Wantule
... (tak jak i kiedyś)
(... strącił je grom ze skalnej grzędy, gdy zbuntowały się przeciw ...)
osypisko ... skał ...
głazów aglomeracja
w dolinie zdanej na łaskę losu
nieładem zapadają w ziemi bez promyka nadziei
jakoby ze wstydu nikną
powoli toną w szarych kolorach
w niepogodzie skręcane z zimna
tęsknią dyskretnie do słonka.
granie ... Tatr ...
śnieżnym grzbietem rysują się na jasnym niebie
buki, złocistą barwą majaczą na Wielkiej Turni w tle
na rozdrożu drogowskaz postawiony przez kogoś
kto wcześniej drogę tę przewędrował
jakież to wielkie rzemiosło
jesteśmy pod stopami pokornie (nie)szczęśliwi
ostrożnie wybierając temat
toczy się walka małych kroczków
o sławę
o władzę
o przywileje
uśmiech (nie) schodzi z twarzy
człowiek zapędził się w galopie
po przeciwnej stronie urwiska
wartki potok w chyżym pędzie
przeskakuje z kamienia na kamień
wyczyniając hałaśliwe tańce
rozpędem bryzga wodny welon
iście boski opada mgielną kurtyną
w ciemnym źlebie kaczeńce rosą skąpane
jodły ku niebu pnie wywiodły
smrekom rdzewieją zwiędłe igliwia
ich głos wysłany się żali wyliczanką klęsk
lasy niszczeją w szyku gną karki
po halach szałasy rzucają martwe sedno
PS. Jezu Chryste!
strony rodzime bliskie, tu mówię ojczyste
dałeś nam życie skazując na śmierć
chwalebne drzewa i lasy znalazły swe piekło
ponurej zarazy. Smutek z kretesem
łza kręci serce bólem rwie wymownie.
2.
Nad głowami suną (nie)wyraźne obłoki
jakby skażone falą (nie)przypadkiem
wspomnienia Czarnobyla tulą się do mnie
kwaśny deszcz kropla za kroplą
zlizywane z warg cierpkie wszechrzeczy
z zadartą głową wciąż powtarzam
nie chciałem iść stąd w daleki świat
tracąc z oczu bliskich z czystym sumieniem
tułać się ucieczką z przeszłości godnej uwagi
gdzie wszystko dokonywało się poza nami
nowa prywatność w swej przywarze
wolny od niebiańskiego lęku
tak jak kiedyś nie chcę stąd odchodzić
kilka tysięcy mil dalej
teraz o tamten kraj się boje
mnożą się odgłosy kryzysu
3.
Oczy mam zawsze otwarte ...
patrząc w prawo (na) lewo ... dalej stąd ...
okoliczny krajobraz topi się w ściekach własnych
sterty śmieci ... jedno wielkie wysypisko ...
gdzie nieszczęśnicy coś zbierają
a mimo to rząd trwa i trwa
do-puty ... do-puki ...
wrzawy, nie nastąpi koniec.
Patrząc na telewizyjne burze;
przed nami wątek na tle osnuty
serce zaczyna podskakiwać
niemową głowa marszałka
z czystym sumieniem w życiorysie
krwawy ślad pozostanie
większa przestrzeń absolutna
wyścig o lepsze jutro
napięcie nerwów nie słabnie
dookoła
życie wymaga niezłomności
ucho musi uwolnić się od wszelkiej barwy jadu
nie tracąc (s)pokoju w temidzie
okaże się ... czy dobro pokona zło ?
Ponad Tatrami słonko ...
czerwienią odjeżdża
po kamiennych źlebach
wszelkie barwy podziwiają widoki
i życie ma głęboki sens.
ostre zakręty ... zarośla i trawa ...
