ostre zakręty, zarośla i trawa ...
są takie miejsca tkwiące w ciszy
przystanąć przymknąć oczy zwężone
nieobecne spojrzenie doliną wzgórzem
szereg miesięcy w ciągu roku
na śliskiej jezdni źródło okrucieństw odziane
w żałobny łach niefortunnie pcha się
w obnażone tunele bez świateł
w ciemnościach kończy się ślepy tor
wzdłuż linii trwogi skomlą wspomnienia
krzyże i przeszłość po obu stronach szosy
zakręty brane za ostro obrzeża w krwi i łzach
w pędzie zwodzony mostek tkwiący w powadze
wzdłuż drzewa rozłupane na wieczność dźwięk kruchy
nagi anioł spłoszony nadmierną szybkością - dwa słowa
za załomem skalnym wianuszek szosy - kres i krach
martwa ulica medytacją włazi w malowane niebo
bez przestrzeni samotność wokół drzemią śniegi
iskrzy się asfaltowa noc i słupy kwitną pijane
nieszczęścia na czarnej łodyżce milczące oznakowania
- Mustang; zranionymi kołami wbity w fotel lasu
szczątki żalu zamknięte pomiędzy nieme wiązy
krzyk pustki ciarki przechodzą na wydział nie-odwołalny
w agonii pagór chowają się za przetrącone drzewa
w tarniny suchym krzewie dusz widma opatulone
w nas cząstki zmysłu paranormalne światło świec
po powalonych pniach snują się dusze milczące
czaszki odeszły na zawsze ogniste źrenice
wśród kwiatów rozsądku pożegnalne łzy
z szyderczą miną nasi milusińscy
rozumnie potrząsają głowami
w różne strony podążają własną drogą
czasami egzystencję losu przysłaniają im liście maryśki
(pokruszone nabytki które wnet się zużywają)
w otępieniu krwią malują swój smutny makijaż
oczy strute w kokainowej przemianie krwi
uciekają z głowy z szalonym piskiem opłakaną alejką
ale gdy żyli; (nikt nie umiał im podać ciepła)
kiedy dzwon uderzy o krawędź nieba - ożyją rumieńce
dusza jest krajobrazem nieba i ciała odciśniętym profilem