Andrzej Pitoń-Kubów
wiersze, teksty z archiwum
ZA WIELKĄ WODĄ · ChicAgo-Land

ChicAgo-Land - 1871
(o krowie, co mogła kopnąć lampę)?

1.
Chicago; czerwone jabłko miesiąca snów pełne
Z pożaru blaskiem wspomnienia wychodzą
Wypalonych ścian odpryski (hen) na drugą stronę

Lampą naftową okopcona nieszczęściem stodółka
Faktem niezbitym zostanie w historii miasta
Po wieków wiek iskrą szeleszczącą w słomie
Lotnymi wiatrami. Ognistym mieczem zranione
Nieludzką ręką łuny w kolorytach wieczoru
Spalonych dachów tkwią wyschnięte krokwie
W ogniu witraży rozsiewają się zgliszcza.

W głąb nocy nurkują pomarszczone głownie
Z krzykiem kaszel, tysiące załzawionych twarzy
W rękaw jesieni (po nocy) spogląda pół miasta
Iskrami zdarzeń z nieba sypią się płatki
Nieszczęścia piętrzą w przydrożnym pyle
Niebo deszczem pękło we właściwej chwili

2.
To tu - z potrzeby rodzi się - wielki przemysł
Jeden po drugim patrzy ze zdumieniem
Z czołem wysokim sny wcielane w życie
Z ulgą drzwi otwarte na emigrantów
Z pomysłami przybywają nowi pod rękę
Obcując bez trudu uczą się tekstów prawa
 
W nowej roli okrzyku - Wolność i Prawda
Swoją wspaniałą barwą - koloryty sztandarów
Świadomie - ktoś - wymyślił te słowa - chyba tu
w Nowej Ojczyźnie - czas uporać się z przeszłością
Bądź odważny - ilekroć usłyszysz głos poniżanych
Bądź czujny - poznaj taktykę dla bezbronnych
Zaiste krzyczy - strzeż się dumy niepotrzebnej
Szczęście - mogący sypiać na zachodnim brzegu.

Eldorado, rosnące rzesze osiedleńców splendor
Żywioł własny daje znak nosić broń, walczyć jak inni
O niezwykle cenne runo. Złoto i skutek łamania reguł
Wszyscy świrują jak świat światem we śnie majaczą!

3.
Niebo głaskało noc burzliwie migocze i gaśnie
Księżyca róg zatopiony w Wielkim Jeziorze
Rozściela się chłód na pełni wieje od księżyca
Rzeczywistość dookoła nikogo nie zdoła poruszyć.

Osada senna w cieniu naftowej lampy usnęła
Dzieciarnia z głowami na stole skrzypiącym
Dzbanek mleka uciszył gaduły skrzeczące sroki
Spać poszli wpierw licząc okręty wzdłuż brzegu.

Akurat w dzień suszy kiedy zmarła lady Mc Linda
8 październik (wiatr) niemile zaprószył zniszczenie
W małej obórce na tyłach posesji rodziny O’Leary
Porą, gdy z wdzięcznością cichnęły celtyckie ballady
Zajęła się słoma - chmura dymu ponad rogacizną  
Smugi ognia kiełkują w roztańczonym roju iskier
Wichru szalony taniec w stronę miasta niesie pożogę
Niedaleko od remizy trawione wszystko do gruntu.

Gore... gore... na odwieczerz zenit przeklęty
Oświetla widmo chmur i tych co stoją na straży
Bezmiarem chaosu nawałnica się krwawi
Zaskakując w ciemności ostrością widzenia.
Chicago... w pół zdania zalało morze płomieni
Kule ognia strzelają w górę wysoko czarną łuną
Odbija się ogniem w jeziorze potrójnie horyzont
Ciepłem pachnie dym gęsty dookoła swąd
Spalenizn kikuty trzeszczą pełne klęski
Naga okolica w imię pięknej odraża
Przesiąknięte śmiercią krzywiące budynki
I wichru taniec w oddechu szalony

Żałobny marsz piekła i niebo całe gorejące
Chmury iskrami rzucają spojrzenia
Dotykają  skroni ze wzruszeniem ramion
Głaszczą włosy najeżone lękiem
Popiół parzy w stopy językiem smoka
Ognisty potwór zuchwale sunie bez wytchnienia
Dziejowa misja na oczach zmęczone powieki
Marą łuny, zgliszczami kopci niczym z kadzidła
Wtopiony strach nerwowo oczekuje – deszczu.

Skończone dzieło. O jak straszny jest lęk
Jak desperacko łzy zjada niechciany
Próbują ujść - lecz nie ubywać!