są takie miejsca ... przystanąć
oczy przymknąć zwężone
frasunkiem spojrzenie
doliną i wzgórzem
szereg zimowych miesięcy
w ciągu roku
na śliskich drogach źródło tragedii i bólu
frasunek obowiązujących zasad
w blasku słońca tunel bez światła
przelotowo w ciemnościach kończył się ślepy tor
skomlą nadgryzione wspomnienia
krzyże po obu stronach szosy
zakręty brane za ostro
miękkie obrzeża
w pędzie oblodzony most
drzewa rozłupane na wieczność
anioł spłoszony nadmierną szybkością
za załomem skalnym wianuszek szosy
martwą odnogą włazi w malowane niebo
po zboczach wokoło drzemią śniegi
iskrzy się asfaltowa noc
kwitną betonowe słupy
nieszczęścia na czarnej łodyżce
pijane oznakowania
do wrót przeznaczenia
Mustang; zranionymi kołami wbity w część lasu
szczątki złomu wlepione w oczy
przechodzą na wydział nieodwołalny
w agonii pagór chowają się za przetrącone drzewa
w tarniny suchym krzewie dusz widma opatulone
cząstki umysłu wciąż domagają się uwagi
po powalonych pniach snują się dusze
które odeszły na zawsze
raniąc rozsądek
w różne kierunki losu podążają własną drogą
wśród kwiatów pożegnalne łzy
z miną żałobną nasi milusińscy
rozumnie potrząsają głowami
egzystencję słońca przysłaniają (im) dopalacze
(nabytki niepewne, które wnet zużywają)
oczy orbit strute w kokainowej przemianie
w otępieniu krwią zamazany makijaż
z szalonym piskiem w głowie ...
odjechali opłakaną alejką.
(gdy żyli; nikt nie umiał im podać ciepła) ...
911 WTC TT
1.
(911) w tym dniu; tropem śniętym po niebie gniew się afirmuje
za echem prawdy w ulicznym uścisku śmierć truchleje panicznie
w lęku ulic z głośnym jękiem biegną żywi co śmierci cudem uszli
w porę, parę tysięcy istnień (matko litościwa) aż do dnia sądnego
odważnie w górę schodami brnąc na niepewność (w policyjnych mundurach)
posłuchali rozkazów śmiertelnego krzyku nie dla zaszczytów i sławy
padając z nóg w ręce losu wtuleni z bezludzkiej woli setki zranionych
krocie zabitych przebiegle - na zewnątrz są winni: kto ma uszy, niechaj posłyszy
2.
pustymi słowami w swoich granicach łkając nad głową wrześniowe niebo
w ruchomej przestrzeni rozpędzona smuga po wrakach zgina szyję na wietrze
przyszły dzień niepewnym pomostem. raz jeszcze alarm krzyczy z kontrolnych wież
tysiące stóp nad ziemią (nie)ziemską klęską miotana najsmutniejsza z pór
siedząc na skraju drogi śmierć opętana w krąg pachnie raną krwawiącą
pod stopą „kibla” zaminowana w tunelach kurz opadł z trwogą wyją do pożogi
Armagedon ... popiół się sypie, gruzu strzępy, żelastwa stos ogniem ocieka
wiele kontrowersji. nie śniąc, potężne jest zło, haniebnego aktu ohydny czyn.
3.
nie można dłużej zwlekać by dotrzeć głębiej móc zabijać ponownie
nie po raz któryś z nagła (IBLIS) się odważył przyjść przeszkadzać
nieobliczalnie zaplanowany cień przy uchylonym oddrzwiu tu i tam
nie wysłowiony gąszcz rządową furtką będzie umiał wejść w nasze ściany
łaskawie węża głowa pod gorejącym drzewem tkwi na dywaniku skucząc wargami
wiary, mistyk zręcznie karmi sen z maku za jadło postne niebo wędruje
do rąk bożych wkłada miny i rzeczy śmiertelne aż do krwi się raniąc wesół ...
„bismillah” - kładąc czoło na kamyk (Al-Kaida) ofiarę składa z kozłów ofiarnych
IHWH ... zzuty szedł obok w żywej przestrzeni z woli rozumu działać dobrowolnie
po wsze czasy stanem duszy prostować ścieżki nakazów realizując nakładane cele
na (politykach dziejów) umysł nie stały przed jawą dygocą gołosłowne cienie
widzę we śnie karawanę (boeingów) z pustymi kabinami racjonalnej krytyki.
oczy we łzach ...
