tkliwy kochanek z motyla ...
ponad zakolem kipieli skąd struga wody usta otwiera
w baśniowej ciszy dziewiczej fali (jeziora) Poygon
nurt rzeki się miesza z pędzącymi chmurami
„Yellow Swan” (uskrzydlona młódka) włosy krucze głaszcze
w zapatrzeniu ich mierzwi obiema rękami splata
wolno przemykają sekundy sprzymierzone w jej myślach
(nikt dotąd nie zdołał podejrzeć jej twarzy w kasztanowe oczy)
szmaragdowe niebo i ważka sunąca po wodnym lustrze
poruszone barwy naprzeciwko spojrzenie rozkołysane skrzydłami
nad wyzłoconym horyzontem motyl w pośpiechu przed nocą
w czerwcowy wieczór lecący do kryjówki paź
wsparł się o Swan wysmukłe kolana przymykając rzęsy
po omacku błądził w otępiałej chwili
niby przypadkiem (ona) przestaje istnieć za szarą mgłą
szumne biele toną i zwałem rosną lustrzane kręgi
w miejscu którym stała cieniem tajemnic świt osłania
znaczące chwile kobiecych łez i źrenic wielkie arkana
lśni kamień błyszczący (miką) w obrąbek na szyi wpleciony
uśmiecha się bezmiar zdarzeń i gładzi włosy traw
motyl przysiada bez lęku na dzikiej róży w jej włosach