Drogą ku wsi
Starym rąbaniskiem, droga ku wsi sie wlece.
Wierch „Palenica”, co sie nad niom wysocy, ostała w dalece
Jako „god sie pełzo” po Budzówce, Prędówce, kany łatwiej wiedzie
Grzęzawisko po dyscach, w zimie gołoledzie.
Od „burku” niom ponoć jechała; Jadwiga – węgierska
Stąd miano tak godne dostała „królewska”
Jedno jest pewne, temu daje’m wiary,
Homerników tatrzańskik – trakt stary.
Gwarnie tu bywało drzewiej przed wiekami
Karawany wozów zgrzypiały kołami,
Tulkały sie furki, wóz po brzegi wypchany
Od Ornackich bani, od Starej Polany
Do Kuźnic, do – hut królewskich z urobkiem.
Wozów żałosne skrzypienie po drodze stromej
Echo odbijało w doline, osady leśnej, uśpionej – skąd ...
Furmani do sobie gwarom urodzali, znajome padoły w drodze omijali
Na końcu karawany – godzinki śpiewali, tumany kurzu wdychając.
Ino, konie parskały jednako, nogami powłócząc ospale
W dolinie osada – na wołoskim prawie – Polany swoje paradzi
Strzecha od strzechy oddalnie, węgieł do węgła nie radzi.
Podobnej dziedziny nie uświadcys w poblisku,
Pasterska tradycja bytu – baców, juhasów siedlisko…
Droga z wierśków zakosami do opłotków wpadła,
Czas nie stoi, psota droge „zjadła”, dróg nowych krocie powstały,
Polany tradycji – wse wiere ostały, bo prawo wołoskie w spadku dostały,
Więc kozdy se droge buduje do swego, zaś przy niej kapliczke frasobliwego
Kapliczkami zapleniło sie dróg nowych obrzeże,
Jakoby grzybami po deszczu, na hudobnyk kępach
Markotni Swięci – bytujom na rozdrożach w swoistych mękach
Przecież męka powiedzmy – zbawieniem ludzkim być musi
Tu, zła w około pełno, do grzechu łatwo i kazdy sie skusi
Coby tak słowo czynem sie stało, z nami kroczyło i wśród nas zostało.
Majówki nadchodzom, chałupy umajom świątecznie, radośnie, wesoło:
– Dzieci – kwiotków łąkowych na naręczach – przyniosom,
– Ptoski – swoje gniozdka w opatrzność boskom – podwiesom,
– Ksiądz – przejdzie z wiernych procesjom, kropidłem z gałązki – pokropi
– Kot – wędrowiec dróg własnych, nieopatrznie boskie kolana – podrapie
– Miesiącek – chmurnie źrenicom kociom – spoźre na psotka …
– Tak sie bedzie działo – Boze Ciało, nadchodzi – znów nas radość spotka.
– Boze Ciało – przeminie, jaskółka z gniozdecka pisklęta wywiedzie
– Tako – wyj kolej losu – prawo natury, z własnych wrażeń – smutno nom bedzie.
J E Z U S I C K U K O C H A N Y ….
POLANY,
POLANY,
POLANY!!!
Leśne wyrobiska, ugorzyste łany ...
Dziedzina – piykno do cudu – mój Boze Kochany.
Biydno wieś goralsko – godom o tym czule
Na skolnej ziemi płodzis, owiesek tylko i grule.
Tu ; ściana Regli – wysokich – wsparto o dach gonciany
Słonko rzadko zaświeci, ogrzeje płazowe ściany,
Gaździnkom – ogródek – malwami mizernie utkany
W białej izbie sosrąb w leluje bogato rzezany ...
Wspomnieniami z młodości – do cudu – obraz malowany
Z takim spać sie układom, wstajem nie wyspany,
Bo mnie tej ziemi głos – odległej – z daleka do sie wzywa
Choć tam ... stopy na przykrych kalicom sie zboczach,
Tam – wizja scęścio, wse tkwi mi na ocach,
Tam – bystre potoki, w leśne urocyska zogony – nie łąki
Tam, pieśni nadzieji raptem śpiewajom skowronki.
Żyjące gdzie grunt z trudem – pośród chłodu i głodu.
Ku – zogonom idom chłopy trowe ciąć z kosami
Na przykre ugory – na dziubiące ścierniska
Poprawiane nawozem z domowego ogniska
Baby – bedom roztrząsać – rzodkie jak mgła pokosy – grabiami
Przypuscajom – co ik ceko – nie dbajom – dokąd idom
Gnani siłom przyzwycajeń – ślepom i bezwiednom.
S y ć k o i m j e d n o – s y ć k o i m j e d n o …
Ocknon sie Swiątek z drzemiących pociorków – kie’ik na ścierni obocył
Poźroł – prawicom – znak krzyża ucynił – grzychy im prawie wybocył.
……………………………………………………….
Stamtąd, na krawędziach trwania – przetrwania,
Spiew ptaszków wieśniany w pamięci mi utkwił
Przednówki w Polanach – prawie wszyskie pamiętam ...
Próżne sąsieki, od wiosny – przemarznięte sadzeniaki (wykrowki)
Kury w plewach z nadziejom grzebiące na próżno
Krowa, koń i owce – na skromnej do przeżycia porcji.
Dwa są wymiary w przyrodzie znaczące:
Prawda istnienia – prawda przeżycia …
Złamano przymierze ... prawo – (nie)prawnym prawem sie stało
Nastały czasy nie-zaciekawe – mnóstwo rodaków w świat uciekało.
Dlaczego ludzie sie uśmiechają – we wnętrzu duszy – starch swój skrywają?
Dlaczego – nic się nie mówiło, choć wszystkim z wyjątkiem – było źle,
Czemu tak było – kogo naprawde baliśmy się?
Po orbicie codziennie pełzają marzenia – może pomysł szalony?
Nadzieja zawsze – dwa ma oblicza – wiadomo kolor zielony.
Szarość dookoła, ciemność ... i ten dźwięk, dźwięk – pustki
Wypełniał moją głowę – rozchodził się po mnie – starał się uciec
Wyjść na zewnątrz – nie mogłem go powstrzymać – ale on tylko na to czekał.
Znając swoje pragnienia – nie chciałem – aby ktoś znał moje,
Były wciąż takie same – więc po co była – ta gra?
Przecież nie ma rzeczy niemożliwych – zasmakować chce się – poczuć i brać.
Stałem wciąż przed pustym jutrem – jak drzewo przestraszone cienia
Uwięziony w kłębek myśli, wpatrywałem się w mleczną drogę – na horyzacie nieba.
Zimny łyk tatrzańskiej nocy – na oddalenie – zamieniam – na kwiat dzikiej róży.
Dziś – biel kartki papieru i szelest nocy – to nić – na którą nawlekam wspomnienia.
Aby się wypłakały tęsknotom – aby innych ostrzegły – cierpieniem słów.
…………………………………………………………………………………………….
Być może czasu, wyszumi sie łan,
Powróce kiedyś do twych rodzimych ścian,
Marnotrawny się wróce – z dalekiej tułaczej drogi!
PS….Chicago, maj, czerwiec 1980 roku, ponad pół roku już w Ameryce.
Kilka miesięcy tęsknotą przeszywany do wszystkiego co nasze, pamięć ucieka – tam;
tutejsi mówią, że stan taki trwa aż do dwóch lat – poczym trochę więdnieje.
Niektórzy zaś, bo tak z ich rozmowy wynika, już po zjedzeniu 20 KFC – (amerykańskich kurczaków) zapominają skąd tutaj przybyli…