(WTC - World Trade Center)
I ... (tokiem myślenia) ...
a gdyby do bazy WTC wpleść lament rzewny i krzyk kompleksu
tłumy broczące w wezbranych kałużach ran z wtuloną głową
rozwrzeszczały desperat frunie całą mocą oczy śledzą dziedziniec
z rękami od siebie niczym gałąź wrzucana do wnętrza ogniska
pod nim przepaść do której zmierza od początku stracił nadzieję
wyskakując z okna na zewnątrz dym i żar rozwarte nozdrza drażnią
wieże ze wstydu się palą obok ciała z nadzieją na sen wieczny idą
spadają w pędzie własnych źrenic odłamy zlizane z elewacji
wżynały się w glebę przy gruncie rozwagi archanielskie modły
popłoch z ram TT * (Twin Towers) znów wyskakują następni
z okien wysoko wzniesionych nad głową prześwit na drugą stronę
przestrzeń uchylona na oścież śmierć w oczach wejściem do raju
twarze jak żółć zardzewiała w globalnym rozrachunku brzęczy złoto
przygniata zdeterminowane przekonanie dokonanego wyboru
karuzelą nieszczęść mnóstwo spraw pogmatwanych do rozwikłać
wśród bomb i kul niepokoi mnie ogrom negatywnych zdarzeń.
II ... (można poparzyć palce) ... niedraśnięci ...
krętacze, niech się nie kręcą od zmierzchu do płaczliwego cienia
wśród oswajanego obszaru na bruk upadły kości zdrętwiałe szkielety
bezrozumnie w zaślepieniu chłodny dół nieśmiertelnej chwały
na swej drodze spadkobiercy bólu z podziemia pale przebite na wylot
ciężarem upadku wyzwoleńcza zemsta z księgi proroków ogień
spopiela to co krwawe budzi nad rumowiskiem (wież) nieopisany ból
żywiołem słów przekazem czynów gromy dojrzewają czerwoną plamą
na białej linii strof martwe nazwiska wyryte pośrodku milczą cherubiny
tajemnicą rozpaczy w głuchej ciszy parę słów prawdy niegasnąca gloria
pogrzebane wartości izolatorem (argumentacji) nośnikiem dramatu siły
z powietrza, wody i ognia, kluczowe się stają; kamery, network-i, toll pass-y,
sms-y, myśl śledzą bacznie, na najwyższym szczeblu „niedraśnięci” ...
wciąż twierdzą swoje.
gęśle ...
w starych gęślach moc śpiewek ukryte
od dowien downa nie grane dźwięki
starodowne nuty palcami na dydze wyryte
zaniemiały w zbacunku stonowane jęki
w starych gęślach ucucie schowane
otocone szarościom i twarzy cieniem
długim nocom w rytm kroków oddane
odgłosy strunic ciepłym wspomnieniem
w starych gęślach westchnienie gości
błądzące pomiędzy ściany w zaboceniu
na kołku do słonka ku Tatrom w żałości
bezgłośne dusom zapadłom w uśpieniu
MFFZG w Zakopanem
z odrętwienia się dźwiga powojenny zastój, owocuje skalna dziedzina ...
Niźli z Olimpu Zeus, myśl wzniosłą, iskrą pioruna zapalił ...
Watra ... buchła wysoko w przestrzeń, płomieniami się śmieje
Zamykam ją w sercu; na schwał boskim zwyczajem w nagrodę
Nadtatrzański obłok, ślebodnie na skrzydłach wiatru przemyka
Zwiewne promienie słońca, zaczynają świergotać na Halach ...
Malowany obłęd krokusów, w głąb serca, pod powieki się wdziera
Od Turni, odrywa się prawda, po zrębach skał na grzbiet wypływa
Święto Gór, od nowa formuje istnienie, wypełnia swojską przestrzeń
Góralska muzyka, duszy otwartej wołanie, śpiewnym echem odpływa
Wierchowa symfonia w kręgu Regli. Kierdel - Krupówkami, uszczęśliwia gości
Radość widzę o każdej porze, gdziem tyle lat przeżył, chcę powiedzieć ...
Gdzie z głazem spleciony smrek, strzec się szału „halnego” powietrza ...
Czasami zamienia się w głośny ryk, tu na Podhalu, przyśpiesza swe kroki ...
Radosny dzień, pomiędzy spokojem, rozkosz, muzyki słucham Skalnego Podhala.