejącego, jest reprodukcyą akwareli ojca mojego, malowanej w r. 1871. Kościół sam pochodził, jak się zdaje z samego początku wieku XVII., najpewniej wystawiony, bo doń odnosi się, jak sądzę, zapiska o wzniesieniu kaplicy w Chochołowie, przez dwu braci sołtysów Chochołowskich około roku 1600.

W kaplicy tej dwa razy na rok odprawiało się nabożeństwo. W roku 1762 stała się ta kaplica kościołem filialnym. Potem w roku 1780 dostawił do kościoła wikary, ksiądz Jan Babicki wieżę, a kościół w ten sposób powiększony należał jako filialny do kościoła macierzystego w Czarnym Dunajcu.

W r. 1817 kościół chochołowski stał się samodzielnym, parafialnym z proboszczem osobnym i objął oprócz Chochołowa wsi: Witów, Dzianisz, połowę Cichego, połowę Zakopanego i połowę Podczerwiennego, czyli Koniówkę. Druga część Zakopanego należała do parafii w Poroninie, czyli w Bańkówkach. Stan ten zmienił się dopiero w r. 1848, kiedy Zakopane zostało osobną parafją z własnym kościołem, poświęconym  d. 6. stycznia 1848 roku. Sam kościół posiada wiele charakteru w budowie i rozmaite szczegóły, które nie są bez znaczenia, jeżeli chodzi o zbadanie stylu naszych kościołów drewnianych. Nie rozwodzę się jednak obszerniej nad tym przedmiotem, poprzestając na podniesieniu wartości widoku. Obok kościoła widać rozłożyste drzewo liściaste, jest to owa sławna lipa, którą znawca drzew, Bóhm nazwał w r. 1866 »największem drzewem w całym kraju«. (Tabellaryczny Przegląd nadzwyczaj starych, oraz rzadkich drzew w lasach Zachodniej Galicyi, z krótkiemi objaśnieniami co do miejsc, na których rosną, ich wieku, wysokości i grubości, jak niemniej z innemi potrzebami i uwagami, Dziennik Rolniczy, Kraków 1866). — Ocenił tę lipę drobnolistną wówczas - Bóhm na 250 lat, a podał wymiar jej: wysokość 94 stóp, średnica 11"•/„'— 8" (?). Pisze też przytem w te słowa: »Przy budowie nowego kościoła w Chochołowie chciano ściąć to drzewo; mnie udało się przecie skłonić tamtejszego proboszcza do tego, aby mu życie darował«, a dodaje zdanie, któreby winno stać się prawem, bronionem ustawą osobną: »Podobne atoli egzemplarze zostawać powinny pod publiczną opieką, bo takie cuda natury nie powinny nigdy zależeć od humoru pojedynczego człowieka«. Złote słowa, których nie trzeba popierać, a których niestety dotąd nie wzięło sobie do serca prawodawstwo przynajmniej u nas, bo gdzieindziej na Zachodzie, jak n. p. w Szwajcaryi prawo ochrania z surowością stare drzewa, uważając je słusznie za majątek narodowy. Lipa ta w r. 1871 miała u spodu w obwodzie 18 łokci podług zapiski ojca mojego, malarza (Walerego Eliasza Radzikowskiego). Bardzo niedawno, bo kilka lat temu, niestety, lipę ścięto, rzekomo pod pozorem, że butwieć zaczyna. Kościół drewniany zastąpiła wielka świątynia murowana w stylu gotyckim zbudowana podług planów Księżarskiego z niejakiem podobieństwem do kościoła maryackiego w Krakowie. Podaję widok dzisiejszy tej świątyni razem z otoczeniem podług fotogramu, który zdjąłem przed kilku laty. Z następnych rycin, obraz podpisany: »Boga Rodzica Dziewica« jest objaśniony osnową pamiętnika. Opis tam zawarty tłumaczy obraz, dzisiaj zupełnie zapomniany.

Jedynie z pomocą opisu udało się szczęśliwym zbiegiem okoliczności znaleść rycinę litografowaną, którą posiada zbiór Walerego Eljasza, a która jest niewątpliwie reprodukcyą obrazu olejnego z r. 1846, wówczas niezwykle rewolucyjnego. Obraz ten, jak się zdaje był w reprodukcyi litograficznej jednym ze środków propagandy powstania w r. 1846.