skomercjalizowana góralka
w nowym świetle widziana
na zdrowy rozsądek w Chicago
patrzy w lusterko przed skręcaniem daje znać migaczem
obraca się odchyla się do tylu uśmiecha się i sorry – mówi po angielsku
siada lekko stopy skręco od siebie zakłada nogę na nogę
wyjmuje kalendarz i zapisuje pośpiesznie własne notatki
znów rozmawia przez telefon (satelitarny) patrząc daleko w okno
przekłada rutynowo torebkę na prawą stronę siedzenia
pochyla sie wpół do przodu i śmieje radośnie (bussines woman)
odkrywa w sobie wartości o których nie wiedziała
kalkuluje że na czynności domowe poświeca 5 i pół godziny nieodpłatnej pracy
wracając zaś do tradycyjnych obowiazków lubi to robić w otoczce
strażnika domowego ogniska uniesionym wskazującym palcem
idzie do łazienki poprawia włosy maluje usta czerwieniom pocierając wargi
zamyka drzwi wyprowadzając ciało prawą nogą i biodrem
w czarnych rajstopach w cyfrowanych papuciach z owczej skóry wełna
przytula się obejmując dłońmi frywolnie patrzy na swoje wysuszone dłonie
jest kobietą wewnątrz ciała kiełkują krótkie spięcia na końcach nerwów
patrzy teraz przez ramię zakłopotana boi się sama wejść do łóżka
wypina pośladki podkurczając kolana napina się skóra na plecach
kładąc twarz na haftowanej góralskiej poduszce (wypchanej gęsimi piórami) zasypia
leży i śpi skulona na krawędzi śpią jej włosy ramiona jej oczy śnią
podążając zakrętami gubi się jej góralska pazerność
w dążeniu do normalności do konkretu do życiowego sukcesu
poszarpane nerwy ... zawsze coś za coś.